Szkolenie
Chłopiec
osunął się na podłogę. Ból przeszywający jego głowę był nie
do zniesienia. Tarn miał wrażenie, że ktoś rozbił mu czaszkę, a
przez otwór w niej wkładał i wyjmował długi kij. Nie, prędzej
to była gruba gałąź – taka złamana, zostawiająca w mózgu
całą masę zadr. Chłopiec krzyczał rozpaczliwie, przykładając
dłonie do skroni. Płakał. Zwinął się w kulkę, łokciami
dotykał kolan. Mimo, że zaklęcie trwało jedynie minutę, Tarnowi
wydawało się, że mijały godziny.
Stojąca nad
nim czarna sylwetka była nieporuszona. Ryngir Haldrig patrzył
obojętnie na cierpienia swojego ucznia. Każdy musiał przez to
przejść. Tak po prostu było.
- Przestań…!
Błagam!
- Musisz być
silny, Tarn.
- Ja-a już…
nie… mogęęę!
- Wytrzymaj.
Chłopiec
zawył przeciągle odchylając głowę do tyłu.
Musisz być
silny – to nie były słowa otuchy, to był rozkaz. Tarn powtarzał
go sobie w głowie jak mantrę, ale nie pomagało. Musiał wyglądać
żałośnie. Tak. Bo przecież był żałosny. Mały, nic nie
znaczący, jak szczur z ulicy. Ale to się zmieni. On mu jeszcze
pokaże.
Następne razy
nie bolały aż tak bardzo. Po kilku latach Tarn się przyzwyczaił.
W końcu stał się silny.
I wtedy
dopiero się zaczęło.
* * *
- Żeby stać
się władcą marionetek, sam musisz się przekonać co to znaczy być
marionetką – słowa Ryngira były oschłe i twarde jak kawałek
czerstwego chleba z domieszką cementu.
Tarn oddychał
płytko. Był przerażony. Nie panował nad własnym ciałem. Jedyne
do czego był zdolny, to wlepiać wzrok w podłogę.
- Patrz na
mnie, kiedy do ciebie mówię, Tarn.
Ale on nie
chciał. Jego mistrz nie przejął władzy nad jego oczami. Mógł
patrzeć na co miał ochotę. Tylko, że nie potrafił oderwać oczu
od swoich nagich stóp i odłamków szkła rozsypanych na podłodze o
krok przed nim.
- Wiesz co się
stanie, jeśli nie odzyskasz kontroli nad własnym ciałem –
powiedział Haldrig.
Dopiero teraz
Tarn na niego spojrzał. W jego oczach widać było bezsilną
wściekłość i wyzwanie.
- Skup się.
Minęło pięć
lat, a on nadal nie potrafił wyrwać się spod zaklęcia swojego
mistrza. Pięć długich lat. Ile jeszcze czasu będzie musiało
minąć, zanim dorówna Ryngirowi?
- Tarn, skup
się!
Przecież
próbował! Cholera, starał się! Nie, nie wejdzie w to. Nie stanie
na rozbitym szkle! Jak to musiało boleć. Pewnie nie będzie mógł
potem chodzić.
- To twoja
ostatnia szansa.
Jak miał to
zrobić? Jak miał się skupić, kiedy zaraz stanie na kawałkach
rozbitego szkła?!
Wbrew własnej
woli chłopak postąpił krok do przodu. Duży palec jego prawej
stopy nadział się na jeden z odłamków.
- Puść mnie,
sukinsynu! - wściekł się Tarn.
- Nigdy więcej
tak się do mnie nie odzywaj.
Chłopak
zrobił jeszcze dwa kroki, a potem zachwiał się i upadł na kolana.
Na swoje nieszczęście oparł się dłońmi o podłogę.
Był wolny.
I co z tego,
skoro tak cholernie bolało? Tarn krzyknął na całe gardło. Tym
razem jednak zdołał powstrzymać łzy. Gniew dodawał mu sił.
Pragnąc jak najszybciej wyciągnąć z siebie ostre jak brzytwa
okruchy, zerwał się na równe nogi i w dwóch susach znalazł się
na bezpiecznym gruncie. Niestety, ciężar jego ciała sprawił, że
szkło wbiło się jeszcze mocniej w stopy. Chłopak jęknął
żałośnie. Jak miał wydłubać odłamki z nóg, skoro całe dłonie
mu napuchły i lała się z nich krew?
- Pomożesz
mi? - spytał chłopak z irytacją.
- Przeproś.
- Za co?!
- Za to jak
mnie nazwałeś.
- Pierdol się.
- Radź sobie
sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz