18 saial, 1200 roku po Upadku
Jakiś czas później
Blizna nie
była po prostu dzielnicą, to było miejsce gdzie spływało
wszystko co w Molochu najgorsze, to był rynsztok absolutny,
ostateczna ruina gdzie draństwo, smród i ubóstwo znalazły swoje
największe królestwo.
Nie dało
się stoczyć się bardziej niż tutaj.
Dlatego
właśnie było to tak wspaniałe miejsce by się ukryć.
Wspaniałe,
ale i cholernie niebezpieczne.
Blizna
przecinała Szalone Miasto długą szramą; w roku 767 doszło tu do
rozerwania rzeczywistości na niespotykaną wcześniej skalę; kiedy
katastrofa zebrała swoje żniwo, pozostały jedynie ruiny.
Teraz,
większość budynków stanowiła zaledwie szkielety okryte blachą.
Blizna była
kończyną miasta, która umierała, ale nigdy nie mogła tak
naprawdę umrzeć.
Nie było tu
kamiennych mostów tak jak w wielu innych fragmentach Szalonego
Miasta, jedynie zdradliwe kładki z pordzewiałego żelaza; śmierć
czekała na każdym kroku, czy to w postaci noża wbitego w plecy (a
kosę można było dostać za samo oddychanie) czy ze strony
czającego się tu plugastwa, potworów wszelkiej maści, dla których
Blizna była jak bufet.
Było tu
ciemno jak nigdzie indziej w Molochu, sieć amberyczna znajdowała
się w opłakanym stanie; do większości domów amber w ogóle nie
dochodził i świecono lampami naftowymi albo rozpalano ogniska.
Było też
pełno smogu i dymów z tysiąca warsztatów, które pracowały w
okalających Bliznę dzielnicach, Elifas i Magnaterze. Czasem ciężko
było oddychać jeżeli człowiek był nieprzyzwyczajony do takich
warunków. Ale szczerze mówiąc, jeżeli ktoś żył w Molochu to
szybko przyzwyczajał się do wszystkiego co najgorsze.
- To tam -
oznajmił Zant kucając przy wyrwie w blaszanej ścianie; był stąd
widok na ruderę, w której schronienie znalazł ich cel. Właściwie
to widać było tyle co kot napłakał.
Vextus, Tarn
i Zant przyczaili się w opuszczonym mieszkaniu, z którego w
ciemnościach można było dojrzeć blachę budynku naprzeciwko i
jakieś nikłe, naftowe światełka.
No i od
cholery kładek, z których połowa prowadziła nie tyle na drugą
stronę, co ku bolesnej śmierci poprzez długi upadek w dół.
A takiego
upadku nie dało się pomylić z lataniem.
W
mieszkanku, które służyło im za punkt obserwacyjny cuchnęło
zgnilizną i moczem, było brudno jak na wysypisku i zresztą,
ogólnie rzecz biorąc, tak tu właśnie wyglądało.
Vextus stała
z boku wyrwy, obserwując budynek. Cały jej ubiór wyglądał tak,
jakby kobieta chciała odizolować się od tego miejsca, by nie
musieć dotykać ani ocierać się choćby fragmentem skóry o
cokolwiek w tej obrzydliwej dziurze.
Znoszone
spodnie i kurtka świadczyły, że mimo wszystko nie była to jej
pierwsza taka wyprawa.
Nepari
odgarnęła włosy z czoła. Mimo podtrzymującej je opaski, kilka
kosmyków z uporem maniaka opadało na jej czoło, najwyraźniej
irytując kobietę, która ciągle jeszcze walczyła z pragnieniem
zasłonięcia nosa chusteczką. Mimo upływu lat, smród był jedyną
rzeczą do której ani myślała przywykać. Nawet jeżeli mieszkała
w Molochu, nawet jeżeli odwiedzała takie miejsca.
Przymknęła
oczy.
- Nie
wygląda na to by miał gości. Myślę, że nie ma co dłużej
zwlekać. Im szybciej weźmiemy to po co tu przyszliśmy tym lepiej.
- Tak. Weźmy
się za niego jak najszybciej - zgodził się Tarn.
Dłoń
odruchowo zaciskał na marionetkarskim krzyżaku, nazywanym wahadłem.
Wahadło było zarówno narzędziem pracy jak i symbolem.
- Pójdę
pierwszy - oznajmił Zant i mrugnął okiem do Vextus.
Bezszelestnie
wysunął się z pomieszczenia przez szczelinę w blasze i opuścił
się na okalającą budynek żelazną platformę pół metra niżej.
Łatwo było
ukrywać się we wszechobecnych ciemnościach i gęstym smogu, Blizna
była słodkim miejscem dla istot ciemności, dla wszystkiego co żyło
z czajenia się w mroku.
Tarn bez
słowa ruszył za nim, ale zachował dystans. Nie był mistrzem
skradania się, dlatego wolał trzymać się z tyłu.
Nepari
szukała cienia, do którego mogłaby się przenieść. Podobnie jak
Tarn nie zbyt mocno czuła się w podchodach. Odpowiedni skrawek
ciemności ujrzała w wejściu (w tym wypadku w prostokątnej
przerwie między jedną blachą a drugą) do zrujnowanego mieszkania
powyżej tego, do którego skradał się Zant.
Zapaliła
małą latarkę, omiotła nią rumowisko w centrum pokoju i wywołała
w ten sposób potrzebny do teleportacji cień-wejście, a potem
zanurzyła się w nim tak jak zanurzyłaby się w wannie pełnej
wody. Niemal natychmiast pojawiła się po drugiej stronie.
Paliła się
tu smutno wyglądająca naftowa lampa, postawiona na ziemi obok
przegniłego posłania jakiegoś na wpół przytomnego biedaka ze
skórą pokutą strzykawkami, którymi próbował zaaplikować sobie
nieco złudnego szczęścia. Mężczyzna, który bardziej przypominał
żywe zwłoki niż prawdziwego człowieka wyszeptał tylko kilka
bezsensownych słów na widok Vextus, ale nie miał siły żeby
zrobić cokolwiek więcej.
Poziom
niżej, Zant (w długim płaszczu ze skóry zerta, z kapeluszem
skrywającym twarz w cieniu) przysunął się bezszelestnie do blachy
stanowiącej ścianę budynku, przylgnął do niej i ostrożnie
zajrzał do środka mieszkania (tutaj akurat zachował się jeszcze
fragment kamiennej konstrukcji razem ze smutno wyglądającą żelazną
framugą bez drzwi).
Minęło
kilka sekund, podczas których atmosfera zrobiła się tak gęsta, że
można było ją kroić nożem (a może to po prostu powietrze w
Bliźnie?) kiedy azashee zaklął, paskudnie swoją drogą, i już
nie bawiąc się w podchody wpadł do środka zapalając latarkę.
Ciche
przekleństwo Zanta było jak sygnał do rozpoczęcia akcji. Tarn
ruszył za shee natychmiast; tak samo Vextus, która zeskoczyła z
mieszkania powyżej i do mieszkania poniżej wpadła za mężczyznami.
Zant omiótł
pomieszczenie latarką.
Będące
zaledwie jednym pokojem mieszkanie było obrazem nędzy. Ściany
będące po części dawną kamienną konstrukcja, a po części
blachami, którymi nieporadnie łatano ruinę, rdza, smród, zarówno
zgnilizny jak i czyichś odchodów, prawdopodobnie dziedzictwo wielu
lat użytkowania tego miejsca bez większej, a właściwie żadnej
dbałości o higienę. Jakiś żelazny stół poplamiony resztkami
zaschniętego jedzenia, gdzieś w rogu popiskiwał wyleniały szczur.
I było
jeszcze ciało.
Świeżo
poderżnięte gardło, kałuża krwi rozpływająca się szkarłatną
aureolą wokół głowy około dwudziestoletniego terranina o długich
blond włosach, błękitnych oczach i przystojnej twarzyczce. Nie
pasował do tego miejsca, właściwie dopiero to, że był trupem
kwalifikowało go jako mieszkańca Blizny.
Bo trupów
tu nie brakowało.
Nawet
ubranie, chociaż wyglądało na odpowiednio nędzne, brudne i
poszarpane zdawało się być jak kostium, przynajmniej takie
wrażenie sprawiało jeżeli popatrzeć na nie nieco bystrzejszym
okiem.
Ale przede
wszystkim nie pasowały te jego oczy, i grymas zastygły w śmierci.
To było dziwnie naiwne zaskoczenie, że to koniec, że nie ma nic
więcej, że nie spełnią się wielkie marzenia i wyśnione miłości.
Ludzie w
Otchłani nie mieli złudzeń, nie marzyli, nie było w nich nawet
cna niewinności, a śmierć nie przychodziła jako zaskoczenie.
Śmierć
była ulgą.
Zabójca nie
zadowolił się wcale poderżnięciem gardła, zerwał z czaszki
młodzieńca część skalpu, zrobił to w pośpiechu, spartaczył
nieco robotę i zostawił chłopakowi sporo z jego blond czupryny,
ale nadal, biała kość czaszki świeciła pośród krwi i pociętej
skóry.
Vextus
zaklęła cicho. Najwyraźniej spóźnili się. Rozejrzała się z
latarką w ręku.
Być może
zabójca, ciągle tu był…
Zant zajął
się oknami, patrzył i nasłuchiwał mając nadzieję, że usłyszy
jeszcze tupot butów uciekającego zabójcy… Cokolwiek.
Bo
mieszkanie okazało się puste.
Niczego nie
zobaczył.
- Piekło,
zaraza, psia jego mać - rzucił pod nosem, z grymasem nie tyle
gniewu co irytacji, nienawidził kiedy uciekła mu zwierzyna. -
Sukinsyn dawno zdążył się zmyć.
Nepari
zmarszczyła brwi, powoli obchodząc ciało. W końcu przykucnęła
rozglądając się wokoło. Szukała śladów, właściwie szukała
wszystkiego co mogło pozostać po zabójcy. Kiedy skalpował głowę,
kiedy podrzynał mu gardło. To była Blizna, raczej niewielu
zabójców przejmowało się śladami.
-
Rozejrzyjcie się po tym miejscu. Może chodziło jedynie o życie
tego blondaska. Może zostały tu jego rzeczy.
- Cholera -
mruknął Tarn chodząc dookoła. Istotnie, spóźnili się. Nie
udało im się.
Popełnił
błąd.
Teurg bardzo
nie lubił, kiedy coś szło nie po jego myśli. Czuł, jak zalewa go
fala irytacji.
Cholera.
Rozglądał
się w poszukiwaniu śladów walki, drogi ucieczki… Ba, samej
księgi nawet! Chociaż to ostatnie zdawało się być niemożliwe.
W
pomieszczeniu panowała jakaś dziwna atmosfera, nieprzyjazna aura,
jakby śmierć znajdowała się wśród nich nie tylko w postaci
martwego mężczyzny, jakby między nimi wciąż czaiło się jakieś
nienazwane zło, jakaś nieprzyjazna obecność.
Vextus
zwróciła uwagę na coś jeszcze, niemal niezauważalne poruszenia
cieni, jakby wciąż rozchwianych po wybuchu teurgicznej mocy.
I tak… Jak
się nad tym zastanowić, pośród zapachu krwi czuć było
charakterystyczny metaliczny zapaszek, to zauważył również Tarn.
Ślady krwi
można było znaleźć w całym pomieszczeniu i na ciele blondyna
widać było trzy mniejsze cięcia, które nie były śmiertelne.
Po
mieszkaniu porozrzucanych było kilka wydartych i pokrwawionych
kartek.
Pod stołem
leżał jakiś tobołek.
W kurczowo
zaciśniętej dłoni trup trzymał żelazny medalion z zerwanym
łańcuszkiem, a w kałuży krwi wokół jego głowy, nepari znalazła
trzy długie, ciemne włosy. Schowała je i dopiero po chwili zajęła
się próbą wyjęcia z dłoni medalionu. Wszystko po kolei.
- Tarn?
Czujesz? - spytała dla pewności.
- Pokaż to
- powiedział, nie, właściwie rozkazał, nie pozwalając jej
schować medalionu. - I tak, czuję to. Śmierdzi teurgią.
Przytrzymała
dłoń na medalionie, ostrzegawczo mrużąc brwi. Nie podobał jej
się ton teurga i dała to dość wyraźnie odczuć. Nie było jednak
czasu na przekomarzanki.
Przyjrzała
się medalionowi. Był wykonany z żelaza i przedstawiał głowę
ośmiookiego wilka z rozwartą paszczą o jednoznacznie ostrych
kłach.
Wilki były
obecnie żywe jedynie w legendach, dawnych opowieściach i baśniach;
niektórzy twierdzili, że podróżując daleko na wschód poprzez
pustkowia można było natknąć się na ich duchy, ale trudno było
stwierdzić ile prawdy tkwiło w tym podobnych opowieściach.
- To symbol
Aszerów - stwierdził sucho Tarn. W jego głosie pobrzmiewała
ledwie słyszalna irytacja.
- Aszerów?
- zawahała się spoglądając na znalezisko. Po chwili jednak
pokręciła głową.- Zajmiemy się tym później.
Widać było,
że chce jak najszybciej opuścić to miejsce. Z lekkim niepokojem
sprawdziła licznik Van Horna. Całe szczęście, chociaż poziom
natężenia taumicznego sporo przekraczał normę, nie groziło im
ewentualne rozerwanie rzeczywistości.
Pracowała
metodycznie, dziwnie spokojnie. Dyskomfortem dla nepari było
miejsce, a nie sytuacja w jakiej się znaleźli.
Przyjrzała
się jednej z porozrzucanych po ziemi kartek. Od razu zwróciła
uwagę, że miała do czynienia z bardzo starym papierem a nie z
pergaminem, który po Upadku stał się właściwie jedynym
materiałem, z którego tworzono książki.
Wyrwaną
stronę zapisano Starą Mową, pismem często wykorzystywanym w
dawnych teurgicznych księgach. Z tego co wywnioskowała po pobieżnym
zapoznaniu się z treścią, miała do czynienia ze wstępem do
grimuaru traktującego jednoznacznie na temat zakazanych
okultystycznych mocy. Świadczyły o tym odwołania do szeregu złych
duchów oraz istot zamieszkujących wypaczone fragmenty
rzeczywistości.
Skrzywiła
się.
- No
pięknie, pozbierajmy lepiej te kartki…
- Co na nich
jest? - zapytał teurg, ale zamiast Vextus, odpowiedział mu Zant.
Shee odchrząknął i przysunął się do nich, trzymając jedną z
wyrwanych stronic, niemal całą zanurzoną w czerwonym, widać było
nawet zakrwawione ślady palców.
- De
Obscurum. Arcana Silentis - przeczytał tytuł, uniósł jedną brew
i uśmiechnął się krzywo. - Wygląda na to, że trafiliśmy w samo
sedno.
- Jasna
cholera - zirytował się Tarn. - Cała księga jest w rozsypce?
- Wygląda
raczej na to, że szarpali się o tą książeczkę i jeden z nich,
chłoptaś albo zabójca, wyrwał kilka stron - stwierdził ze
sceptyczną miną Zant. - Niewiele nam przyjdzie z kilku kartek, ale
przynajmniej wiadomo, że nie idziemy w ślepy zaułek.
Tarn bąknął
coś o braku poszanowania dla wielkich dzieł teurgicznych i oddalił
się przeszukać tobołek.
Vextus
syknęła. Była wściekła.
- Po prostu
cudownie. To niestety obniży jej wartość, a co ważniejsze wiemy
już, że się spóźniliśmy - spojrzała z irytacją na medalion. -
Trzeba jak najszybciej znaleźć naszą zgubę.
Zant oparł
się o ścianę i skrzyżował ręce na piersi, wcześniej cały czas
krążył po mieszkaniu i na zewnątrz, węsząc ewentualnego
zagrożenia z tej czy innej strony.
Żadnego nie
wykrył.
- Aszerowie
to dobry trop - powiedział bez entuzjazmu. - Zresztą to ma sens,
ponoć ukrywają się gdzieś w Bliźnie, co prawda za zadawanie się
z takimi jak oni grozi kulka - tu w jego oczach pojawiły się
drapieżne ogniki, zresztą dosłownie się pojawiły - ale nigdy nie
miałem nic przeciwko odrobinie ryzyka.
Tarn ze
złością położył tobołek na metalowym stole.
- Nic
ciekawego tu nie ma - oznajmił sucho.
Teurg
znalazł tam trochę sucharów, kompas i przede wszystkim
okultystyczne komponenty. Trochę kryształków, białą wstęgę,
kadzidła i tym podobne. Artykuły potrzebne do korzystania ze Źródeł
Mocy.
Oprócz tego
w środku znajdował się stłuczony licznik Van Horna oraz służąca
do odczytywania faz astralnych, kostka Rachmanowej.
Tarn był
teraz zimny i wyrachowany. Jego przyjacielskość i jowialność
zniknęły. Chyba poślizgnęły się i spadły z kładki.
- Co do
Aszerów… Mam gdzieś, co dostaje się za zadawanie z nimi. Jeśli
to poszlaka, warto z niej skorzystać.
- Proszę
proszę. Komuś obluzowała się maska - Vextus zaśmiała się
wstając od trupa (przy okazji wytarła rękawiczki o jego ubranie).
- To lubię.
Tarn tylko
się skrzywił i nic nie powiedział. Niepowodzenie wyraźnie się na
nim odbiło. Może nieco zbyt wyraźnie.
Nepari
zmarszczyła delikatnie brewki. Ciężko było stwierdzić co chodzi
jej po głowie.
-
Skonstruuję odpowiedni rytuał. Znajdziemy tego Aszara w ten czy
inny sposób - spojrzała na Zanta uśmiechając się szeroko. - Nie
lubię jak zabiera się mi coś sprzed nosa.
- Nie da się
zaprzeczyć - azashee posłał jej znaczące spojrzenie; zawsze czuł
jakieś miłe ciepło w swojej potępionej duszy gdy Vex pokazywała
pazurki, lubił jej bezwzględność w dążeniu do celu i obserwował
jej działania z nieskrywaną przyjemnością. To jak radziła sobie
w nowym świecie, w nowym otoczeniu i to jak zawsze musiała dopiąć
swego.
- Róbmy co
mamy robić - ponaglił ich teurg.
- Na razie
powinniśmy się ulotnić – stwierdził Zant. - Jeszcze trochę i
zaczniemy zwracać uwagę, a to ostatnie czego byśmy teraz chcieli.
Nepari
skinęła głową. Widząc niewyraźną minę Tarna uśmiechnęła
się jedynie i nieco się do niego zbliżyła.
- Jesteś
wśród drapieżników. Naprawdę sądziłeś, że długo dasz radę
udawać owieczkę? - wyszczerzyła delikatnie ząbki. Nie ufała mu.
Ani odrobinkę.
- Jaki
rytuał chcesz odprawić? - zapytał chłodno, wręcz ostentacyjnie
ignorując jej wzmiankę o owieczce.
Uśmiechnęła
się.
-
Lokalizujący. A nóż, nasz cel się nie zabezpieczył?
- W
porządku.
Jakaś myśl
przyszła Tarnowi do głowy. Ukucnął przy trupie ze sztyletem w
dłoni.
- Ja zajmę
się nim - oświadczył.
A potem, jak
gdyby nigdy nic, zaczął odcinać umarlakowi łeb.
Nie
wyglądało na to, żeby taka czynność jak pozbawianie kogoś głowy
robiła na nim większe wrażenie. W zasadzie minę miał tak
obojętną, jakby obierał kartofle.
Vextus
spojrzała zdziwiona na mężczyznę, nieco cofając się kiedy
zakrzepła jucha bryznęła na śmierdzącą podłogę. Nawet jeżeli
była zdziwiona, nie zamierzała mu przeszkadzać. Może miał dla
głowy jakieś zastosowanie? Był teurgiem, a dziwniejsi się
trafiali.
- Ostrzegam,
że jeżeli masz zamiar wejść z tym do mojej pracowni, wcześniej
zawiń to w szmaty żebyś niczego nie pobrudził - wydęła nieco
wargi cofając się do Zanta. Jeżeli komuś ufała w tym pokręconym
świecie, to był właśnie on, osoba, której absolutnie nie powinno
się ufać.
Osoba,
której rasa słynęła ze swojej nieobliczalności i skłonności do
zdrady.
Zabawna
ironia.
- Nie
przejmuj się, pójdę z nim do swojego mieszkania - wyjaśnił teurg
siłując się z kręgiem szyjnym. Nie chciał się przeciąć,
mężczyzna musiał wstać i pomóc sobie nogą. Po kilku próbach
udało się. Bardzo nieprzyjemny dźwięk towarzyszył łamaniu
kości. Tarn uklęknął ponownie i z dużą precyzją zajął się
odcinaniem ostatnich mięśni i płatów skóry. Całe dłonie miał
czerwone od krwi. Wydawało się, że zupełnie mu to nie
przeszkadza. Jakby nie znał obrzydzenia, albo jakby takie rzeczy
były dla niego czymś zupełnie normalnym.
- Ciekawie
zabawia się ten twój nowy nabytek - azashee mruknął do Vex nie
spuszczając oczu z Tarna. Kiedy znowu bryznęła krew, pociągnął
nosem jak drapieżnik podczas polowania. Patrzył na to wszystko
zimno, ale pokaz obudził w nim podejrzenia, nie spodziewał się aż
takich wyczynów ze strony teurga. Z jednej strony bezwzględność
Tarna obudziła w nim nieco uznania, ale z drugiej strony…
Najczęściej było tak, że jeżeli ktoś budził w Zancie uznanie,
to był on zagrożeniem.
A zagrożenia
należało eliminować.
Wyjątkiem
była Vex, ale z nią jego zwyczajowe reguły nigdy nie działały
tak jak powinny.
- Obawiam
się, że nie jest “mój”. I zaczyna mi to przeszkadzać, Zant…
Co o nim sądzisz? - spytała ciszej.
Mimo
przyklejonego uśmiechu do twarzy, czuć było napięcie. Nie
odsłania się wszystkich kart, nie pokazuje się od razu całego
oblicza. A to oznaczało, że ich “nabytek” zapewne jeszcze ich
czymś zaskoczy.
- Za cholerę
mu nie ufam - mruknął azashee - od jego słodkiego uśmieszku bolą
mnie zęby - zgrzytnął nimi; jego oczy cały czas wlepione były w
mężczyznę i nie odbijało się w nich nic dobrego - Jeśli
spróbuje jakiegoś numeru przeciwko nam, zarżnę jak psa - syknął
bez cienia ironii, z pozbawionym emocji okrucieństwem. A potem
uśmiechnął się milutko do Tarna, kiedy ten obejrzał się na
nich.
Terranin
właśnie skończył z blondaskiem. Otarł pot z czoła (brudząc je
w ten sposób krwią) i schował głowę do znalezionego pod stołem
tobołka.
- To
prawdopodobnie i tak były jego rzeczy… - mruknął do siebie, a
potem odwrócił się do swoich towarzyszy.
- No dobrze,
ruszajmy - powiedział. Tym razem jego słowa brzmiały
optymistycznie i pogodnie, co wyraźnie kontrastowało z obecnym
wyglądem terranina. - Nasz młody przyjaciel był teurgiem -
wyjaśnił, nie zauważając, czy może celowo nie zwracając uwagi
na cichą wymianę zdań między Vextus a Zantem. - W tym zawiniątku
miał licznik Van Horna i kostkę Rachmanowej. Poza tym - mężczyzna
wyrzucił ze środka zeschły prowiant. Był teraz trochę
zakrwawiony - nic ciekawego.
- Jeżeli
zamierzasz zmusić głowę do mówienia, liczę, że jednak coś nam
wyjaśnisz.
Przymknęła
oczy.
Nieszczere
uśmiechy zahaczające o szczękościsk.
Tarn
wyglądał jak psychopata na przepustce z azylu dla obłąkanych.
Tylko, że chyba nikt w tej grupie nie wyglądał na godnego
zaufania.
- W rzeczy
samej - odparł teurg. Zwyczajnym tonem. Nie wydawał się już
zdenerwowany. Zupełnie jakby odcinanie głowy poprawiło mu humor. -
Zamierzam porozmawiać z naszym martwym przyjacielem. O wszystkim
opowiem wam za trzy dni, kiedy rytuał dobiegnie końca. A teraz
zmywajmy się stąd.
Ciemność.
Nagle
latarki Zanta i Vextus zamrugały, a wszędzie wokół wydało się
jakby resztki światła w tym zatęchłym, brudnym i upadłym miejscu
przygasły.
Gdzieś w
oddali usłyszeli ciche śmiechy. Cichutkie dziwne niepokojące
prawie ludzkie śmiechy i w tym “prawie” tkwiła groza.
Zagrały
piszczałki wypuszczając muzykę tak nieludzko melodyjną, że aż
obrzydliwą, dźwięk był jak żywa, obślizgła istota, która
wpychała się w uszy jak wąż pokryty lepkim śluzem.
A potem
doszedł ich dźwięk grzechotek, małych dziecięcych ząbków
uderzających jedne o drugie.
Nadchodził
Karnawał.
- Piekło,
zaraza - syknął Zant i nawet nie chwytał za rewolwer, wiedział,
że to bezcelowe - spieprzajmy i to biegiem!
Vextus nie
trzeba było tego dwa razy powtarzać. Były rzeczy na tej przeklętej
ziemi, o wiele straszniejsze niż najstraszniejszy koszmar.
Puściła
się biegiem za Zantem.
Tarn zrobił
to samo. Trzymał przy tym kurczowo zawiniątko. Jak ulubioną
zabawkę.
Nie odda im
tej głowy, o nie!
I siebie też
im nie odda, jeśli już o tym mowa.
Nawet kiedy
zostawili miejsce zbrodni daleko za sobą, wciąż słyszeli
piszczałki i grzechotki, jakby dźwięk ożył i uwił sobie gniazdo
w ich umysłach, jakby jakąś cząstką swojego niezrozumiałego,
szalonego istnienia Karnawał był tuż przy nich, na wyciągnięcie
dłoni.
Minęło
sporo czasu zanim muzyka ucichła w ich uszach.
Zant nigdy
nie okazywał strachu, nie dlatego, że się nie bał, bo tylko
głupcy się nie bali, ale zawsze miał nad swoim strachem władzę,
zawsze potrafił utrzymać go na smyczy, chwycić w garść i
przydusić tak jak przyduszał wrogów, którzy trafili w jego ręce.
Ale na
dźwięk grzechotek Karnawału przez chwilę stracił kontrolę,
tylko przez chwilę, ale jednak.
I nic
dziwnego. Karnawał wymykał się nawet żelaznym regułom i
niewyobrażalnym mocom Molocha. Co prawda nie był tak naprawdę
zainteresowany żywymi. Zabierał jedynie ciała umarłych, i to
tylko niektóre, ale jeżeli ktoś stanął mu na drodze, nie
wychodził z tego cało.
Nigdy.
Tarn nie
wstydził się okazywać strachu, jeśli sytuacja była odpowiednio
przerażająca. A teraz była, jak znalazł.
Vextus
odważyła się zerknąć za siebie dopiero gdy się zatrzymali.
Odruchowo zacisnęła dłoń na pasie Zanta, zamierając na kilka
chwil.
Nasłuchując.
Przełknęła
ślinę i dopiero wtedy odważyła się rozluźnić chwyt.
Spojrzała
na swoich towarzyszy. Na chwilę zmarszczyła brwi najwyraźniej nad
czymś się zastanawiając, a potem wymamrotała Zantowi do ucha:
- Znajdź
opiekunkę dla naszego teurga. Niech go obserwuje, przynajmniej do
kiedy nie skończy z głową.
W odpowiedzi
Zant rzucił jej tylko porozumiewawcze spojrzenie. Zgadzał się w
tej kwestii całkowicie i Vextus wiedziała, że może na niego
liczyć.
Strach
powoli opuszczał nepari. Pozostał jedynie szept w uszach i potrzeba
wykonania zadania.
Tarn zerkał
na Vextus i Zanta obojętnym wzrokiem.
Tak nieco
zbyt obojętnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz