sobota, 2 lutego 2013

Prolog: Kiedy śmierć staje się afrodyzjakiem

31 saial, 1200 roku po Upadku

5 godzin do końca stulecia

Drugie mieszkanie Tarna Rordena znajdowało się tuż nad Otchłanią, w miejscu na tyle niebezpiecznym, by zwykli mieszkańcy trzymali się od niego z daleka, a jednocześnie wystarczająco pewnym, by móc spędzić tam kilka godzin nie martwiąc się o ataki potworów. I chociaż te ostatnie czasem się zdarzały, nie były zbyt uciążliwe.

Tarn zdążył przyzwyczaić się do dużo gorszych rzeczy.

Czekał na Vextus w małym pokoju. Stał tam stary, obdrapany fotel i żelazny stolik, a podłogę z kamienia barwiła sugestywna, rudobrązowa plama.

Teurg nie był sam.

Jego towarzysz, niepozorny mężczyzna w średnim wieku został przykuty do ściany ciężkimi kajdanami. Można go było nazwać uosobieniem wszystkiego co zwyczajne. Niczym się nie wyróżniał i to właśnie czyniło go idealnym.

Vextus uśmiechnęła się przelotnie, mijając Tarna. Dziś miało być inaczej niż zwykle. Dziś nie miało być przy niej Zanta, przyglądającego się ponurej komunii, dziś nie polowała, poszukując troskliwie tej jednej, jedynej duszy, która wpasowałaby się w chory schemat jej norm. Wszak dusza, która miała napędzać jej ciało, nie mogła być jakąkolwiek duszą, czyż nie? Musiała być idealna. Vextus lubiła tak myśleć, uwielbiała to słodkie kłamstwo. Uważała je za ładne i była w tym pewna nostalgia.

Rozejrzała się leniwie po pomieszczeniu zanim w końcu jej wzrok padł na schwytanego mężczyznę. Na pewno sama by go nie wybrała. Był pospolity.

- Wybacz spóźnienie – zwróciła się do Tarna. - Niełatwo tu trafić, nawet jeżeli ma się opisaną drogę.

Kucnęła przed ich ofiarą.

- Nie szkodzi, nie czekaliśmy zbyt długo - teurg stanął nad nimi. - Co o nim sądzisz?

- Odpowiedni - bezduszne słowo padło z delikatnie uśmiechniętych ust.

Schwytany nie dał im nic więcej powiedzieć. Wciąż był oszołomiony po tym co mu się przydarzyło, ale na tyle już zrozumiał swoją sytuację (chociażby to, że nie ma do czynienia z koszmarem sennym), żeby zacząć szarpać się i krzyczeć. Oczywiście na darmo.

- Wypuście mnie, sukinsyny! Puszczajcie, gnoje!

I tak dalej i tak dalej. Nie był zbyt oryginalny w roli ofiary.

Vextus westchnęła.

- Jaki język...

Tarn również ukucnął. Patrzył na mężczyznę z nienaturalną ekscytacją. Cieszył się i z każdą chwilą jego radość rosła.

- Nie wypada tak się odzywać do damy - zażartował, a jego twarz wykrzywił potworny uśmiech. Wyjął zza pasa sztylet i zatańczył nim tuż przed twarzą ofiary. Bawił się i cieszył jak szczeniak.

- Damy? - mężczyzna był czerwony ze złości i spocony ze strachu. - Kim wy jesteście, na Molocha? - podniósł głos tak, że gardło mu nie wytrzymało i rozkaszlał się paskudnie.

Łagodny dotyk kobiety. Wędrujące po ramieniu, nieustępliwe, miękkie opuszki...

- Jeżeli go uszkodzisz, stanie się zbędny - przechyliła głowę, kładąc ją na ramieniu teurga. Łagodny uśmiech i troska w głosie nie pasowały do wyrazu oczu. Nie pasowały do pustki i głodu.

Tarn poczuł dreszcz, kiedy nepari oparła się o niego. Przymknął oczy, a jego twarz na chwilę złagodniała. Na myśl o tym, co miało się zaraz wydarzyć wzrastało w nim nieznośne napięcie.

- Wiem - powiedział nie skrywając żalu. - Dlatego twarz musimy oszczędzić. No i musi zostać żywy. Niestety, ale na tym to polega. Rozkładający trup na nic mi się nie przyda.

- Kim jesteście! - wrzasnął zrozpaczony mężczyzna, ale powoli uświadamiał sobie, że śmierć właśnie po niego przyszła.

Śmierć o dwóch twarzach. Tylko czemu jedna z nich była tak hipnotycznie kusząca?

Czemu w czarnej toni przerażenia rodziło się to absurdalne uczucie zachwytu?

- Nie martw się - nepari spojrzała wprost na ofiarę. - Będziesz żył. I to w tym wszystkim powinno być chyba najbardziej niepokojące - wyciągnęła powoli dłoń i dotknęła piersi mężczyzny. Była nieco jak mała dziewczynka, która chciała się bawić. Bo to była właśnie zabawa. Mroczna i nie do końca dająca satysfakcji, ale jednak.

Lubiła ich strach. Może dlatego, że wtedy sama bała się mniej. Gdy boisz się potworów, najlepiej sam zostań jednym z nich.

Podniosła się.

- Zawsze się zastanawiałam czy na pewno świadomość w was wtedy gaśnie? Czy nie pozostaje choćby sen, długi niczym sama śmierć?

- Cokolwiek by w nich potem nie było, stają się idealnie posłuszni.

- O co wam chodzi? - mężczyzna wytrzeszczał oczy, im więcej Tarn i Vextus mówili, tym on rozumiał mniej.

- Mogę? - zwróciła się do Tarna. Było w jej głosie nieco rozbawienia, kiedy patrzyła na jego dziecięcą fascynację.

Widać czasami oboje byli jak dzieci.

- Proszę – odparł teurg. Podniósł się i stanął za Vextus. Położył swoje zimne dłonie na jej ramionach.

- Zawsze chciałem zobaczyć, jak to robicie - szepnął jej do ucha, a potem zaczął je całować. Ledwo mógł nad sobą zapanować.

Ścisnął mocniej ramiona czarnej wróżki.

Zakuty w kajdany mężczyzna dopiero zaczynał rozumieć z jakimi potworami miał do czynienia. Z czymś o wiele gorszym niż zwykły ghoul pętający się po niższych poziomach Miasta.

Strach mocniej chwycił go za gardło.

I nie tylko strach.

Najgorsze było to, że blada kobieta o dziwnie eterycznej urodzie, zwłaszcza teraz gdy oddawała się niedwuznacznym pieszczotom, wciąż była cholernie podniecająca. Nie mógł przestać o tym myśleć. Nie mógł przestać myśleć o niej. O tej na wpół realnej istocie, która podniecała i przerażała.

A kiedy już zbyt skupił się na tym, jak działała na niego kobieta, natychmiast wnętrzności mroziło mu to, co zobaczył w chorych oczach towarzyszącego jej mężczyzny.

Zrozumiał, że był zabawką, wiszącą tuż nad przepaścią, rozdartą pomiędzy odbierającym dech panicznym strachem a absurdalnym podnieceniem.

Dłonie kobiety z czułością przejechały po palcach teurga. Nagle chwyciła je nieco mocniej i zaczęła powoli ciągnąć niżej i niżej.

- Obejmij mnie, lalkarzu - odchyliła głowę uśmiechając się dziwnie. Wiedziała, że na pierwszy rzut oka sakrament odebrania duszy nie był imponujący.

Ale zamierzała go takim uczynić.

- Przyciśnij mnie do swojego ciała.

Tak też zrobił. Z ogromną ochotą i namiętnością. Byli tak blisko siebie, że kobieta mogła wyczuć jego nabrzmiałe prącie. Podczas gdy usta marionetkarza całowały jej szyję, jego dłonie ściskały piersi. Najpierw ugniatał je przez materiał, potem wsunął palce pod bluzkę i zaczął zataczać kręgi wokół sutków.

Cały ten układ coraz bardziej go podniecał. Nie dość, że pieścił Vextus, piękną, żywą lalkę o porcelanowej skórze, to jeszcze miał być świadkiem wykonanego przez nią rytuału wyssania duszy. A na dodatek ich ofiara nie mogła nic zrobić. Mężczyzna musiał patrzeć jak Tarn dotyka kobiety, która już niedługo odbierze mu życie.

Nepari westchnęła, powoli ocierając się o Tarna w dość sugestywny sposób.

W górę i w dół, w górę i...

Tarn wydał z siebie cichy pomruk, czując jak pośladki Vextus poruszają się wzdłuż jego prącia. Ścisnął twardy jak kamyczek sutek wróżki, drugą dłonią wędrując w okolice jej krocza.

Vextus rozniecała podniecenie teurga, jednocześnie podtrzymując własny ogień. Dzisiaj nic nie miało być tak jak zwykle. Dzisiaj rytuał powtarzany cyklicznie od tylu lat nabrał gorzkiego posmaku piołunu. Wyciągnęła dłoń by objąć tył głowy mężczyzny, a on oparł podbródek na jej ramieniu.

Poruszyła się nieco gwałtowniej i dopiero po chwili znów podjęła rytm. Przechyliła przy tym głowę, ocierając się policzkiem o jego policzek. Przypominała kotkę w rui. Wdychając zapach podniecenia wplotła dłoń w jego włosy, nieco zbyt brutalnie zaciskając na nich palce.

- Pieprz mnie - ze zduszonego gardła wydobyło się coś na pograniczu prośby i błagania.

Nie musiała dwa razy powtarzać. Tarn cisnął ją na kolana i dopadł; błyskawicznym ruchem ściągnął nepari majtki, a jego dłonie przez moment zatrzymały się na wilgotnej kobiecości. Zaciskał palce na wzgórku między nogami wróżki, energicznie gładził, wsunął nawet dwa palce i poruszał nimi dopóki, dopóty nie usłyszał satysfakcjonującego westchnienia z jej ust. Co jakiś czas zerkał na mężczyznę, który praktycznie nie miał innego wyboru, jak tylko ich obserwować. Nepari była tuż przed nim, patrzyła mu w oczy, kiedy Tarn pieścił ją i doprowadzał na skraj szaleństwa. Cóż, skoro i tak mają widza, to niech ma na co patrzeć.

Marionetkarz ściągnął z nepari bluzkę i rzucił ją gdzieś w kąt. A potem, samemu nie mogąc dłużej wytrzymać, rozpiął spodnie, objął kobietę w talii i wbił się w nią, brutalnym pchnięciem, które wypełniło jej świat czystą, nieskrępowaną rozkoszą.

Zakuty w kajdany mężczyzna patrzył na spektakl jak zahipnotyzowany. Nie mógł uwierzyć w to co się działo, cała sytuacja była nierealna, dziwna, słodka i koszmarna jednocześnie.

Tak to bywało w Molochu.

Był ostatni dzień roku. Miał świętować, spić się do nieprzytomności, a w międzyczasie obracać tanie panienki na lewo i prawo.

A był tutaj.

I nie mógł oderwać wzroku od kobiety o porcelanowej skórze.

Wiedział jak to się skończy. Wiedział, że umrze. Spodziewał się, że śmierć będzie bolesna, a mimo to czuł jak pożądanie krąży w jego żyłach. Czuł jak napina się jego męskość.

Strach. Przerażenie. Panika. To były domeny umysłu, a jego zdradzało ciało. Najbardziej pierwotne ludzkie instynkty brały górę.

Chuć była silniejsza od woli przetrwania.

Kto wie? Może jego ciało odpowiedziałoby inaczej, gdyby to inna kobieta wiła się przed jego oczami. Ale ta, która miała go zabić, była istotą z pogranicza jawy i snu. Jej uroda miała w sobie coś niesamowitego, coś spoza tego świata, coś zakazanego. Czuł jak otwierają się przed nim wrota lepkiej rozkoszy, takiej, której nie potrafił nawet pojąć.

Przez chwilę, w chorym widzie, pomyślał (i to całkiem słusznie), że bierze udział w jakimś mrocznym misterium, w uświęconym rytuale, i że czuje się zaszczycony, że to właśnie nierealna kobieta o skórze z porcelany odbierze mu życie.

To było wyjątkowe.

Vextus uwiodła go śmiercią.

Tylko nepari potrafiłaby dokonać czegoś takiego.

O mężczyźnie nie myślał wcale. A przynajmniej starał się. O ile Vextus była przerażającym sukkubem, Tarn był po prostu straszny.

Słodkie jęki opuszczające jej gardło dobitnie świadczyły o tym, że kobiecie nad wyraz podobała się cała zabawa. Urywany oddech, gwałtownie uderzające serce. Vextus wiła się w dłoniach Tarna, ocierała się rozgrzanym ciałem o jego tors, a kiedy w końcu jej piersi zostały obnażone i członek wypełnił ją nieprzyzwoitą twardością, wydała z siebie głośny jęk, który cichnąc, zmienił się w upiorny śmiech.

Przylgnęła mocno do teurga, nadziewając się aż do nasady prącia. Jedną dłonią przytrzymywała jego ręce na tali, a drugą zsunęła w dół, by chwycić za nabrzmiałą z rozkoszy perełkę. Vextus odchyliła do tyłu głowę i mocno zagryzła zęby na dolnej wardze. Po chwili na jej twarzy rozlał się pełen satysfakcji uśmiech. Stanowiła doprawdy ekscytujący obraz, gdy nadziana na prącie bladego mężczyzny uśmiechała się mrocznie do swojej ofiary, gdy w nieruchomym spojrzeniu lalki mieszało się chore podniecenie i niepohamowany głód.

Tarn zaciskał dłonie na jej biodrach, nabierał tempa, poruszał się tym szybciej, im bliżej była śmierć. To było cudowne doznanie, jedyne w swoim rodzaju. Mało która kobieta z własnej woli zgodziłaby się pieprzyć przed przyszłym trupem. Tarn w zasadzie jeszcze takiej nie spotkał.

Aż do tej pory.

Marionetkarz przestał myśleć o czymkolwiek poza tym, co działo się tu i teraz. Śmierć i pożądanie. Byli tylko on, ona oraz ich widz, ten dla którego urządzili to perwersyjne przedstawienie. Nic więcej się nie liczyło.

Zabawne, pomyślała Vextus, śmierć była jak afrodyzjak.

Wybijany rytm między dwoma ciałami, bezczelnie lubieżny, mokry odgłos przenikających się ciał. Tej nocy przekraczała granicę, której dotąd nie zauważyła. Tej nocy, kiedy gwałtownie wbijający się w nią członek rozsadzał ją od środka, zadając rozkosz na pograniczu bólu, pożądanie zyskało nową formę. Formę tak niebezpiecznie bliską obsesji.

Ledwo chwytała oddech.

Nachyliła się i oparła dłońmi o podłogę. Dotknęła policzka teurga sugerując by podążył za nią, tak by ich twarze znalazły się jak najbliżej twarzy ich ofiary.

- Patrz... - wydyszała, czując jak cała drży. Z trudem wypluwała kolejne słowa, ledwo powstrzymując falę nadchodzącego orgazmu. - Kiedy życie, staje... się pustką... Kiedy... pozostaje sama... skorupa...

Zacisnęła drżącą dłoń na ramieniu skutego mężczyzny i spojrzała mu w oczy.

Tylko po to, by po chwili, tuż przed tym jak ogarnęła ją odbierająca czucie w członkach rozkosz, pozbawić go duszy.

Więzień nie mógł przestać patrzeć. Widział tylko ją. Poza kobietą z porcelany była już tylko czerń, tylko ciemność, tylko niekończąca się próżnia.

Była nieludzko piękna. Tym piękniejsza im bliższy stawał się koniec. Coś w nim szalało, coś o czym nie miał pojęcia, przebudziło się tuż przed śmiercią. Nie myślał już. Jedynie czuł. Czuł, że traci zmysły. Czuł, że odpływa gdzieś w miękką nicość, w rozkoszne zapomnienie.

Widział jej cudownie puste oczy i grymas twarzy, gdy targała nią rozkosz; lubieżność, sprawiająca, że każdy jej oddech był jak najsłodsza melodia.

Słodka trucizna.

Było go coraz mniej.

Tonął w tych strasznych oczach. Był jej. Należał do niej. Uświadomił sobie, że przez całe swoje życie pragnął tylko tego.

By ona go posiadła. Całkowicie. Ciało, duszę i umysł.

Gdy z gardła Vextus wydobył się krzyk, gdy na członku Tarna wspięła się na sam szczyt, jego już nie było.

Ale żadna chwila w całym jego życiu, nie była tak piękna jak ta, w której to życie się skończyło.

Jak chwila, kiedy stał się częścią Vextus z Niroth.

Każdy fragment ciała nepari eksplodował rozkoszą, każdy milimetr wypełnił się przyjemnością tak silną, że aż bolało.

Była niemal pewna, że rozpadnie się jak porcelana.

Pochłonęła duszę osiągając szczyt. I te dwie potężne siły wstrząsnęły jej ciałem, jej myślą i jej odrodzoną duszą.

Odleciała. Tak daleko, że Shadrel wydało się tylko pyłkiem w kosmicznej pustce.

A kiedy wszystko się skończyło, było tylko obolałe ciało, sperma spływająca po udach, pusty prawie-trup w cuchnącej melinie tuż nad Otchłanią.

A mimo to błogość, którą odczuwała wciąż smakowała jak najsłodszy nektar.

Piękne.

Doprawdy piękne. Tarn od bardzo dawna nie widział i nie czuł czegoś tak wspaniałego. Morderstwo było sztuką, jeśli artysta potrafił odpowiednio władać narzędziami i jeśli wybrał właściwe płótno. Cięcie człowieka było czymś pomiędzy malarstwem a rzeźbą, bo przecież wycinało się na nim wzory, a wokół rozlewała się czerwona farba.

Ale ten akt był czymś niesamowitym, mimo że nie rozlano nawet kropli krwi. Działała teurgia. Kontinuum życia i śmierci objawiło się Rordenowi w najczystszej postaci. Tak wspaniałe i tak ulotne zarazem.

I sam fakt, że artystka dyrygująca tym przedstawieniem wiła się na jego członku, podniecał Tarna do granic możliwości. Jęcząc rozkosznie, ta idealnie wykonana lalka przelewała esencję cudzego istnienia do swojego ciała. To wszystko było tak cholernie lubieżne, perwersyjne, wypaczone. Tak chore, że aż cudowne. Kolejna granica została przekroczona, kolejna bariera złamana.

Dalej, dalej! Mocniej! Szybciej! Więcej!

Mężczyzna krzyknął, kiedy jego prącie trysnęło spermą.

Życie i śmierć. Połączone. W jedno.

Tarn zastygł, trzymając kurczowo Vextus. Niesamowite. Cholera, niesamowite.

Musiała krzyczeć. I to dość głośno, sądząc po obolałym gardle i wyschniętych wargach. Nepari niepewnie dotknęła dłonią policzków, czując pod nimi słoną wilgoć. Na kilka chwil dotknęła słońca, by gwałtownie runąć w przepaść.

Zapadła głucha cisza, którą przerwał dopiero śmiech teurga. Jego mięśnie się rozluźniły, a przez ciało przeszły dreszcze rozkoszy.

Vextus uniosła drżącą dłoń i przycisnęła ją do piersi. Ogłuszona. Tak się czuła. jedynie głośny, radosny śmiech Tarna był łącznikiem z rzeczywistością. Cieszyła się, że tym razem nie wyszedł z niej od razu, że mimo wszystko się nie odsunął. Wyglądała jak porzucona zabaweczka i potrzebowała kilku chwil czyjejś obecności.

Uśmiechnęła się gorzko, kiedy dotarł do niej ten fakt.

Podnieśli się dopiero po jakimś czasie. Vextus mogła być z siebie dumna, jedynie lekko skrzywiła się, kiedy członek opuścił jej ciało. Chociaż i tak żeby wstać musiała przytrzymać się Tarna.

- Jesteś idealna – szepnął i pocałował jej ucho. W głosie Marionetkarza pobrzmiewała nienaturalna ekscytacja., a jego ręce błądziły po nagiej skórze wróżki. Szybkimi, zapalczywymi ruchami, wydawał się dotykać ją we wszystkich miejscach jednocześnie i ten dotyk był prawie bolesny.

W oczach Tarna odbijała się choroba, niezdrowa fascynacja. Wszystko, co robił i mówił, było zbyt intensywne. Było tego za dużo i było to zbyt stanowcze.

Vextus powinna czuć się zaniepokojona i rzeczywiście w jakiejś części była. Jednak zarówno ciało jak i umysł miała jeszcze zbyt otępiałe, by reagować prawidłowo. To też było inne. Nie pasowało do normalnego działania "po". Nie odsuwali się, nie szukali w pośpiechu łazienki, by doprowadzić się do porządku. Nie było nagłego powrotu, nie ubierali się od razu, nie próbowali zatuszować tego, co działo się przed chwilą.

- Cieszę się, że podobał ci się spektakl - uśmiechnęła się, a w jej głosie zabrzmiała nuta dumy przyćmiona powoli rodzącym się niepokojem.

Tak, Tarn bywał niepokojąco nieprzewidywalny.

- To było coś niezwykłego - mruknął do drugiego ucha, na którym zaraz potem zaczął składać pocałunki. Nagle przyspieszył. Dotykał Vextus z brutalną łapczywością, jakby chciał ją w siebie wchłonąć albo rozerwać na strzępy. Zaciskał dłonie na piersiach wróżki, szczypał boleśnie sutki, drapał krągłości jej bioder.

Musiał to robić, musiał. Wiedział, że jeżeli tego nie zrobi, to zaraz eksploduje.

Teraz naprawdę się zaniepokoiła. Ciało nadal było bardzo wrażliwe, szczególnie, że ledwo co doszła do siebie. Chwyciła jego dłonie, przycisnęła do siebie i odwróciła głowę, by pochwycić wargi mężczyzny w pocałunek i na chwilę go uspokoić.

Zapalczywość teurga nie była naturalna. W każdym razie nie zachowywał się tak wcześniej. Ale był człowiekiem-zagadką i wszystko co wobec niego czyniła, przypominało badanie drogi w całkowitych ciemnościach.

Mężczyzna odwrócił ją do siebie i odpowiedział najbardziej namiętnym pocałunkiem, na jaki było go stać. Trzymając ją mocno, zacisnął dłonie na jej plecach, a potem zsunął je niżej. Odchylił spódniczkę Vextus i zaczął ugniatać pośladki. Wkładał w to wszystko tak wiele szaleńczej pasji, że nepari mogła zacząć obawiać się, czy jej w końcu nie pożre.

Zupełnie niespodziewanie Tarn się uspokoił. Skończył pocałunek i oderwał się od Vextus. Jego uścisk zelżał. Przestał błądzić dłońmi po jej ciele.

Ulżyło mu.

Był dziwnym człowiekiem. Nepari nie wątpiła w to nawet przez chwilę. Ostrożnie musnęła wargami jego czoło i była to raczej potrzeba niż odruch.

- Jest twój - szepnęła spoglądając na kukiełkę pod ich nogami. Mężczyzna był jak w śpiączce, oddychał miarowo, a oczy miał zamknięte.

Jego ciało wciąż żyło, ale było zaledwie pustą skorupą.

3 komentarze:

  1. "Mimo, że na jej ustach gościł delikatny, a nawet kuszący, uśmiech, jej spojrzenie było martwe. Nieruchome" - "mimo że", tak samo jak "dlatego że" itd. nie rozdziela się przecinkiem. Proszę, tu jest wyjaśnione: http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-mimo-ze-mimo-iz

    Zapowiada się ciekawie c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy, w wolnej chwili sprawdzimy ponownie tekst i poprawimy. :) Mamy nadzieję, że nasza wspólna praca spodoba się i zapraszamy do dalszego czytania.

      Usuń
    2. Powyższe komentarze dotyczą oczywiście rozdziału pierwszego, ale po reorganizacji niestety wylądowały tutaj.

      Usuń