sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 1: Pierwsze spotkanie

17 saial, 1200 roku po Upadku

14 dni do końca stulecia

Moloch był potworem, to było miasto, które pożerało swoich mieszkańców, powoli, kropelka życia za kropelką; miliony ludzi pracujących w pocie i krwi. To było miasto bezlitosne, miasto-bóg, żyjąca, świadoma istota, której myśli i sny były niewyobrażalne i straszliwe, i którymi czasami śnili jego mieszkańcy, nieraz popadając w szaleństwo.

Nie można zetknąć się z umysłem szalonego boga i pozostać niezmienionym.

Gigantyczne budynki, pnące się ku wiecznie zasnutemu smogiem niebu, niemożliwe konstrukcje z kamienia i żelaza, wąskie przesmyki między budowlami, tysiące mostów, schodów i kładek; budynki wybudowane na budynkach; od dziesiątek lat zapomniane dzielnice; wędrujące i zawodzące widma umarłych i wypaczone potwory, nocą wspinające się po ścianach domów.

Spoglądając w dół, wydawało się, że Miasto nie ma końca. Tam, na samym dnie, była Otchłań. Miejsce tak głęboko pogrążone w miejskich trzewiach, że nawet w dzień prawie nie docierało tam światło. Chociaż, prawdę mówiąc, nawet na górnych poziomach dzień czasem niewiele różnił się od nocy.

Nikt nie mieszkał w Otchłani. Nikt, z wyjątkiem istot, którym strach było nadawać imiona. Ale w Szalonym Mieście wiele rzeczy budziło przerażenie.

Moloch był okrutnym bogiem, napędzanym nienawiścią, żalem i bólem swoich mieszkańców.

Nigdy nie zasypiał.

Wiecznie czuwał.

Amberyczne kolejki przesuwały się po linach klucząc między monstrualnymi budynkami, świeciło sztuczne, martwe amberyczne światło, z głuchym stukotem mostami przesuwały się patrole żołnierzy-szkieletów wykupionych od Ligi Nekromantów przez Straż Miejską.

Z nieba lał deszcz. Kwaśny i brudny. Był wieczór. Vextus i Zant od tygodnia pracowali nad odnalezieniem tajemniczego grimuaru, De Obscurum. To była interesująca robota, wynajął ich mordreg imieniem Valadriel i już to, samo w sobie było dziwne.

Mordregowie rzadko kiedy odważali się zapuszczać w mroki Molocha, nikt ich tutaj nie chciał, nienawidzono ich tak samo mocno jak się ich bano.

Mordregowie byli postrachem pustkowi, potężni i zabójczo przebiegli czarnoksiężnicy o wyglądzie brutalnych osiłków. Wydawało się, że roszczą sobie prawa do całego Shadrel, byli wyznawcami ciemności i najmroczniejszych sił czających się poza materialnym światem.

Pracować dla mordrega było niebezpieczną sprawą, ale Vextus i Zant rzadko zajmowali się bezpiecznymi sprawami. A zapłata przechodziła wszelkie wyobrażenia. Sto tysięcy zyrkonów, w tym dziesięć tysięcy płacone z góry, suma godna najpotężniejszych Liktorów Molocha.

Drzwi otworzyły się z ponurym skrzypieniem, jakby zapowiedzią wszystkiego co najgorsze.

Do kramiku Vextus wsunął się nieznajomy.

Mężczyzna wyglądał na około trzydzieści lat. Jego krótko przystrzyżone, ciemnobrązowe włosy znajdowały się w stanie artystycznego nieładu. Spojrzenie jego piwnych oczu było bystre i zacięte. Był raczej wysoki i dobrze zbudowany, chociaż nie posiadał nadmiaru masy mięśniowej. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest trupio blady, chociaż paradoksalnie bladość nie była akurat najbardziej nieludzką z jego cech.

Ubrany był w ciemną marynarkę, czarne spodnie i zieloną koszulę.

Było gorąco. Amberyczne światło w nienaturalny sposób oświetlało kontuar, za granicami którego ukrywały się mniej wartościowe z niezwykłych rzeczy jakie posiadała Vextus z Niroth.

Cienie załamywały się na kolejnych przedmiotach w groteskowy sposób, czyniąc je jeszcze bardziej upiornymi niż były w rzeczywistości.

Kobieta odwróciła się w stronę nieznajomego przywołując na twarz delikatny uśmiech i na kilka sekund zastygła w bezruchu. Przez tą krótką chwilę, przestała przypominać żywą istotę.

Miała czarne, jakby muśnięte fioletem włosy, przypominające delikatną pajęczynę oplatającą ramiona. Spod opuszczonego wachlarzu rzęs spoglądały ametystowe oczy, których surowy wyraz przeczył uśmiechowi goszczącemu na jej ustach.

Ostry makijaż pogłębiał nienaturalny wygląd kobiety. Na porcelanowej skórze, smugi fioletowego cienia do powiek powoli przechodziły w ciemniejsze odcienie, wargi zaś podkreślone były ciemną, karminową szminką. Lalka, porzucona na fotelu marionetka, wydawała się drwić. Całość maskarady, gdyż inaczej nie można było tego nazwać, dopełniała wyglądającą na straszliwie ciężką, suknia o nieprzyzwoitej ilości koronek.

Lubiła jak się jej bano, a nic tak nie wzbudzało strachu jak jej niepokojąca powierzchowność.

Cóż, pod tym względem byli siebie warci.

- Witam, czym mogę służyć? - Vextus pochyliła się w kierunku lady, z gracją wstając z krzesła.

Minęło kilka chwil nim mężczyzna oderwał od niej wzrok. Jakby dopiero jej głos doprowadził go do porządku. Przez chwilę wyglądała zupełnie jak z porcelany. Jak najbardziej dopracowane dzieło lalkarskiego mistrza. Tak żywa i tak martwa za razem. Piękna kompozycja. Doskonałe połączenie barw i cieni. Coś pięknego.

Kobieta była bez wątpienia nepari, czarną wróżką z Lasu Niepamięci. 

Tarn dużo słyszał o jej rasie, można powiedzieć, że od dawna go fascynowała. Niewiele jednak czarnych wróżek miał okazję spotkać na żywo, te bowiem prawie nie opuszczały puszczy, którą władały. A już na pewno nie zdarzało się im zakładać kramików z teurgicznymi akcesoriami.

- W zasadzie chciałbym się spytać, w czym ja - podkreślił “ja” - mogę pani służyć - widząc, że nie został w pełni zrozumiany, pospieszył z wyjaśnieniem. - Tak się składa, że szukam zatrudnienia.

Kobieta nieznacznie uniosła brew.

- Nie przypominam sobie, żebym poszukiwała kogoś do pomocy, panie…

- Rorden. Tarn Rorden - skłonił się nisko - Zdaję sobie z tego sprawę, nie było przecież żadnego ogłoszenia. Ale tak się składa, że nie mam grosza przy duszy, a na artefaktach oraz teurgii jako takiej znam się nieźle. Nad wyraz. Bardzo dobrze wręcz. Moja wiedza okultystyczna wykracza daleko poza przeciętną. Nie chcę popadać w przechwałki, ale przed przyszłym pracodawcą należy się jakoś zareklamować - uśmiechnął się na całą szerokość twarzy, pokazując szereg białych zębów.

Wyglądał na bardzo uradowanego.

"Nie wydaje się być skrępowany moją obecnością," odnotowała wróżka. "Punkt dla niego".

Spojrzenie fioletowych oczu padło na grube zwoje dokumentów znajdujące się pod ladą. Ostatnie zlecenie należało do jednych z najtrudniejszych jakie otrzymała, choć nie odbiegało niby od standardowych usług jakie świadczyła w tym uroczym, mrocznym zakątku.

- Proszę podejść do światła, panie Rorden - uśmiechnęła się, lekko przechylając głowę. Miała nadzieję odesłać mężczyznę z kwitkiem i to jak najszybciej. Nie wierzyła do końca w przechwałki nieznajomego, do tego jego obecność była co najmniej podejrzana. Z drugiej strony teurg miał tupet. Kusiło by z nim pograć.

- Słowa panie Rorden są jak pustynny piach. Znaczą tyle co nic i zmieniają się wraz z podmuchem wiatru - wymruczała spoglądając na mężczyznę. - Jestem ciekawa faktów. Może mi pan coś zademonstrować ze swej… wiedzy?

Tarn zamarł. Rozejrzał się dookoła, lustrując bacznie pomieszczenie. 

Potem zamknął oczy.

I złamał pieczęć.

Zgniótł w dłoni gliniany sigil, a w pomieszczeniu nagle dało się wyczuć charakterystyczny, metaliczny zapach.

Vextus oparła się mocniej dłońmi o stół. Była pewna, że to co mówił mężczyzna było jedynie przechwałkami, ale teraz…

Amberyczne światło zamigotało, a po chwili całe pomieszczenie zanurzyło się w ciemności.

Słychać było szept i szelest, jakby słowa zapisane w księgach same zaczęły się wypowiadać; to rzeczywistość odpowiedziała na moc Tarna Rordena.

Postać teurga wydawała się teraz obca i nierealna. Było w nim coś z tych rzeczy, których człowiek bał się przed zaśnięciem.

Księgi szeptały.

Dziesiątki głosów łączyło i mieszało się w istnej kakofonii szeptów.

To co martwe, żywym się stało.

A potem powróciło do normalności. Jakby nic się nie wydarzyło.

Vextus spojrzała na zapalającą się żarówkę, z trudem ukrywając zdziwienie na twarzy. Miała jedynie nadzieję, że nie wyglądała na tak zdziwioną, na ile się czuła.

Powoli przeniosła spojrzenie z żarówki na Tarna. Milczenie przedłużyło się na tyle, że stało się krępujące. Vextus przymknęła oczy, wysilając całą swoją wolę, by jej głos zabrzmiał najbardziej obojętnie jak się dało.

- Interesujące - przyznała z niechęcią. Nie lubiła być zaskakiwana. Nie do tego stopnia.

Usiadła w fotelu.

- Robi wrażenie…

- Dziękuję - podziękował skromnie mężczyzna. - Nie chciałem się jednak popisywać, a jedynie zademonstrować swój potencjał. Mam nadzieję, że odniosłem sukces.

Kobieta splotła dłonie opierając na czubkach palców podbródek. Jej oczy nieruchomo i bardzo intensywnie wpatrywały się w mężczyznę.

Kusiło.

Jej praca nie należała ani do łatwych, ani do bezpiecznych. Posiadanie kogoś takiego mogło być więcej niż pomocne, ale intuicja podpowiadała jej, że przybysz może być równie użyteczny co groźny.

Ryzykować?

- Czy zdaje sobie pan sprawę, czym zajmuję się w mojej małej działalności? - zapytała podchwytliwie i znowu uraczyła go delikatnym uśmiechem.

- Jak sądzę, głównym zajęciem jest ścieranie kurzu i liczenie zyrkonów. Nie można również zapomnieć o ochronie sklepu, co gdyby ktoś chciał panią okraść? No i najbardziej ciekawa rzecz, moja ulubiona. Pozyskiwanie towaru.

Odwzajemnił uśmiech, obrzucając nepari znaczącym spojrzeniem.

Drań.

To słowo było pierwszym, które pojawiło się w jej głowie.

- Szczerość zakrawająca o arogancję… Lubię to. Nawet bardzo - wymruczała niskim głosem.

Mimo że na jej ustach gościł delikatny, a nawet kuszący uśmiech, jej spojrzenie było martwe. Nieruchome.

Jak u lalki.

- Lepsza arogancja od ignorancji, moim zdaniem - odparł niemalże wesoło. Jego oczy wpatrywały się w nepari z niepokojącą intensywnością i jakąś niezdrową fascynacją.

Przynajmniej tak to wyglądało. Ale tylko przez chwilę.

Vextus zatrzymała się ledwo dwa kroki od mężczyzny. Delikatnie przechyliła głowę.

- Miło byłoby mieć taki nabytek w kolekcji…

- Proszę nie traktować mnie przedmiotowo. Bardzo tego nie lubię.

- Przedmiotowo? Och… nic podobnego - mruknęła, opierając się delikatnie o kontuar. Koronkowe zakończenia długich rękawów czarnej sukienki skutecznie skrywały jej dłonie.

Podjęła decyzję.

- Myślę, że możemy się umówić… na okres próbny. Witam w Domu Tajemnic.

- Bardzo mi miło - powiedział uśmiechając się. - Od kiedy zaczynam? Czy pracuje tutaj ktoś jeszcze?

- Myślę, że może pan zacząć od jutra. Co do współpracownika... - Vextus z uwagą obejrzała swoje paznokcie. Robiło się ciekawie, a co ważniejsze, jeżeli mężczyzna nie próbował jej oszukać, prawdopodobnie trafiła na naprawdę niezwykły nabytek. - Myślę, że spotkacie się niedługo. 

Dwa kroki. Tyle starczyło by stanęła tuż przed nim, aby pochyliła się w jego kierunku ze słodkim uśmiechem, na tyle blisko by poczuł jej perfumy.

Tarn zaczerpnął głębiej powietrza, chłonąc zapach nepari.

Taki słodki. Intensywny. Odurzający. Jak narkotyk. Chciałoby się więcej i więcej. A gdy go braknie, pozostaje pustka.

- Jedna uwaga. Jeżeli chce mnie pan oszukać, proszę sobie zanotować, że dołożę wszelkich starań by mocno pan tego pożałował. Kiepsko mi idzie wybaczanie, a już na pewno nie znoszę jak próbuje się ze mną pogrywać - zaskakujące jak zimny może być uśmiech. - Tak by między nami nie było niedomówień. Dobrze? - uniosła lekko brew.

- Aha… Mam na imię Vextus, Vextus z Niroth…

- Oczywiście, żadnych sztuczek - potwierdził. - Miło mi panią poznać, Vextus. Ja też mam jedną prośbę. Bardzo cenię sobie swoją prywatność. I bardzo nie lubię, jeśli ktoś rozpowiada o mnie osobom trzecim.

- Jak każdy kto z nami pracuje - kobieta lekkim gestem wskazała na kramik. - Poufność i prywatność. Tego oczekujemy od klientów oraz od współpracowników. Cóż, taki charakter pracy, że każdy ma tu swoje tajemnice.

- Tajemnicze miejsce, tajemniczy ludzie - stwierdził niby sam do siebie. - Wspaniale. Czuję, że będzie nam się dobrze współpracowało, pani Vextus. Och, i może od razu przejdziemy na ty. Nie będziemy sobie chyba tak ciągle “panować”, prawda?

Widać było, że kobieta przez chwilę nic nie mówiła jakby ważyła jego słowa. W końcu, z dość sporym ociąganiem i niejaką niechęcią pokiwała głową.

- Cóż, na pewno będzie w ten sposób o wiele praktyczniej. Proszę, jeżeli masz dziś chwilę, zapoznam cię z mniej wymagającymi obowiązkami.

- Oczywiście, nie ma problemu - zgodził się nad wyraz chętnie. Vextus rzadko spotykała ludzi nastawionych tak bardzo pozytywnie do pracy. A już na pewno nie spotykała tak silnych teurgów o tak optymistycznym usposobieniu.

Nepari uniosła lekko brew. Ciężko się było oprzeć temu radosnemu urokowi, skrywającemu ciemne i zapewne plugawe wnętrze. Przynajmniej miała takie przeczucie. Do licha! Nadzieję wręcz. Zaczęła pokazywać i opisywać sprzedawany towar.

Wyglądało to nieco sztucznie, jakby prowadziła dziwne przedstawienie.

Lalka pokazywała pomniejsze grimuary, dziwne,wypełnione czymś słoje, zaklęte przedmioty. Niektóre były podróbkami. Niektóre z rzeczy były zwykłymi śmieciami, do których zręcznie dorobiła historię. Ot tak, dla kolekcjonerów i głupców.

Ale były i rzeczy autentyczne. Niewiele ich było na wierzchu, lecz to one miały przyciągać prawdziwych klientów. Mimo ciasnoty, kobieta poruszała się tu jak tancerka, wymijając szklane konstrukcje słoi, pokazując kolejne pudełka.

- Tu masz listę rzeczy jakie mamy na składzie. Tu zaś - uśmiechnęła się otwierając kolejną szufladę - klientów z którymi nie współpracujemy. Z różnych względów. Resztę ustalimy jutro.

Ruchy nepari wywoływały w teurgu jakiś dziwny rodzaj uczucia, którego sam nie potrafił nazwać. W jego intensywnym spojrzeniu kryła się fascynacja.

Vextus.

Chłonął ją całą… To znaczy chłonął wszystkie akcesoria, które mu pokazywała. Na pierwszy rzut oka potrafił rozpoznać te fałszywe. Słuchał uważnie, szybko zapamiętywał. Co jakiś czas potakiwał.

- Czym się dotychczas zajmowałeś? - Kobieta obejrzała starą księgę, przecierając ją z kurzu. Wydawała się być spokojna, jednak bacznie obserwowała mężczyznę. Czuła jego spojrzenie na sobie, czuła jak wwiercało się w jej plecy. Widziała w jego oczach ciemny ogień, kiedy oglądał te z eksponatów, które mogły poszczycić się autentycznością.

Nie. Nie zamierzała go ignorować.

- Ja, ech, no cóż - wyglądał na trochę zmieszanego, albo raczej starał się tak wyglądać. Uśmiechnął się nawet głupio. Grał czy mówił prawdę? - Powiedzmy, że nie byłem grzecznym chłopcem. Po skończeniu nauk zdarzyło mi się ukraść to czy owo. Nic wielkiego, w każdym razie. I zaznaczam, że tu kraść nie zamierzam. Zresztą, gdybym zamierzał, przecież bym o takich rzeczach nie mówił.

Przyjrzała się mu bardzo dokładnie, lekko unosząc brew. Prawda? Półprawda? Gra, gra i jeszcze raz gra. Życie uczyło, że wszyscy kłamią. Pytanie: w jakim celu, w jakim stopniu i czy w tej konkretnej chwili.

- Mały złodziejaszek, ciekawe - wymruczała. - Jeżeli nie chcesz o czymś mówić, wystarczy, że powiesz, że to tajemnica - uśmiechnęła się wsuwając jedną z książek między inne grimuary. Dopiero po chwili spojrzała na niego znad swojego ramienia. - Dom Tajemnic, jak sama nazwa wskazuje, to dobre miejsce by zachować dyskrecję. Pytałam jedynie z ciekawości, pytałam jedynie by wiedzieć czy wcześniej pracowałeś w podobnym miejscu.

O jego zapewnieniu nie powiedziała nic.

Słowa były słowami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz