sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 3: Blizna

18 saial, 1200 roku po Upadku

Jakiś czas później

Blizna nie była po prostu dzielnicą, to było miejsce gdzie spływało wszystko co w Molochu najgorsze, to był rynsztok absolutny, ostateczna ruina gdzie draństwo, smród i ubóstwo znalazły swoje największe królestwo.

Nie dało się stoczyć się bardziej niż tutaj.

Dlatego właśnie było to tak wspaniałe miejsce by się ukryć.

Wspaniałe, ale i cholernie niebezpieczne.

Blizna przecinała Szalone Miasto długą szramą; w roku 767 doszło tu do rozerwania rzeczywistości na niespotykaną wcześniej skalę; kiedy katastrofa zebrała swoje żniwo, pozostały jedynie ruiny.

Teraz, większość budynków stanowiła zaledwie szkielety okryte blachą.

Blizna była kończyną miasta, która umierała, ale nigdy nie mogła tak naprawdę umrzeć.

Nie było tu kamiennych mostów tak jak w wielu innych fragmentach Szalonego Miasta, jedynie zdradliwe kładki z pordzewiałego żelaza; śmierć czekała na każdym kroku, czy to w postaci noża wbitego w plecy (a kosę można było dostać za samo oddychanie) czy ze strony czającego się tu plugastwa, potworów wszelkiej maści, dla których Blizna była jak bufet.

Było tu ciemno jak nigdzie indziej w Molochu, sieć amberyczna znajdowała się w opłakanym stanie; do większości domów amber w ogóle nie dochodził i świecono lampami naftowymi albo rozpalano ogniska.

Było też pełno smogu i dymów z tysiąca warsztatów, które pracowały w okalających Bliznę dzielnicach, Elifas i Magnaterze. Czasem ciężko było oddychać jeżeli człowiek był nieprzyzwyczajony do takich warunków. Ale szczerze mówiąc, jeżeli ktoś żył w Molochu to szybko przyzwyczajał się do wszystkiego co najgorsze.

- To tam - oznajmił Zant kucając przy wyrwie w blaszanej ścianie; był stąd widok na ruderę, w której schronienie znalazł ich cel. Właściwie to widać było tyle co kot napłakał.

Vextus, Tarn i Zant przyczaili się w opuszczonym mieszkaniu, z którego w ciemnościach można było dojrzeć blachę budynku naprzeciwko i jakieś nikłe, naftowe światełka.

No i od cholery kładek, z których połowa prowadziła nie tyle na drugą stronę, co ku bolesnej śmierci poprzez długi upadek w dół.

A takiego upadku nie dało się pomylić z lataniem.

W mieszkanku, które służyło im za punkt obserwacyjny cuchnęło zgnilizną i moczem, było brudno jak na wysypisku i zresztą, ogólnie rzecz biorąc, tak tu właśnie wyglądało.

Vextus stała z boku wyrwy, obserwując budynek. Cały jej ubiór wyglądał tak, jakby kobieta chciała odizolować się od tego miejsca, by nie musieć dotykać ani ocierać się choćby fragmentem skóry o cokolwiek w tej obrzydliwej dziurze.

Znoszone spodnie i kurtka świadczyły, że mimo wszystko nie była to jej pierwsza taka wyprawa.

Nepari odgarnęła włosy z czoła. Mimo podtrzymującej je opaski, kilka kosmyków z uporem maniaka opadało na jej czoło, najwyraźniej irytując kobietę, która ciągle jeszcze walczyła z pragnieniem zasłonięcia nosa chusteczką. Mimo upływu lat, smród był jedyną rzeczą do której ani myślała przywykać. Nawet jeżeli mieszkała w Molochu, nawet jeżeli odwiedzała takie miejsca.

Przymknęła oczy.

- Nie wygląda na to by miał gości. Myślę, że nie ma co dłużej zwlekać. Im szybciej weźmiemy to po co tu przyszliśmy tym lepiej.

- Tak. Weźmy się za niego jak najszybciej - zgodził się Tarn.

Dłoń odruchowo zaciskał na marionetkarskim krzyżaku, nazywanym wahadłem. Wahadło było zarówno narzędziem pracy jak i symbolem.

- Pójdę pierwszy - oznajmił Zant i mrugnął okiem do Vextus.

Bezszelestnie wysunął się z pomieszczenia przez szczelinę w blasze i opuścił się na okalającą budynek żelazną platformę pół metra niżej.

Łatwo było ukrywać się we wszechobecnych ciemnościach i gęstym smogu, Blizna była słodkim miejscem dla istot ciemności, dla wszystkiego co żyło z czajenia się w mroku.

Tarn bez słowa ruszył za nim, ale zachował dystans. Nie był mistrzem skradania się, dlatego wolał trzymać się z tyłu.

Nepari szukała cienia, do którego mogłaby się przenieść. Podobnie jak Tarn nie zbyt mocno czuła się w podchodach. Odpowiedni skrawek ciemności ujrzała w wejściu (w tym wypadku w prostokątnej przerwie między jedną blachą a drugą) do zrujnowanego mieszkania powyżej tego, do którego skradał się Zant.

Zapaliła małą latarkę, omiotła nią rumowisko w centrum pokoju i wywołała w ten sposób potrzebny do teleportacji cień-wejście, a potem zanurzyła się w nim tak jak zanurzyłaby się w wannie pełnej wody. Niemal natychmiast pojawiła się po drugiej stronie.

Paliła się tu smutno wyglądająca naftowa lampa, postawiona na ziemi obok przegniłego posłania jakiegoś na wpół przytomnego biedaka ze skórą pokutą strzykawkami, którymi próbował zaaplikować sobie nieco złudnego szczęścia. Mężczyzna, który bardziej przypominał żywe zwłoki niż prawdziwego człowieka wyszeptał tylko kilka bezsensownych słów na widok Vextus, ale nie miał siły żeby zrobić cokolwiek więcej.

Poziom niżej, Zant (w długim płaszczu ze skóry zerta, z kapeluszem skrywającym twarz w cieniu) przysunął się bezszelestnie do blachy stanowiącej ścianę budynku, przylgnął do niej i ostrożnie zajrzał do środka mieszkania (tutaj akurat zachował się jeszcze fragment kamiennej konstrukcji razem ze smutno wyglądającą żelazną framugą bez drzwi).

Minęło kilka sekund, podczas których atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można było ją kroić nożem (a może to po prostu powietrze w Bliźnie?) kiedy azashee zaklął, paskudnie swoją drogą, i już nie bawiąc się w podchody wpadł do środka zapalając latarkę.

Ciche przekleństwo Zanta było jak sygnał do rozpoczęcia akcji. Tarn ruszył za shee natychmiast; tak samo Vextus, która zeskoczyła z mieszkania powyżej i do mieszkania poniżej wpadła za mężczyznami.

Zant omiótł pomieszczenie latarką.

Będące zaledwie jednym pokojem mieszkanie było obrazem nędzy. Ściany będące po części dawną kamienną konstrukcja, a po części blachami, którymi nieporadnie łatano ruinę, rdza, smród, zarówno zgnilizny jak i czyichś odchodów, prawdopodobnie dziedzictwo wielu lat użytkowania tego miejsca bez większej, a właściwie żadnej dbałości o higienę. Jakiś żelazny stół poplamiony resztkami zaschniętego jedzenia, gdzieś w rogu popiskiwał wyleniały szczur.

I było jeszcze ciało.

Świeżo poderżnięte gardło, kałuża krwi rozpływająca się szkarłatną aureolą wokół głowy około dwudziestoletniego terranina o długich blond włosach, błękitnych oczach i przystojnej twarzyczce. Nie pasował do tego miejsca, właściwie dopiero to, że był trupem kwalifikowało go jako mieszkańca Blizny.

Bo trupów tu nie brakowało.

Nawet ubranie, chociaż wyglądało na odpowiednio nędzne, brudne i poszarpane zdawało się być jak kostium, przynajmniej takie wrażenie sprawiało jeżeli popatrzeć na nie nieco bystrzejszym okiem.

Ale przede wszystkim nie pasowały te jego oczy, i grymas zastygły w śmierci. To było dziwnie naiwne zaskoczenie, że to koniec, że nie ma nic więcej, że nie spełnią się wielkie marzenia i wyśnione miłości.

Ludzie w Otchłani nie mieli złudzeń, nie marzyli, nie było w nich nawet cna niewinności, a śmierć nie przychodziła jako zaskoczenie.

Śmierć była ulgą.

Zabójca nie zadowolił się wcale poderżnięciem gardła, zerwał z czaszki młodzieńca część skalpu, zrobił to w pośpiechu, spartaczył nieco robotę i zostawił chłopakowi sporo z jego blond czupryny, ale nadal, biała kość czaszki świeciła pośród krwi i pociętej skóry.

Vextus zaklęła cicho. Najwyraźniej spóźnili się. Rozejrzała się z latarką w ręku.

Być może zabójca, ciągle tu był…

Zant zajął się oknami, patrzył i nasłuchiwał mając nadzieję, że usłyszy jeszcze tupot butów uciekającego zabójcy… Cokolwiek.

Bo mieszkanie okazało się puste.

Niczego nie zobaczył.

- Piekło, zaraza, psia jego mać - rzucił pod nosem, z grymasem nie tyle gniewu co irytacji, nienawidził kiedy uciekła mu zwierzyna. - Sukinsyn dawno zdążył się zmyć.

Nepari zmarszczyła brwi, powoli obchodząc ciało. W końcu przykucnęła rozglądając się wokoło. Szukała śladów, właściwie szukała wszystkiego co mogło pozostać po zabójcy. Kiedy skalpował głowę, kiedy podrzynał mu gardło. To była Blizna, raczej niewielu zabójców przejmowało się śladami.

- Rozejrzyjcie się po tym miejscu. Może chodziło jedynie o życie tego blondaska. Może zostały tu jego rzeczy.

- Cholera - mruknął Tarn chodząc dookoła. Istotnie, spóźnili się. Nie udało im się.

Popełnił błąd.

Teurg bardzo nie lubił, kiedy coś szło nie po jego myśli. Czuł, jak zalewa go fala irytacji.

Cholera.

Rozglądał się w poszukiwaniu śladów walki, drogi ucieczki… Ba, samej księgi nawet! Chociaż to ostatnie zdawało się być niemożliwe.

W pomieszczeniu panowała jakaś dziwna atmosfera, nieprzyjazna aura, jakby śmierć znajdowała się wśród nich nie tylko w postaci martwego mężczyzny, jakby między nimi wciąż czaiło się jakieś nienazwane zło, jakaś nieprzyjazna obecność.

Vextus zwróciła uwagę na coś jeszcze, niemal niezauważalne poruszenia cieni, jakby wciąż rozchwianych po wybuchu teurgicznej mocy.

I tak… Jak się nad tym zastanowić, pośród zapachu krwi czuć było charakterystyczny metaliczny zapaszek, to zauważył również Tarn.

Ślady krwi można było znaleźć w całym pomieszczeniu i na ciele blondyna widać było trzy mniejsze cięcia, które nie były śmiertelne.

Po mieszkaniu porozrzucanych było kilka wydartych i pokrwawionych kartek.

Pod stołem leżał jakiś tobołek.

W kurczowo zaciśniętej dłoni trup trzymał żelazny medalion z zerwanym łańcuszkiem, a w kałuży krwi wokół jego głowy, nepari znalazła trzy długie, ciemne włosy. Schowała je i dopiero po chwili zajęła się próbą wyjęcia z dłoni medalionu. Wszystko po kolei.

- Tarn? Czujesz? - spytała dla pewności.

- Pokaż to - powiedział, nie, właściwie rozkazał, nie pozwalając jej schować medalionu. - I tak, czuję to. Śmierdzi teurgią.

Przytrzymała dłoń na medalionie, ostrzegawczo mrużąc brwi. Nie podobał jej się ton teurga i dała to dość wyraźnie odczuć. Nie było jednak czasu na przekomarzanki.

Przyjrzała się medalionowi. Był wykonany z żelaza i przedstawiał głowę ośmiookiego wilka z rozwartą paszczą o jednoznacznie ostrych kłach.

Wilki były obecnie żywe jedynie w legendach, dawnych opowieściach i baśniach; niektórzy twierdzili, że podróżując daleko na wschód poprzez pustkowia można było natknąć się na ich duchy, ale trudno było stwierdzić ile prawdy tkwiło w tym podobnych opowieściach.

- To symbol Aszerów - stwierdził sucho Tarn. W jego głosie pobrzmiewała ledwie słyszalna irytacja.

- Aszerów? - zawahała się spoglądając na znalezisko. Po chwili jednak pokręciła głową.- Zajmiemy się tym później.

Widać było, że chce jak najszybciej opuścić to miejsce. Z lekkim niepokojem sprawdziła licznik Van Horna. Całe szczęście, chociaż poziom natężenia taumicznego sporo przekraczał normę, nie groziło im ewentualne rozerwanie rzeczywistości.

Pracowała metodycznie, dziwnie spokojnie. Dyskomfortem dla nepari było miejsce, a nie sytuacja w jakiej się znaleźli.

Przyjrzała się jednej z porozrzucanych po ziemi kartek. Od razu zwróciła uwagę, że miała do czynienia z bardzo starym papierem a nie z pergaminem, który po Upadku stał się właściwie jedynym materiałem, z którego tworzono książki.

Wyrwaną stronę zapisano Starą Mową, pismem często wykorzystywanym w dawnych teurgicznych księgach. Z tego co wywnioskowała po pobieżnym zapoznaniu się z treścią, miała do czynienia ze wstępem do grimuaru traktującego jednoznacznie na temat zakazanych okultystycznych mocy. Świadczyły o tym odwołania do szeregu złych duchów oraz istot zamieszkujących wypaczone fragmenty rzeczywistości.

Skrzywiła się.

- No pięknie, pozbierajmy lepiej te kartki…

- Co na nich jest? - zapytał teurg, ale zamiast Vextus, odpowiedział mu Zant. Shee odchrząknął i przysunął się do nich, trzymając jedną z wyrwanych stronic, niemal całą zanurzoną w czerwonym, widać było nawet zakrwawione ślady palców.

- De Obscurum. Arcana Silentis - przeczytał tytuł, uniósł jedną brew i uśmiechnął się krzywo. - Wygląda na to, że trafiliśmy w samo sedno.

- Jasna cholera - zirytował się Tarn. - Cała księga jest w rozsypce?

- Wygląda raczej na to, że szarpali się o tą książeczkę i jeden z nich, chłoptaś albo zabójca, wyrwał kilka stron - stwierdził ze sceptyczną miną Zant. - Niewiele nam przyjdzie z kilku kartek, ale przynajmniej wiadomo, że nie idziemy w ślepy zaułek.

Tarn bąknął coś o braku poszanowania dla wielkich dzieł teurgicznych i oddalił się przeszukać tobołek.

Vextus syknęła. Była wściekła.

- Po prostu cudownie. To niestety obniży jej wartość, a co ważniejsze wiemy już, że się spóźniliśmy - spojrzała z irytacją na medalion. - Trzeba jak najszybciej znaleźć naszą zgubę.

Zant oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na piersi, wcześniej cały czas krążył po mieszkaniu i na zewnątrz, węsząc ewentualnego zagrożenia z tej czy innej strony.

Żadnego nie wykrył.

- Aszerowie to dobry trop - powiedział bez entuzjazmu. - Zresztą to ma sens, ponoć ukrywają się gdzieś w Bliźnie, co prawda za zadawanie się z takimi jak oni grozi kulka - tu w jego oczach pojawiły się drapieżne ogniki, zresztą dosłownie się pojawiły - ale nigdy nie miałem nic przeciwko odrobinie ryzyka.

Tarn ze złością położył tobołek na metalowym stole.

- Nic ciekawego tu nie ma - oznajmił sucho.

Teurg znalazł tam trochę sucharów, kompas i przede wszystkim okultystyczne komponenty. Trochę kryształków, białą wstęgę, kadzidła i tym podobne. Artykuły potrzebne do korzystania ze Źródeł Mocy.

Oprócz tego w środku znajdował się stłuczony licznik Van Horna oraz służąca do odczytywania faz astralnych, kostka Rachmanowej.

Tarn był teraz zimny i wyrachowany. Jego przyjacielskość i jowialność zniknęły. Chyba poślizgnęły się i spadły z kładki.

- Co do Aszerów… Mam gdzieś, co dostaje się za zadawanie z nimi. Jeśli to poszlaka, warto z niej skorzystać.

- Proszę proszę. Komuś obluzowała się maska - Vextus zaśmiała się wstając od trupa (przy okazji wytarła rękawiczki o jego ubranie). - To lubię.

Tarn tylko się skrzywił i nic nie powiedział. Niepowodzenie wyraźnie się na nim odbiło. Może nieco zbyt wyraźnie.

Nepari zmarszczyła delikatnie brewki. Ciężko było stwierdzić co chodzi jej po głowie.

- Skonstruuję odpowiedni rytuał. Znajdziemy tego Aszara w ten czy inny sposób - spojrzała na Zanta uśmiechając się szeroko. - Nie lubię jak zabiera się mi coś sprzed nosa.

- Nie da się zaprzeczyć - azashee posłał jej znaczące spojrzenie; zawsze czuł jakieś miłe ciepło w swojej potępionej duszy gdy Vex pokazywała pazurki, lubił jej bezwzględność w dążeniu do celu i obserwował jej działania z nieskrywaną przyjemnością. To jak radziła sobie w nowym świecie, w nowym otoczeniu i to jak zawsze musiała dopiąć swego.

- Róbmy co mamy robić - ponaglił ich teurg.

- Na razie powinniśmy się ulotnić – stwierdził Zant. - Jeszcze trochę i zaczniemy zwracać uwagę, a to ostatnie czego byśmy teraz chcieli.

Nepari skinęła głową. Widząc niewyraźną minę Tarna uśmiechnęła się jedynie i nieco się do niego zbliżyła.

- Jesteś wśród drapieżników. Naprawdę sądziłeś, że długo dasz radę udawać owieczkę? - wyszczerzyła delikatnie ząbki. Nie ufała mu. Ani odrobinkę.

- Jaki rytuał chcesz odprawić? - zapytał chłodno, wręcz ostentacyjnie ignorując jej wzmiankę o owieczce.

Uśmiechnęła się.

- Lokalizujący. A nóż, nasz cel się nie zabezpieczył?

- W porządku.

Jakaś myśl przyszła Tarnowi do głowy. Ukucnął przy trupie ze sztyletem w dłoni.

- Ja zajmę się nim - oświadczył.

A potem, jak gdyby nigdy nic, zaczął odcinać umarlakowi łeb.

Nie wyglądało na to, żeby taka czynność jak pozbawianie kogoś głowy robiła na nim większe wrażenie. W zasadzie minę miał tak obojętną, jakby obierał kartofle.

Vextus spojrzała zdziwiona na mężczyznę, nieco cofając się kiedy zakrzepła jucha bryznęła na śmierdzącą podłogę. Nawet jeżeli była zdziwiona, nie zamierzała mu przeszkadzać. Może miał dla głowy jakieś zastosowanie? Był teurgiem, a dziwniejsi się trafiali.

- Ostrzegam, że jeżeli masz zamiar wejść z tym do mojej pracowni, wcześniej zawiń to w szmaty żebyś niczego nie pobrudził - wydęła nieco wargi cofając się do Zanta. Jeżeli komuś ufała w tym pokręconym świecie, to był właśnie on, osoba, której absolutnie nie powinno się ufać.

Osoba, której rasa słynęła ze swojej nieobliczalności i skłonności do zdrady.

Zabawna ironia.

- Nie przejmuj się, pójdę z nim do swojego mieszkania - wyjaśnił teurg siłując się z kręgiem szyjnym. Nie chciał się przeciąć, mężczyzna musiał wstać i pomóc sobie nogą. Po kilku próbach udało się. Bardzo nieprzyjemny dźwięk towarzyszył łamaniu kości. Tarn uklęknął ponownie i z dużą precyzją zajął się odcinaniem ostatnich mięśni i płatów skóry. Całe dłonie miał czerwone od krwi. Wydawało się, że zupełnie mu to nie przeszkadza. Jakby nie znał obrzydzenia, albo jakby takie rzeczy były dla niego czymś zupełnie normalnym.

- Ciekawie zabawia się ten twój nowy nabytek - azashee mruknął do Vex nie spuszczając oczu z Tarna. Kiedy znowu bryznęła krew, pociągnął nosem jak drapieżnik podczas polowania. Patrzył na to wszystko zimno, ale pokaz obudził w nim podejrzenia, nie spodziewał się aż takich wyczynów ze strony teurga. Z jednej strony bezwzględność Tarna obudziła w nim nieco uznania, ale z drugiej strony… Najczęściej było tak, że jeżeli ktoś budził w Zancie uznanie, to był on zagrożeniem.

A zagrożenia należało eliminować.

Wyjątkiem była Vex, ale z nią jego zwyczajowe reguły nigdy nie działały tak jak powinny.

- Obawiam się, że nie jest “mój”. I zaczyna mi to przeszkadzać, Zant… Co o nim sądzisz? - spytała ciszej.

Mimo przyklejonego uśmiechu do twarzy, czuć było napięcie. Nie odsłania się wszystkich kart, nie pokazuje się od razu całego oblicza. A to oznaczało, że ich “nabytek” zapewne jeszcze ich czymś zaskoczy.

- Za cholerę mu nie ufam - mruknął azashee - od jego słodkiego uśmieszku bolą mnie zęby - zgrzytnął nimi; jego oczy cały czas wlepione były w mężczyznę i nie odbijało się w nich nic dobrego - Jeśli spróbuje jakiegoś numeru przeciwko nam, zarżnę jak psa - syknął bez cienia ironii, z pozbawionym emocji okrucieństwem. A potem uśmiechnął się milutko do Tarna, kiedy ten obejrzał się na nich.

Terranin właśnie skończył z blondaskiem. Otarł pot z czoła (brudząc je w ten sposób krwią) i schował głowę do znalezionego pod stołem tobołka.

- To prawdopodobnie i tak były jego rzeczy… - mruknął do siebie, a potem odwrócił się do swoich towarzyszy.

- No dobrze, ruszajmy - powiedział. Tym razem jego słowa brzmiały optymistycznie i pogodnie, co wyraźnie kontrastowało z obecnym wyglądem terranina. - Nasz młody przyjaciel był teurgiem - wyjaśnił, nie zauważając, czy może celowo nie zwracając uwagi na cichą wymianę zdań między Vextus a Zantem. - W tym zawiniątku miał licznik Van Horna i kostkę Rachmanowej. Poza tym - mężczyzna wyrzucił ze środka zeschły prowiant. Był teraz trochę zakrwawiony - nic ciekawego.

- Jeżeli zamierzasz zmusić głowę do mówienia, liczę, że jednak coś nam wyjaśnisz.

Przymknęła oczy.

Nieszczere uśmiechy zahaczające o szczękościsk.

Tarn wyglądał jak psychopata na przepustce z azylu dla obłąkanych. Tylko, że chyba nikt w tej grupie nie wyglądał na godnego zaufania.

- W rzeczy samej - odparł teurg. Zwyczajnym tonem. Nie wydawał się już zdenerwowany. Zupełnie jakby odcinanie głowy poprawiło mu humor. - Zamierzam porozmawiać z naszym martwym przyjacielem. O wszystkim opowiem wam za trzy dni, kiedy rytuał dobiegnie końca. A teraz zmywajmy się stąd.

Ciemność.

Nagle latarki Zanta i Vextus zamrugały, a wszędzie wokół wydało się jakby resztki światła w tym zatęchłym, brudnym i upadłym miejscu przygasły.

Gdzieś w oddali usłyszeli ciche śmiechy. Cichutkie dziwne niepokojące prawie ludzkie śmiechy i w tym “prawie” tkwiła groza.

Zagrały piszczałki wypuszczając muzykę tak nieludzko melodyjną, że aż obrzydliwą, dźwięk był jak żywa, obślizgła istota, która wpychała się w uszy jak wąż pokryty lepkim śluzem.

A potem doszedł ich dźwięk grzechotek, małych dziecięcych ząbków uderzających jedne o drugie.

Nadchodził Karnawał.

- Piekło, zaraza - syknął Zant i nawet nie chwytał za rewolwer, wiedział, że to bezcelowe - spieprzajmy i to biegiem!

Vextus nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Były rzeczy na tej przeklętej ziemi, o wiele straszniejsze niż najstraszniejszy koszmar.

Puściła się biegiem za Zantem.

Tarn zrobił to samo. Trzymał przy tym kurczowo zawiniątko. Jak ulubioną zabawkę.

Nie odda im tej głowy, o nie!

I siebie też im nie odda, jeśli już o tym mowa.

Nawet kiedy zostawili miejsce zbrodni daleko za sobą, wciąż słyszeli piszczałki i grzechotki, jakby dźwięk ożył i uwił sobie gniazdo w ich umysłach, jakby jakąś cząstką swojego niezrozumiałego, szalonego istnienia Karnawał był tuż przy nich, na wyciągnięcie dłoni.

Minęło sporo czasu zanim muzyka ucichła w ich uszach.

Zant nigdy nie okazywał strachu, nie dlatego, że się nie bał, bo tylko głupcy się nie bali, ale zawsze miał nad swoim strachem władzę, zawsze potrafił utrzymać go na smyczy, chwycić w garść i przydusić tak jak przyduszał wrogów, którzy trafili w jego ręce.

Ale na dźwięk grzechotek Karnawału przez chwilę stracił kontrolę, tylko przez chwilę, ale jednak.

I nic dziwnego. Karnawał wymykał się nawet żelaznym regułom i niewyobrażalnym mocom Molocha. Co prawda nie był tak naprawdę zainteresowany żywymi. Zabierał jedynie ciała umarłych, i to tylko niektóre, ale jeżeli ktoś stanął mu na drodze, nie wychodził z tego cało.

Nigdy.

Tarn nie wstydził się okazywać strachu, jeśli sytuacja była odpowiednio przerażająca. A teraz była, jak znalazł.

Vextus odważyła się zerknąć za siebie dopiero gdy się zatrzymali. Odruchowo zacisnęła dłoń na pasie Zanta, zamierając na kilka chwil.

Nasłuchując.

Przełknęła ślinę i dopiero wtedy odważyła się rozluźnić chwyt.

Spojrzała na swoich towarzyszy. Na chwilę zmarszczyła brwi najwyraźniej nad czymś się zastanawiając, a potem wymamrotała Zantowi do ucha:

- Znajdź opiekunkę dla naszego teurga. Niech go obserwuje, przynajmniej do kiedy nie skończy z głową.

W odpowiedzi Zant rzucił jej tylko porozumiewawcze spojrzenie. Zgadzał się w tej kwestii całkowicie i Vextus wiedziała, że może na niego liczyć.

Strach powoli opuszczał nepari. Pozostał jedynie szept w uszach i potrzeba wykonania zadania.

Tarn zerkał na Vextus i Zanta obojętnym wzrokiem.

Tak nieco zbyt obojętnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz