17 saial,
1200 roku po Upadku
14 dni do
końca stulecia
Moloch był
potworem, to było miasto, które pożerało swoich mieszkańców,
powoli, kropelka życia za kropelką; miliony ludzi pracujących w
pocie i krwi. To było miasto bezlitosne, miasto-bóg, żyjąca,
świadoma istota, której myśli i sny były niewyobrażalne i
straszliwe, i którymi czasami śnili jego mieszkańcy, nieraz
popadając w szaleństwo.
Nie można
zetknąć się z umysłem szalonego boga i pozostać niezmienionym.
Gigantyczne
budynki, pnące się ku wiecznie zasnutemu smogiem niebu, niemożliwe
konstrukcje z kamienia i żelaza, wąskie przesmyki między
budowlami, tysiące mostów, schodów i kładek; budynki wybudowane
na budynkach; od dziesiątek lat zapomniane dzielnice; wędrujące i
zawodzące widma umarłych i wypaczone potwory, nocą wspinające się
po ścianach domów.
Spoglądając
w dół, wydawało się, że Miasto nie ma końca. Tam, na samym
dnie, była Otchłań. Miejsce tak głęboko pogrążone w miejskich
trzewiach, że nawet w dzień prawie nie docierało tam światło.
Chociaż, prawdę mówiąc, nawet na górnych poziomach dzień czasem
niewiele różnił się od nocy.
Nikt nie
mieszkał w Otchłani. Nikt, z wyjątkiem istot, którym strach było
nadawać imiona. Ale w Szalonym Mieście wiele rzeczy budziło
przerażenie.
Moloch był
okrutnym bogiem, napędzanym nienawiścią, żalem i bólem swoich
mieszkańców.
Nigdy nie
zasypiał.
Wiecznie
czuwał.
Amberyczne
kolejki przesuwały się po linach klucząc między monstrualnymi
budynkami, świeciło sztuczne, martwe amberyczne światło, z
głuchym stukotem mostami przesuwały się patrole
żołnierzy-szkieletów wykupionych od Ligi Nekromantów przez Straż
Miejską.
Z nieba lał
deszcz. Kwaśny i brudny. Był wieczór. Vextus i Zant od tygodnia
pracowali nad odnalezieniem tajemniczego grimuaru, De Obscurum. To
była interesująca robota, wynajął ich mordreg imieniem Valadriel
i już to, samo w sobie było dziwne.
Mordregowie
rzadko kiedy odważali się zapuszczać w mroki Molocha, nikt ich
tutaj nie chciał, nienawidzono ich tak samo mocno jak się ich bano.
Mordregowie
byli postrachem pustkowi, potężni i zabójczo przebiegli
czarnoksiężnicy o wyglądzie brutalnych osiłków. Wydawało się,
że roszczą sobie prawa do całego Shadrel, byli wyznawcami
ciemności i najmroczniejszych sił czających się poza materialnym
światem.
Pracować dla
mordrega było niebezpieczną sprawą, ale Vextus i Zant rzadko
zajmowali się bezpiecznymi sprawami. A zapłata przechodziła
wszelkie wyobrażenia. Sto tysięcy zyrkonów, w tym dziesięć
tysięcy płacone z góry, suma godna najpotężniejszych Liktorów
Molocha.
Drzwi
otworzyły się z ponurym skrzypieniem, jakby zapowiedzią
wszystkiego co najgorsze.
Do kramiku
Vextus wsunął się nieznajomy.
Mężczyzna
wyglądał na około trzydzieści lat. Jego krótko przystrzyżone,
ciemnobrązowe włosy znajdowały się w stanie artystycznego
nieładu. Spojrzenie jego piwnych oczu było bystre i zacięte. Był
raczej wysoki i dobrze zbudowany, chociaż nie posiadał nadmiaru
masy mięśniowej. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest
trupio blady, chociaż paradoksalnie bladość nie była akurat
najbardziej nieludzką z jego cech.
Ubrany był w
ciemną marynarkę, czarne spodnie i zieloną koszulę.
Było gorąco.
Amberyczne światło w nienaturalny sposób oświetlało kontuar, za
granicami którego ukrywały się mniej wartościowe z niezwykłych
rzeczy jakie posiadała Vextus z Niroth.
Cienie
załamywały się na kolejnych przedmiotach w groteskowy sposób,
czyniąc je jeszcze bardziej upiornymi niż były w rzeczywistości.
Kobieta
odwróciła się w stronę nieznajomego przywołując na twarz
delikatny uśmiech i na kilka sekund zastygła w bezruchu. Przez tą
krótką chwilę, przestała przypominać żywą istotę.
Miała czarne,
jakby muśnięte fioletem włosy, przypominające delikatną
pajęczynę oplatającą ramiona. Spod opuszczonego wachlarzu rzęs
spoglądały ametystowe oczy, których surowy wyraz przeczył
uśmiechowi goszczącemu na jej ustach.
Ostry makijaż
pogłębiał nienaturalny wygląd kobiety. Na porcelanowej skórze,
smugi fioletowego cienia do powiek powoli przechodziły w ciemniejsze
odcienie, wargi zaś podkreślone były ciemną, karminową szminką.
Lalka, porzucona na fotelu marionetka, wydawała się drwić. Całość
maskarady, gdyż inaczej nie można było tego nazwać, dopełniała
wyglądającą na straszliwie ciężką, suknia o nieprzyzwoitej
ilości koronek.
Lubiła jak
się jej bano, a nic tak nie wzbudzało strachu jak jej niepokojąca
powierzchowność.
Cóż, pod tym
względem byli siebie warci.
- Witam, czym
mogę służyć? - Vextus pochyliła się w kierunku lady, z gracją
wstając z krzesła.
Minęło kilka
chwil nim mężczyzna oderwał od niej wzrok. Jakby dopiero jej głos
doprowadził go do porządku. Przez chwilę wyglądała zupełnie jak
z porcelany. Jak najbardziej dopracowane dzieło lalkarskiego
mistrza. Tak żywa i tak martwa za razem. Piękna kompozycja.
Doskonałe połączenie barw i cieni. Coś pięknego.
Kobieta była
bez wątpienia nepari, czarną wróżką z Lasu Niepamięci.
Tarn dużo
słyszał o jej rasie, można powiedzieć, że od dawna go
fascynowała. Niewiele jednak czarnych wróżek miał okazję spotkać
na żywo, te bowiem prawie nie opuszczały puszczy, którą władały.
A już na pewno nie zdarzało się im zakładać kramików z
teurgicznymi akcesoriami.
- W zasadzie
chciałbym się spytać, w czym ja - podkreślił “ja” - mogę
pani służyć - widząc, że nie został w pełni zrozumiany,
pospieszył z wyjaśnieniem. - Tak się składa, że szukam
zatrudnienia.
Kobieta
nieznacznie uniosła brew.
- Nie
przypominam sobie, żebym poszukiwała kogoś do pomocy, panie…
- Rorden. Tarn
Rorden - skłonił się nisko - Zdaję sobie z tego sprawę, nie było
przecież żadnego ogłoszenia. Ale tak się składa, że nie mam
grosza przy duszy, a na artefaktach oraz teurgii jako takiej znam się
nieźle. Nad wyraz. Bardzo dobrze wręcz. Moja wiedza okultystyczna
wykracza daleko poza przeciętną. Nie chcę popadać w przechwałki,
ale przed przyszłym pracodawcą należy się jakoś zareklamować -
uśmiechnął się na całą szerokość twarzy, pokazując szereg
białych zębów.
Wyglądał na
bardzo uradowanego.
"Nie
wydaje się być skrępowany moją obecnością," odnotowała
wróżka. "Punkt dla niego".
Spojrzenie
fioletowych oczu padło na grube zwoje dokumentów znajdujące się
pod ladą. Ostatnie zlecenie należało do jednych z najtrudniejszych
jakie otrzymała, choć nie odbiegało niby od standardowych usług
jakie świadczyła w tym uroczym, mrocznym zakątku.
- Proszę
podejść do światła, panie Rorden - uśmiechnęła się, lekko
przechylając głowę. Miała nadzieję odesłać mężczyznę z
kwitkiem i to jak najszybciej. Nie wierzyła do końca w przechwałki
nieznajomego, do tego jego obecność była co najmniej podejrzana. Z
drugiej strony teurg miał tupet. Kusiło by z nim pograć.
- Słowa panie
Rorden są jak pustynny piach. Znaczą tyle co nic i zmieniają się
wraz z podmuchem wiatru - wymruczała spoglądając na mężczyznę.
- Jestem ciekawa faktów. Może mi pan coś zademonstrować ze swej…
wiedzy?
Tarn zamarł.
Rozejrzał się dookoła, lustrując bacznie pomieszczenie.
Potem zamknął
oczy.
I złamał
pieczęć.
Zgniótł w
dłoni gliniany sigil, a w pomieszczeniu nagle dało się wyczuć
charakterystyczny, metaliczny zapach.
Vextus oparła
się mocniej dłońmi o stół. Była pewna, że to co mówił
mężczyzna było jedynie przechwałkami, ale teraz…
Amberyczne
światło zamigotało, a po chwili całe pomieszczenie zanurzyło się
w ciemności.
Słychać było
szept i szelest, jakby słowa zapisane w księgach same zaczęły się
wypowiadać; to rzeczywistość odpowiedziała na moc Tarna Rordena.
Postać teurga
wydawała się teraz obca i nierealna. Było w nim coś z tych
rzeczy, których człowiek bał się przed zaśnięciem.
Księgi
szeptały.
Dziesiątki
głosów łączyło i mieszało się w istnej kakofonii szeptów.
To co martwe,
żywym się stało.
A potem
powróciło do normalności. Jakby nic się nie wydarzyło.
Vextus
spojrzała na zapalającą się żarówkę, z trudem ukrywając
zdziwienie na twarzy. Miała jedynie nadzieję, że nie wyglądała
na tak zdziwioną, na ile się czuła.
Powoli
przeniosła spojrzenie z żarówki na Tarna. Milczenie przedłużyło
się na tyle, że stało się krępujące. Vextus przymknęła oczy,
wysilając całą swoją wolę, by jej głos zabrzmiał najbardziej
obojętnie jak się dało.
- Interesujące
- przyznała z niechęcią. Nie lubiła być zaskakiwana. Nie do tego
stopnia.
Usiadła w
fotelu.
- Robi
wrażenie…
- Dziękuję -
podziękował skromnie mężczyzna. - Nie chciałem się jednak
popisywać, a jedynie zademonstrować swój potencjał. Mam nadzieję,
że odniosłem sukces.
Kobieta
splotła dłonie opierając na czubkach palców podbródek. Jej oczy
nieruchomo i bardzo intensywnie wpatrywały się w mężczyznę.
Kusiło.
Jej praca nie
należała ani do łatwych, ani do bezpiecznych. Posiadanie kogoś
takiego mogło być więcej niż pomocne, ale intuicja podpowiadała
jej, że przybysz może być równie użyteczny co groźny.
Ryzykować?
- Czy zdaje
sobie pan sprawę, czym zajmuję się w mojej małej działalności?
- zapytała podchwytliwie i znowu uraczyła go delikatnym uśmiechem.
- Jak sądzę,
głównym zajęciem jest ścieranie kurzu i liczenie zyrkonów. Nie
można również zapomnieć o ochronie sklepu, co gdyby ktoś chciał
panią okraść? No i najbardziej ciekawa rzecz, moja ulubiona.
Pozyskiwanie towaru.
Odwzajemnił
uśmiech, obrzucając nepari znaczącym spojrzeniem.
Drań.
To słowo było
pierwszym, które pojawiło się w jej głowie.
- Szczerość
zakrawająca o arogancję… Lubię to. Nawet bardzo - wymruczała
niskim głosem.
Mimo że na
jej ustach gościł delikatny, a nawet kuszący uśmiech, jej
spojrzenie było martwe. Nieruchome.
Jak u lalki.
- Lepsza
arogancja od ignorancji, moim zdaniem - odparł niemalże wesoło.
Jego oczy wpatrywały się w nepari z niepokojącą intensywnością
i jakąś niezdrową fascynacją.
Przynajmniej
tak to wyglądało. Ale tylko przez chwilę.
Vextus
zatrzymała się ledwo dwa kroki od mężczyzny. Delikatnie
przechyliła głowę.
- Miło byłoby
mieć taki nabytek w kolekcji…
- Proszę nie
traktować mnie przedmiotowo. Bardzo tego nie lubię.
-
Przedmiotowo? Och… nic podobnego - mruknęła, opierając się
delikatnie o kontuar. Koronkowe zakończenia długich rękawów
czarnej sukienki skutecznie skrywały jej dłonie.
Podjęła
decyzję.
- Myślę, że
możemy się umówić… na okres próbny. Witam w Domu Tajemnic.
- Bardzo mi
miło - powiedział uśmiechając się. - Od kiedy zaczynam? Czy
pracuje tutaj ktoś jeszcze?
- Myślę, że
może pan zacząć od jutra. Co do współpracownika... - Vextus z
uwagą obejrzała swoje paznokcie. Robiło się ciekawie, a co
ważniejsze, jeżeli mężczyzna nie próbował jej oszukać,
prawdopodobnie trafiła na naprawdę niezwykły nabytek. - Myślę,
że spotkacie się niedługo.
Dwa kroki.
Tyle starczyło by stanęła tuż przed nim, aby pochyliła się w
jego kierunku ze słodkim uśmiechem, na tyle blisko by poczuł jej
perfumy.
Tarn
zaczerpnął głębiej powietrza, chłonąc zapach nepari.
Taki słodki.
Intensywny. Odurzający. Jak narkotyk. Chciałoby się więcej i
więcej. A gdy go braknie, pozostaje pustka.
- Jedna uwaga.
Jeżeli chce mnie pan oszukać, proszę sobie zanotować, że dołożę
wszelkich starań by mocno pan tego pożałował. Kiepsko mi idzie
wybaczanie, a już na pewno nie znoszę jak próbuje się ze mną
pogrywać - zaskakujące jak zimny może być uśmiech. - Tak by
między nami nie było niedomówień. Dobrze? - uniosła lekko brew.
- Aha… Mam
na imię Vextus, Vextus z Niroth…
- Oczywiście,
żadnych sztuczek - potwierdził. - Miło mi panią poznać, Vextus.
Ja też mam jedną prośbę. Bardzo cenię sobie swoją prywatność.
I bardzo nie lubię, jeśli ktoś rozpowiada o mnie osobom trzecim.
- Jak każdy
kto z nami pracuje - kobieta lekkim gestem wskazała na kramik. -
Poufność i prywatność. Tego oczekujemy od klientów oraz od
współpracowników. Cóż, taki charakter pracy, że każdy ma tu
swoje tajemnice.
- Tajemnicze
miejsce, tajemniczy ludzie - stwierdził niby sam do siebie. -
Wspaniale. Czuję, że będzie nam się dobrze współpracowało,
pani Vextus. Och, i może od razu przejdziemy na ty. Nie będziemy
sobie chyba tak ciągle “panować”, prawda?
Widać było,
że kobieta przez chwilę nic nie mówiła jakby ważyła jego słowa.
W końcu, z dość sporym ociąganiem i niejaką niechęcią pokiwała
głową.
- Cóż, na
pewno będzie w ten sposób o wiele praktyczniej. Proszę, jeżeli
masz dziś chwilę, zapoznam cię z mniej wymagającymi obowiązkami.
- Oczywiście,
nie ma problemu - zgodził się nad wyraz chętnie. Vextus rzadko
spotykała ludzi nastawionych tak bardzo pozytywnie do pracy. A już
na pewno nie spotykała tak silnych teurgów o tak optymistycznym
usposobieniu.
Nepari uniosła
lekko brew. Ciężko się było oprzeć temu radosnemu urokowi,
skrywającemu ciemne i zapewne plugawe wnętrze. Przynajmniej miała
takie przeczucie. Do licha! Nadzieję wręcz. Zaczęła pokazywać i
opisywać sprzedawany towar.
Wyglądało to
nieco sztucznie, jakby prowadziła dziwne przedstawienie.
Lalka
pokazywała pomniejsze grimuary, dziwne,wypełnione czymś słoje,
zaklęte przedmioty. Niektóre były podróbkami. Niektóre z rzeczy
były zwykłymi śmieciami, do których zręcznie dorobiła historię.
Ot tak, dla kolekcjonerów i głupców.
Ale były i
rzeczy autentyczne. Niewiele ich było na wierzchu, lecz to one miały
przyciągać prawdziwych klientów. Mimo ciasnoty, kobieta poruszała
się tu jak tancerka, wymijając szklane konstrukcje słoi, pokazując
kolejne pudełka.
- Tu masz
listę rzeczy jakie mamy na składzie. Tu zaś - uśmiechnęła się
otwierając kolejną szufladę - klientów z którymi nie
współpracujemy. Z różnych względów. Resztę ustalimy jutro.
Ruchy nepari
wywoływały w teurgu jakiś dziwny rodzaj uczucia, którego sam nie
potrafił nazwać. W jego intensywnym spojrzeniu kryła się
fascynacja.
Vextus.
Chłonął ją
całą… To znaczy chłonął wszystkie akcesoria, które mu
pokazywała. Na pierwszy rzut oka potrafił rozpoznać te fałszywe.
Słuchał uważnie, szybko zapamiętywał. Co jakiś czas potakiwał.
- Czym się
dotychczas zajmowałeś? - Kobieta obejrzała starą księgę,
przecierając ją z kurzu. Wydawała się być spokojna, jednak
bacznie obserwowała mężczyznę. Czuła jego spojrzenie na sobie,
czuła jak wwiercało się w jej plecy. Widziała w jego oczach
ciemny ogień, kiedy oglądał te z eksponatów, które mogły
poszczycić się autentycznością.
Nie. Nie
zamierzała go ignorować.
- Ja, ech, no
cóż - wyglądał na trochę zmieszanego, albo raczej starał się
tak wyglądać. Uśmiechnął się nawet głupio. Grał czy mówił
prawdę? - Powiedzmy, że nie byłem grzecznym chłopcem. Po
skończeniu nauk zdarzyło mi się ukraść to czy owo. Nic
wielkiego, w każdym razie. I zaznaczam, że tu kraść nie
zamierzam. Zresztą, gdybym zamierzał, przecież bym o takich
rzeczach nie mówił.
Przyjrzała
się mu bardzo dokładnie, lekko unosząc brew. Prawda? Półprawda?
Gra, gra i jeszcze raz gra. Życie uczyło, że wszyscy kłamią.
Pytanie: w jakim celu, w jakim stopniu i czy w tej konkretnej chwili.
- Mały
złodziejaszek, ciekawe - wymruczała. - Jeżeli nie chcesz o czymś
mówić, wystarczy, że powiesz, że to tajemnica - uśmiechnęła
się wsuwając jedną z książek między inne grimuary. Dopiero po
chwili spojrzała na niego znad swojego ramienia. - Dom Tajemnic, jak
sama nazwa wskazuje, to dobre miejsce by zachować dyskrecję.
Pytałam jedynie z ciekawości, pytałam jedynie by wiedzieć czy
wcześniej pracowałeś w podobnym miejscu.
O jego
zapewnieniu nie powiedziała nic.
Słowa były
słowami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz