31 saial, 1200
roku po Upadku
5 godzin do
końca stulecia
Drugie
mieszkanie Tarna Rordena znajdowało się tuż nad Otchłanią, w
miejscu na tyle niebezpiecznym, by zwykli mieszkańcy trzymali się
od niego z daleka, a jednocześnie wystarczająco pewnym, by móc
spędzić tam kilka godzin nie martwiąc się o ataki potworów. I
chociaż te ostatnie czasem się zdarzały, nie były zbyt uciążliwe.
Tarn
zdążył przyzwyczaić się do dużo gorszych rzeczy.
Czekał
na Vextus w małym pokoju. Stał tam stary, obdrapany fotel i żelazny
stolik, a podłogę z kamienia barwiła sugestywna, rudobrązowa
plama.
Teurg nie
był sam.
Jego
towarzysz, niepozorny mężczyzna w średnim wieku został przykuty
do ściany ciężkimi kajdanami.
Można go było nazwać uosobieniem wszystkiego co zwyczajne. Niczym
się nie wyróżniał i to właśnie czyniło go idealnym.
Vextus
uśmiechnęła się przelotnie, mijając Tarna. Dziś miało być
inaczej niż zwykle. Dziś nie miało być przy niej Zanta,
przyglądającego się ponurej komunii, dziś nie polowała,
poszukując troskliwie tej jednej, jedynej duszy, która wpasowałaby
się w chory schemat jej norm. Wszak dusza, która miała napędzać
jej ciało, nie mogła być jakąkolwiek duszą, czyż nie? Musiała
być idealna. Vextus lubiła tak myśleć, uwielbiała to słodkie
kłamstwo. Uważała je za ładne i była w tym pewna nostalgia.
Rozejrzała
się leniwie po pomieszczeniu zanim w końcu jej wzrok padł na
schwytanego mężczyznę. Na pewno sama by go nie wybrała. Był
pospolity.
- Wybacz
spóźnienie – zwróciła się do Tarna. - Niełatwo tu trafić,
nawet jeżeli ma się opisaną drogę.
Kucnęła
przed ich ofiarą.
- Nie
szkodzi, nie czekaliśmy zbyt długo - teurg stanął nad nimi. - Co
o nim sądzisz?
-
Odpowiedni - bezduszne słowo padło z delikatnie uśmiechniętych
ust.
Schwytany
nie dał im nic więcej powiedzieć. Wciąż był oszołomiony po tym
co mu się przydarzyło, ale na tyle już zrozumiał swoją sytuację
(chociażby to, że nie ma do czynienia z koszmarem sennym), żeby
zacząć szarpać się i krzyczeć. Oczywiście na darmo.
-
Wypuście mnie, sukinsyny! Puszczajcie, gnoje!
I tak
dalej i tak dalej. Nie był zbyt oryginalny w roli ofiary.
Vextus
westchnęła.
- Jaki
język...
Tarn
również ukucnął. Patrzył na mężczyznę z nienaturalną
ekscytacją. Cieszył się i z każdą chwilą jego radość rosła.
- Nie
wypada tak się odzywać do damy - zażartował, a jego twarz
wykrzywił potworny uśmiech. Wyjął zza pasa sztylet i zatańczył
nim tuż przed twarzą ofiary. Bawił się i cieszył jak szczeniak.
- Damy? -
mężczyzna był czerwony ze złości i spocony ze strachu. - Kim wy
jesteście, na Molocha? - podniósł głos tak, że gardło mu nie
wytrzymało i rozkaszlał się paskudnie.
Łagodny
dotyk kobiety. Wędrujące po ramieniu, nieustępliwe, miękkie
opuszki...
- Jeżeli
go uszkodzisz, stanie się zbędny - przechyliła głowę, kładąc
ją na ramieniu teurga. Łagodny uśmiech i troska w głosie nie
pasowały do wyrazu oczu. Nie pasowały do pustki i głodu.
Tarn
poczuł dreszcz, kiedy nepari oparła się o niego. Przymknął oczy,
a jego twarz na chwilę złagodniała. Na myśl o tym, co miało się
zaraz wydarzyć wzrastało w nim nieznośne napięcie.
- Wiem -
powiedział nie skrywając żalu. - Dlatego twarz musimy oszczędzić.
No i musi zostać żywy. Niestety, ale na tym to polega. Rozkładający
trup na nic mi się nie przyda.
- Kim
jesteście! - wrzasnął zrozpaczony mężczyzna, ale powoli
uświadamiał sobie, że śmierć właśnie po niego przyszła.
Śmierć
o dwóch twarzach. Tylko czemu jedna z nich była tak hipnotycznie
kusząca?
Czemu w
czarnej toni przerażenia rodziło się to absurdalne uczucie
zachwytu?
- Nie
martw się - nepari spojrzała wprost na ofiarę. - Będziesz żył.
I to w tym wszystkim powinno być chyba najbardziej niepokojące -
wyciągnęła powoli dłoń i dotknęła piersi mężczyzny. Była
nieco jak mała dziewczynka, która chciała się bawić. Bo to była
właśnie zabawa. Mroczna i nie do końca dająca satysfakcji, ale
jednak.
Lubiła
ich strach. Może dlatego, że wtedy sama bała się mniej. Gdy boisz
się potworów, najlepiej sam zostań jednym z nich.
Podniosła
się.
- Zawsze
się zastanawiałam czy na pewno świadomość w was wtedy gaśnie?
Czy nie pozostaje choćby sen, długi niczym sama śmierć?
-
Cokolwiek by w nich potem nie było, stają się idealnie posłuszni.
- O co
wam chodzi? - mężczyzna wytrzeszczał oczy, im więcej Tarn i
Vextus mówili, tym on rozumiał mniej.
- Mogę?
- zwróciła się do Tarna. Było w jej głosie nieco rozbawienia,
kiedy patrzyła na jego dziecięcą fascynację.
Widać
czasami oboje byli jak dzieci.
- Proszę
– odparł teurg. Podniósł się i stanął za Vextus. Położył
swoje zimne dłonie na jej ramionach.
- Zawsze
chciałem zobaczyć, jak to robicie - szepnął jej do ucha, a potem
zaczął je całować. Ledwo mógł nad sobą zapanować.
Ścisnął
mocniej ramiona czarnej wróżki.
Zakuty w
kajdany mężczyzna dopiero zaczynał rozumieć z jakimi potworami
miał do czynienia. Z czymś o wiele gorszym niż zwykły ghoul
pętający się po niższych poziomach Miasta.
Strach
mocniej chwycił go za gardło.
I nie
tylko strach.
Najgorsze
było to, że blada kobieta o dziwnie eterycznej urodzie, zwłaszcza
teraz gdy oddawała się niedwuznacznym pieszczotom, wciąż była
cholernie podniecająca. Nie mógł przestać o tym myśleć. Nie
mógł przestać myśleć o niej. O tej na wpół realnej istocie,
która podniecała i przerażała.
A kiedy
już zbyt skupił się na tym, jak działała na niego kobieta,
natychmiast wnętrzności mroziło mu to, co zobaczył w chorych
oczach towarzyszącego jej mężczyzny.
Zrozumiał,
że był zabawką, wiszącą tuż nad przepaścią, rozdartą
pomiędzy odbierającym dech panicznym strachem a absurdalnym
podnieceniem.
Dłonie
kobiety z czułością przejechały po palcach teurga. Nagle chwyciła
je nieco mocniej i zaczęła powoli ciągnąć niżej i niżej.
- Obejmij
mnie, lalkarzu - odchyliła głowę uśmiechając się dziwnie.
Wiedziała, że na pierwszy rzut oka sakrament odebrania duszy nie
był imponujący.
Ale
zamierzała go takim uczynić.
-
Przyciśnij mnie do swojego ciała.
Tak też
zrobił. Z ogromną ochotą i namiętnością. Byli tak blisko
siebie, że kobieta mogła wyczuć jego nabrzmiałe prącie. Podczas
gdy usta marionetkarza całowały jej szyję, jego dłonie ściskały
piersi. Najpierw ugniatał je przez materiał, potem wsunął palce
pod bluzkę i zaczął zataczać kręgi wokół sutków.
Cały ten
układ coraz bardziej go podniecał. Nie dość, że pieścił
Vextus, piękną, żywą lalkę o porcelanowej skórze, to jeszcze
miał być świadkiem wykonanego przez nią rytuału wyssania duszy.
A na dodatek ich ofiara nie mogła nic zrobić. Mężczyzna musiał
patrzeć jak Tarn dotyka kobiety, która już niedługo odbierze mu
życie.
Nepari
westchnęła, powoli ocierając się o Tarna w dość sugestywny
sposób.
W górę
i w dół, w górę i...
Tarn
wydał z siebie cichy pomruk, czując jak pośladki Vextus poruszają
się wzdłuż jego prącia. Ścisnął twardy jak kamyczek sutek
wróżki, drugą dłonią wędrując w okolice jej krocza.
Vextus
rozniecała podniecenie teurga, jednocześnie podtrzymując własny
ogień. Dzisiaj nic nie miało być tak jak zwykle. Dzisiaj rytuał
powtarzany cyklicznie od tylu lat nabrał gorzkiego posmaku piołunu.
Wyciągnęła dłoń by objąć tył głowy mężczyzny, a on oparł
podbródek na jej ramieniu.
Poruszyła
się nieco gwałtowniej i dopiero po chwili znów podjęła rytm.
Przechyliła przy tym głowę, ocierając się policzkiem o jego
policzek. Przypominała kotkę w rui. Wdychając zapach podniecenia
wplotła dłoń w jego włosy, nieco zbyt brutalnie zaciskając na
nich palce.
- Pieprz
mnie - ze zduszonego gardła wydobyło się coś na pograniczu prośby
i błagania.
Nie
musiała dwa razy powtarzać. Tarn cisnął ją na kolana i dopadł;
błyskawicznym ruchem ściągnął nepari majtki, a jego dłonie
przez moment zatrzymały się na wilgotnej kobiecości. Zaciskał
palce na wzgórku między nogami wróżki, energicznie gładził,
wsunął nawet dwa palce i poruszał nimi dopóki, dopóty nie
usłyszał satysfakcjonującego westchnienia z jej ust. Co jakiś
czas zerkał na mężczyznę, który praktycznie nie miał innego
wyboru, jak tylko ich obserwować. Nepari była tuż przed nim,
patrzyła mu w oczy, kiedy Tarn pieścił ją i doprowadzał na skraj
szaleństwa. Cóż, skoro i tak mają widza, to niech ma na co
patrzeć.
Marionetkarz
ściągnął z nepari bluzkę i rzucił ją gdzieś w kąt. A potem,
samemu nie mogąc dłużej wytrzymać, rozpiął spodnie, objął
kobietę w talii i wbił się w nią, brutalnym pchnięciem, które
wypełniło jej świat czystą, nieskrępowaną rozkoszą.
Zakuty w
kajdany mężczyzna patrzył na spektakl jak zahipnotyzowany. Nie
mógł uwierzyć w to co się działo, cała sytuacja była
nierealna, dziwna, słodka i koszmarna jednocześnie.
Tak to
bywało w Molochu.
Był
ostatni dzień roku. Miał świętować, spić się do
nieprzytomności, a w międzyczasie obracać tanie panienki na lewo i
prawo.
A był
tutaj.
I nie
mógł oderwać wzroku od kobiety o porcelanowej skórze.
Wiedział
jak to się skończy. Wiedział, że umrze. Spodziewał się, że
śmierć będzie bolesna, a mimo to czuł jak pożądanie krąży w
jego żyłach. Czuł jak napina się jego męskość.
Strach.
Przerażenie. Panika. To były domeny umysłu, a jego zdradzało
ciało. Najbardziej pierwotne ludzkie instynkty brały górę.
Chuć
była silniejsza od woli przetrwania.
Kto wie?
Może jego ciało odpowiedziałoby inaczej, gdyby to inna kobieta
wiła się przed jego oczami. Ale ta, która miała go zabić, była
istotą z pogranicza jawy i snu. Jej uroda miała w sobie coś
niesamowitego, coś spoza tego świata, coś zakazanego. Czuł jak
otwierają się przed nim wrota lepkiej rozkoszy, takiej, której nie
potrafił nawet pojąć.
Przez
chwilę, w chorym widzie, pomyślał (i to całkiem słusznie), że
bierze udział w jakimś mrocznym misterium, w uświęconym rytuale,
i że czuje się zaszczycony, że to właśnie nierealna kobieta o
skórze z porcelany odbierze mu życie.
To było
wyjątkowe.
Vextus
uwiodła go śmiercią.
Tylko
nepari potrafiłaby dokonać czegoś takiego.
O
mężczyźnie nie myślał wcale. A przynajmniej starał się. O ile
Vextus była przerażającym sukkubem, Tarn był po prostu straszny.
Słodkie
jęki opuszczające jej gardło dobitnie świadczyły o tym, że
kobiecie nad wyraz podobała się cała zabawa. Urywany oddech,
gwałtownie uderzające serce. Vextus wiła się w dłoniach Tarna,
ocierała się rozgrzanym ciałem o jego tors, a kiedy w końcu jej
piersi zostały obnażone i członek wypełnił ją nieprzyzwoitą
twardością, wydała z siebie głośny jęk, który cichnąc,
zmienił się w upiorny śmiech.
Przylgnęła
mocno do teurga, nadziewając się aż do nasady prącia. Jedną
dłonią przytrzymywała jego ręce na tali, a drugą zsunęła w
dół, by chwycić za nabrzmiałą z rozkoszy perełkę. Vextus
odchyliła do tyłu głowę i mocno zagryzła zęby na dolnej wardze.
Po chwili na jej twarzy rozlał się pełen satysfakcji uśmiech.
Stanowiła doprawdy ekscytujący obraz, gdy nadziana na prącie
bladego mężczyzny uśmiechała się mrocznie do swojej ofiary, gdy
w nieruchomym spojrzeniu lalki mieszało się chore podniecenie i
niepohamowany głód.
Tarn
zaciskał dłonie na jej biodrach, nabierał tempa, poruszał się
tym szybciej, im bliżej była śmierć. To było cudowne doznanie,
jedyne w swoim rodzaju. Mało która kobieta z własnej woli
zgodziłaby się pieprzyć przed przyszłym trupem. Tarn w zasadzie
jeszcze takiej nie spotkał.
Aż do
tej pory.
Marionetkarz
przestał myśleć o czymkolwiek poza tym, co działo się tu i
teraz. Śmierć i pożądanie. Byli tylko on, ona oraz ich widz, ten
dla którego urządzili to perwersyjne przedstawienie. Nic więcej
się nie liczyło.
Zabawne,
pomyślała Vextus, śmierć była jak afrodyzjak.
Wybijany
rytm między dwoma ciałami, bezczelnie lubieżny, mokry odgłos
przenikających się ciał. Tej nocy przekraczała granicę, której
dotąd nie zauważyła. Tej nocy, kiedy gwałtownie wbijający się w
nią członek rozsadzał ją od środka, zadając rozkosz na
pograniczu bólu, pożądanie zyskało nową formę. Formę tak
niebezpiecznie bliską obsesji.
Ledwo
chwytała oddech.
Nachyliła
się i oparła dłońmi o podłogę. Dotknęła policzka teurga
sugerując by podążył za nią, tak by ich twarze znalazły się
jak najbliżej twarzy ich ofiary.
-
Patrz... - wydyszała, czując jak cała drży. Z trudem wypluwała
kolejne słowa, ledwo powstrzymując falę nadchodzącego orgazmu. -
Kiedy życie, staje... się pustką... Kiedy... pozostaje sama...
skorupa...
Zacisnęła
drżącą dłoń na ramieniu skutego mężczyzny i spojrzała mu w
oczy.
Tylko po
to, by po chwili, tuż przed tym jak ogarnęła ją odbierająca
czucie w członkach rozkosz, pozbawić go duszy.
Więzień
nie mógł przestać patrzeć. Widział tylko ją. Poza kobietą z
porcelany była już tylko czerń, tylko ciemność, tylko
niekończąca się próżnia.
Była
nieludzko piękna. Tym piękniejsza im bliższy stawał się koniec.
Coś w nim szalało, coś o czym nie miał pojęcia, przebudziło się
tuż przed śmiercią. Nie myślał już. Jedynie czuł. Czuł, że
traci zmysły. Czuł, że odpływa gdzieś w miękką nicość, w
rozkoszne zapomnienie.
Widział
jej cudownie puste oczy i grymas twarzy, gdy targała nią rozkosz;
lubieżność, sprawiająca, że każdy jej oddech był jak
najsłodsza melodia.
Słodka
trucizna.
Było go
coraz mniej.
Tonął w
tych strasznych oczach. Był jej. Należał do niej. Uświadomił
sobie, że przez całe swoje życie pragnął tylko tego.
By ona go
posiadła. Całkowicie. Ciało, duszę i umysł.
Gdy z
gardła Vextus wydobył się krzyk, gdy na członku Tarna wspięła
się na sam szczyt, jego już nie było.
Ale żadna
chwila w całym jego życiu, nie była tak piękna jak ta, w której
to życie się skończyło.
Jak
chwila, kiedy stał się częścią Vextus z Niroth.
Każdy
fragment ciała nepari eksplodował rozkoszą, każdy milimetr
wypełnił się przyjemnością tak silną, że aż bolało.
Była
niemal pewna, że rozpadnie się jak porcelana.
Pochłonęła
duszę osiągając szczyt. I te dwie potężne siły wstrząsnęły
jej ciałem, jej myślą i jej odrodzoną duszą.
Odleciała.
Tak daleko, że Shadrel wydało się tylko pyłkiem w kosmicznej
pustce.
A kiedy
wszystko się skończyło, było tylko obolałe ciało, sperma
spływająca po udach, pusty prawie-trup w cuchnącej melinie tuż
nad Otchłanią.
A mimo to
błogość, którą odczuwała wciąż smakowała jak najsłodszy
nektar.
Piękne.
Doprawdy
piękne. Tarn od bardzo dawna nie widział i nie czuł czegoś tak
wspaniałego. Morderstwo było sztuką, jeśli artysta potrafił
odpowiednio władać narzędziami i jeśli wybrał właściwe płótno.
Cięcie człowieka było czymś pomiędzy malarstwem a rzeźbą, bo
przecież wycinało się na nim wzory, a wokół rozlewała się
czerwona farba.
Ale ten
akt był czymś niesamowitym, mimo że nie rozlano nawet kropli krwi.
Działała teurgia. Kontinuum życia i śmierci objawiło się
Rordenowi w najczystszej postaci. Tak wspaniałe i tak ulotne
zarazem.
I sam
fakt, że artystka dyrygująca tym przedstawieniem wiła się na jego
członku, podniecał Tarna do granic możliwości. Jęcząc
rozkosznie, ta idealnie wykonana lalka przelewała esencję cudzego
istnienia do swojego ciała. To wszystko było tak cholernie
lubieżne, perwersyjne, wypaczone. Tak chore, że aż cudowne.
Kolejna granica została przekroczona, kolejna bariera złamana.
Dalej,
dalej! Mocniej! Szybciej! Więcej!
Mężczyzna
krzyknął, kiedy jego prącie trysnęło spermą.
Życie i
śmierć. Połączone. W jedno.
Tarn
zastygł, trzymając kurczowo Vextus. Niesamowite. Cholera,
niesamowite.
Musiała
krzyczeć. I to dość głośno, sądząc po obolałym gardle i
wyschniętych wargach. Nepari niepewnie dotknęła dłonią
policzków, czując pod nimi słoną wilgoć. Na kilka chwil dotknęła
słońca, by gwałtownie runąć w przepaść.
Zapadła
głucha cisza, którą przerwał dopiero śmiech teurga. Jego mięśnie
się rozluźniły, a przez ciało przeszły dreszcze rozkoszy.
Vextus
uniosła drżącą dłoń i przycisnęła ją do piersi. Ogłuszona.
Tak się czuła. jedynie głośny, radosny śmiech Tarna był
łącznikiem z rzeczywistością. Cieszyła się, że tym razem nie
wyszedł z niej od razu, że mimo wszystko się nie odsunął.
Wyglądała jak porzucona zabaweczka i potrzebowała kilku chwil
czyjejś obecności.
Uśmiechnęła
się gorzko, kiedy dotarł do niej ten fakt.
Podnieśli
się dopiero po jakimś czasie. Vextus mogła być z siebie dumna,
jedynie lekko skrzywiła się, kiedy członek opuścił jej ciało.
Chociaż i tak żeby wstać musiała przytrzymać się Tarna.
- Jesteś
idealna – szepnął i pocałował jej ucho. W głosie Marionetkarza
pobrzmiewała nienaturalna ekscytacja., a jego ręce błądziły po
nagiej skórze wróżki. Szybkimi, zapalczywymi ruchami, wydawał się
dotykać ją we wszystkich miejscach jednocześnie i ten dotyk był
prawie bolesny.
W oczach
Tarna odbijała się choroba, niezdrowa fascynacja. Wszystko, co
robił i mówił, było zbyt intensywne. Było tego za dużo i było
to zbyt stanowcze.
Vextus
powinna czuć się zaniepokojona i rzeczywiście w jakiejś części
była. Jednak zarówno ciało jak i umysł miała jeszcze zbyt
otępiałe, by reagować prawidłowo. To też było inne. Nie
pasowało do normalnego działania "po". Nie odsuwali się,
nie szukali w pośpiechu łazienki, by doprowadzić się do porządku.
Nie było nagłego powrotu, nie ubierali się od razu, nie próbowali
zatuszować tego, co działo się przed chwilą.
- Cieszę
się, że podobał ci się spektakl - uśmiechnęła się, a w jej
głosie zabrzmiała nuta dumy przyćmiona powoli rodzącym się
niepokojem.
Tak, Tarn
bywał niepokojąco nieprzewidywalny.
- To było
coś niezwykłego - mruknął do drugiego ucha, na którym zaraz
potem zaczął składać pocałunki. Nagle przyspieszył. Dotykał
Vextus z brutalną łapczywością, jakby chciał ją w siebie
wchłonąć albo rozerwać na strzępy. Zaciskał dłonie na
piersiach wróżki, szczypał boleśnie sutki, drapał krągłości
jej bioder.
Musiał
to robić, musiał. Wiedział, że jeżeli tego nie zrobi, to zaraz
eksploduje.
Teraz
naprawdę się zaniepokoiła. Ciało nadal było bardzo wrażliwe,
szczególnie, że ledwo co doszła do siebie. Chwyciła jego dłonie,
przycisnęła do siebie i odwróciła głowę, by pochwycić wargi
mężczyzny w pocałunek i na chwilę go uspokoić.
Zapalczywość
teurga nie była naturalna. W każdym razie nie zachowywał się tak
wcześniej. Ale był człowiekiem-zagadką i wszystko co wobec niego
czyniła, przypominało badanie drogi w całkowitych ciemnościach.
Mężczyzna
odwrócił ją do siebie i odpowiedział najbardziej namiętnym
pocałunkiem, na jaki było go stać. Trzymając ją mocno, zacisnął
dłonie na jej plecach, a potem zsunął je niżej. Odchylił
spódniczkę Vextus i zaczął ugniatać pośladki. Wkładał w to
wszystko tak wiele szaleńczej pasji, że nepari mogła zacząć
obawiać się, czy jej w końcu nie pożre.
Zupełnie
niespodziewanie Tarn się uspokoił. Skończył pocałunek i oderwał
się od Vextus. Jego uścisk zelżał. Przestał błądzić dłońmi
po jej ciele.
Ulżyło
mu.
Był
dziwnym człowiekiem. Nepari nie wątpiła w to nawet przez chwilę.
Ostrożnie musnęła wargami jego czoło i była to raczej potrzeba
niż odruch.
- Jest
twój - szepnęła spoglądając na kukiełkę pod ich nogami.
Mężczyzna był jak w śpiączce, oddychał miarowo, a oczy miał
zamknięte.
Jego
ciało wciąż żyło, ale było zaledwie pustą skorupą.
"Mimo, że na jej ustach gościł delikatny, a nawet kuszący, uśmiech, jej spojrzenie było martwe. Nieruchome" - "mimo że", tak samo jak "dlatego że" itd. nie rozdziela się przecinkiem. Proszę, tu jest wyjaśnione: http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-mimo-ze-mimo-iz
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie c:
Dziękujemy, w wolnej chwili sprawdzimy ponownie tekst i poprawimy. :) Mamy nadzieję, że nasza wspólna praca spodoba się i zapraszamy do dalszego czytania.
UsuńPowyższe komentarze dotyczą oczywiście rozdziału pierwszego, ale po reorganizacji niestety wylądowały tutaj.
Usuń