sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 5: Pod Upitą Syreną

19 saial, 1200 roku po Upadku

Wieczór

Trzy kamienne mosty, prężące grzbiety jak leniwe kocury, z trzech stron prowadziły do Upitej Syreny. Nad Vextus, Tarnem, Zantem i jego podwładnym, Antonem, przejechała kolejka linowa świecąc amberycznym reflektorem, a potem wpadła w ciemności nieskończonego labiryntu jaki stanowiło Szalone Miasto. Przez chwilę światło wagonika wysupłało z mroku zarysy kamieni i dwóch gargulców, które wysuwały się ze ściany budynku górującego nad lokalem. Niżej, kaskadą spadały dachy kolejnych budowli, jak pleśń oblepiających wyższe konstrukcje.

Upita Syrena znajdowała się na obrzeżach Numru, szyld z lubieżnej urody kobietą-rybą potwierdzał, że trafili we właściwe miejsce, a dobiegająca ze środka rzępoląca muzyka, że zabawa miała się tam w najlepsze.

Przez małe brudne okienka z trudem przeciskało się przytłumione światło w kolorze psich szczyn.

Upita Syrena - Szyld
- Anton - Zant odezwał się głosem, który miał w sobie coś takiego, że nabierało się ochoty wykonywać polecenia. - Pokażesz moim towarzyszom tych swoich koleżków, a ja w międzyczasie sprawdzę teren, nie chcemy żeby ktoś nam zrobił głupi dowcip, prawda? - wyszczerzył się paskudnie i nieszczerze, by po chwili przybrać śmiertelnie poważny wyraz twarzy.

- Urocze miejsce - mruknął Tarn. Jego ton sugerował coś na pograniczu prawdy i sarkazmu. Mężczyzna miał na sobie wzmocnioną kurtkę ze skóry krokodana. W kieszeniach ukrył pistolet i wahadełko.

Vextus ujęła ramię teurga, gładząc je od niechcenia. Ostry makijaż nie pasował do drobnej twarzy nepari, jednak spełniał swój cel. Nie różniła się teraz tak bardzo od dziewek, które można było spotkać w podobnie „kulturalnych” lokalach

- My za tobą - zanuciła do Antona. Pistolet schowała pod lekką kurteczką, tak by łatwo było po niego sięgnąć. Dawał nikłe poczucie bezpieczeństwa.

Wnętrze przybytku nurzało się w lepkim półmroku i równie agresywnym alkoholowym zapaszku. Trunki podawali tu nawet niezłe, ale ich koneserzy kompletnie nie znali słowa "umiar," więc i obrazek nie był zbyt piękny.

Lokal miał kamienne ściany, wspierane żelaznym rusztowaniem. Z sufitu zwisały pordzewiałe kandelabry, na których świeciły żarówki, chociaż nie wszystkie, a nawet nie większość.

Vextus powoli wciągnęła powietrze. Woń ludzkiej chuci, woń alkoholu, smród spoconych ciał i kwaśny odorek pijanego chłopa, zmieszany z tanimi perfumami i pudrowym zapachem makijażu. Obrzydzenie mieszało się z ekscytacją, kiedy dochodziło do niej, jak obce jest jej to miejsce, jak wiele obmierzłych uczuć w niej wyzwala. Wypuściła rękę Tarna przechodząc kilka kroków w bok.

Kakofonia muzyki ściskająca się zalotnie z wysokimi okrzykami zwierzęcej chuci.

Profanum, profanum, profanum!

Vextus stąpała powoli, jakby ogłuszona nadmiarem bodźców. Nie często odwiedzała podobne miejsca. Do wilgotnych zakamarków Miasta zdołała przywyknąć, do ciemności niosącej jęk konających. Do faktu, że w Otchłani nawet śmierć obdarta była ze swego misterium. Była po prostu końcem. Tu zaś, w tej świątyni flegmy i rozkładu, zgnilizna tocząca umarły świat była tak cudownie żywa. Tak cudownie odrażająca.

Niestety muzyka, którą serwowano w Syrenie była już tylko odrażająca. Pod ścianą, jacyś grajkowie próbowali swoich sił w grze na lutni i tamburynie, ale prędzej odstraszyli by tym rzępoleniem demona niż uwiedli publiczność. Tylko, że publiczności nie za bardzo to przeszkadzało.

Jedni byli zbyt spici, drudzy nie poznaliby porządnej muzyki nawet gdyby zlała ich po mordzie i wsadziła żelazny pręt między pośladki. Reszta była zbyt zajęta chędożeniem tanich panienek żeby zdać sobie sprawę z czegokolwiek z wyjątkiem własnego kutasa i pary cyców przed nosem. Jedna z dam uderzała wielkimi pośladkami o stół tak głośno, że słychać było po całej sali rytmiczne: plask, plask, plask. Inna, otoczona przez trzech amatorów brudnej miłości, awanturowała się głośno, czasami przechodząc wręcz w rozhisteryzowane piski, niezbyt chyba zadowolona z tego jak doceniano tu jej urodę.

Tarn zrozumiał, że poznaje głos tej dziewczyny, ale za cholerę nie mógł skojarzyć skąd.

Niegdyś biała szata terranki była brudna, ubabrana zarówno ziemią jak i krwią. Trzech podpitych osiłków, śliniących się, niedomytych i cuchnących tanim bimbrem, zdążyło właśnie rozerwać ją swoimi wielkimi łapskami, tym samym uwalniając drobne piersi dziewczyny, która rzucała się na wszystkie strony, krzyczała, pluła i próbowała gryźć. Ale mężczyźni byli od niej silniejsi. Dwóch przygwoździło jej ręce do stołu, a trzeci rozszerzył brutalnie nogi. Spodnie miał opuszczone do kolan i widać było jego gruby członek, czerwony i mokry od śluzu, który zbierał się na żołędziu.

Tarn wreszcie zrozumiał.

To była Shani, kapłanka, którą poznał przeszło pół roku temu, daleko na południu, w teokratycznej Kastii.

Shani przerażona i bezsilna, osaczona przez świat, który nie znał litości ani człowieczeństwa.

Nikt nie przychodził dziewczynie z pomocą i nikt nie przejmował się jej losem. Ignorowali jej wołania, jakby wcale nie darła się wniebogłosy szukając ratunku. Grali w karty, popijali swoje trunki, część nawet przyglądała się z zaciekawieniem, podniecona tym, że dziewczynę brano siłą. Tarn zauważył nawet, że młodzieniaszek pod ścianą gładził się między nogami, tak bardzo podniecony był sceną.

Anton też nie zareagował. Rozglądał się tylko po lokalu w poszukiwaniu ludzi, z którymi mieli się spotkać. Jakby to wszystko było zupełnie normalne, jakby nic się nie stało, jakby piski dziewczyny były tylko dodatkową muzyką, akompaniamentem dla lutni i tamburynu.

Nepari drgnęła spoglądając na teurga, a potem przeniosła wzrok na Antona, gestem każąc mu poczekać.

Tarn postanowił zignorować kapłankę. Uznał, że to nie jego sprawa, każdy w końcu powinien radzić sobie sam, tak go przecież zawsze uczono. Shani pewnie wpakowała się w to z własnej winy, powinna uczyć się na...

- Przepraszam na chwilę - Tarn usłyszał swój głos i ze zdziwieniem spostrzegł, że wyrwał się w stronę dziewczyny.

Może tak będzie lepiej? Drobny akt miłosierdzia, który potem poskutkuje zaufaniem kapłanki? Tak, zaufanie zawsze przynosiło sowite plony, a teurg dobrze wiedział, że Shani nie była zwykłą płotką.

Wyjął z kieszeni wahadełko i skupił się na energii astralnej krążącej w jego żyłach. Widział jak niewidzialne dla oczu niewtajemniczonych nici zaczynają materializować się na ramionach krzyżyka, by zaledwie kilka sekund później opleść ręce i nogi jednego z osiłków.

Bingo!

Spętany mężczyzna, samemu nie wiedząc, czemu to robi, puścił ramię Shani i wydobył zza portek nóż. W następnej chwili, ku własnemu przerażeniu, wbił go w kutasa swojego towarzysza. Zamiast spermy polała się krew i to było ostatnie, co kiedykolwiek polało się z tego narządu.

Vextus zupełnie spokojnie oparła się biodrem o żelazny stół obok niej. Nie wiedziała co takiego zrobił jej współpracownik i czemu w ogóle zareagował. Nie wydawał się kimś, kogo obchodził los innych istot.

Splotła ręce na piersiach i z ciekawością przyglądała się przedstawieniu. Kontrola umysłu? Tak, najwyraźniej tak. Jej zimne oczy pozbawione były zarówno współczucia jak i obrzydzenia. Niczym dziecko, przyjmowała świat takim jakim był.

Krwawy wytrysk bryznął po ciele Shani malując czerwone łzy na jej piersiach i twarzy; raniony mężczyzna ryknął próbując chwycić się za obciętego fiuta, ledwo trzymał się na nogach, a krew lała się na wszystkie strony.

Miał tak dużo krwi, pomyślała nieprzytomnie Shani. Czemu ma tak wiele krwi…

Kapłanka wrzasnęła niemal zupełnie tracąc kontakt z rzeczywistością. Obleśna mieszanina smrodów i dźwięków, bezsilność, upokorzenie i makabryczny teatr tuż przed nią. To wszystko stało się nierealną fantasmagorią, zlewało się w jeden wielki obłęd i nie mogło dziać się naprawdę! To nie mogło przydarzyć się jej! Wszystko było nie tak!

Tarn również pomyślał, że nie tak to miało wyglądać. Jeszcze wystraszy kontakty Antona.

Osiłek, którego ręką teurg dokonał masakry patrzył pusto na nóż, który wciąż trzymał w dłoni. Czas zwolnił, niemal się zatrzymał, wszystko było jak w sennym koszmarze.

Ludzie zerwali się z krzeseł. Do niektórych bardzo powoli dochodziło co się dzieje, ale drudzy natychmiast wyczuli krew; kochali ten zapach, kochali zabijać. Błysnęły ostrza, szczeknęły bezpieczniki pistoletów.

Trudno, stało się. Widząc, że Shani nie jest skłonna do ucieczki, Rorden przepchnął się do niej, chwycił za ramię i zaczął ciągnąc z dala od całej awantury.

Shani szarpała się nadal, ale jej ruchom brakowało zupełnie siły. Nagle spojrzała na teurga i jej oczy jakby się rozjaśniły.

Poznała go.

Uśmiechnęła się przerażająco smutno, a jej ciało zrobiło się wiotkie i bezwładne jak skórzany worek.

- Tarn - zdążyła wypowiedzieć jego imię zanim opuściła ją świadomość.

- Cholera – teurg nie miał wyboru, powstrzymał dziewczynę przed upadkiem, wziął ją na ręce i zaczął przeciskać się w stronę Vextus.

Psia mać, a taka lekka się ta Shani wydawała.

W między czasie zaczęło robić się gorąco, ruszyły pierwsze ostrza, ktoś zamachnął się potłuczoną butlą celując w głowę Tarna, ktoś inny rzucił się na bogom ducha winnego sąsiada. Poszedł pierwszy wystrzał, na ziemię zwalił się pierwszy zawodnik z rozbitą czaszką.

Wybuchł chaos.

Nepari uniosła delikatnie brew, a potem pochyliła się nagle i przyciągnęła do siebie Antona. Wisząc na jego ramieniu uśmiechnęła się dość nieprzyjemnie.

- Anton - wymruczała, choć słychać było nieprzyjemną nutkę w jej głosie. - Pokaż te kontakty, zanim nam ich niechcący kropną.

Wyprostowała się widząc, że Tarn zbliża się z nieznajomą na rękach.

Terranka miała sięgające do szyi jasnobrązowe włosy, brudne, tłuste i posklejane. Była drobna i ładna, ale w boleśnie niewinny, dziewczęcy sposób. Musiała mieć około szesnastu lat, może trochę więcej. Przy tym wszystkim było w niej coś szlachetnego, coś co zupełnie nie pasowało do tego miejsca i jeszcze bardziej podkreślało jej upokorzenie.

- Przepraszam za zamieszanie – Tarn mruknął do nepari krzywiąc się niemiłosiernie. Cała ta sytuacja zupełnie mu się nie podobała. Pocieszał się tylko myślą, że dziewczyna była tego warta.

Nie codziennie znajduje się w zaplutej spelunce kapłankę będącą księżniczką Kastii.

- Do diabła - rzucił Anton pocąc się jak jasna cholera; nerwowo wodził rozbieganymi oczami po sali, coraz bardziej zdenerwowany spektaklem, który urządził Tarn. Krążył między stolikami unikając kontaktu z kimkolwiek, ale wciąż nie mógł znaleźć ludzi, z którymi mieli się spotkać.

- Nie widzę ich! Na Otchłań, nie ma ich, jak Miasto kocham!

- Niedobrze, czyżby się wystraszyli? - nepari spojrzała na Antona unosząc brew. - No? Co tak stoisz! Wyprowadź nas stąd skoro twoi goście się zmyli!

Zerknęła na Tarna i jego żywy tobołek wzdychając cicho.

- Mam nadzieję że jakoś to potem wyjaśnisz. A teraz chodu, zanim nam czymś przyłożą!

Manewrując między rozwścieczonymi ludźmi udało im się dotrzeć do drzwi i wypaść na zewnątrz. Większość motłochu rzuciła się na mężczyznę teurgią zmuszonego pozbawić przyrodzenia swojego kompana. Tamten nawet nie zauważył, kiedy zdzielono go ciężkim żelaznym krzesłem. Leżąc na ziemi nie miał szans; posypały się kopniaki, ktoś nawet przywalił ostrym narzędziem. Tylko wokół pozbawionego członka dryblasa zrobiło się relatywnie pusto, nikt nie chciał opaskudzić się krwią, która lała mu się spomiędzy nóg. Tryskała jeszcze, kiedy leżał na ziemi jak trup.

Zresztą prawdziwym trupem stał się w bardzo niedługim czasie.

Wypadli na zewnątrz. Owionął ich zimny powiew Miasta, a dźwięki rozróby stały się przytłumione, jakby dobiegające z innego świata. Ktoś próbował dostać ich jeszcze poza lokalem i rzucił się za nimi, ale Anton przytomnie zdzielił go drzwiami.

- Cholera jasna, więc dali nogę – Tarn zgrzytnął zębami i poprawił Shani, żeby nie spadła mu z ramienia. Rozglądał się po okolicy, ale nie dostrzegł nikogo poza zwykłymi ludźmi, którzy dbali tylko o to by nie zwrócić niczyjej uwagi. Nie zauważył też Zanta, zresztą żadne z nich go nie zauważyło, a shee powinien do tej pory wrócić z przeszpiegów.

Vextus przesunęła dłonią po włosach, odsuwając się na wszelki wypadek od okien. Dopiero wtedy spojrzała w kierunku Antona i zmarszczyła brwi.

- Jeżeli zmyli się w chwili, kiedy rozpoczęła się rozróba, nie mogą być daleko. Wiesz o nich coś więcej, czy tylko to, że mieli tu być?

- Tamtego, który pomagał waszemu truposzowi to nie znam - wyjaśnił Anton, ruszając przed siebie. Wolał nie zostawać w okolicach Upitej Syreny. - Ale co do tych dwóch jego koleżków, to wiem gdzie ich szukać.

- Prowadź... Nie, chwila! - odwróciła się i spojrzała na teurga a potem na dziewczynę przerzuconą przez jego ramię. Uniosła wyczekująco brew. - Raczej kiepski pomysł, by ją targać z nami. Zresztą dziś już wystarczająco się naoglądała. Więc?

- Więc co? Mam ją tu odłożyć i zostawić jako prezent dla innych zbójów?

Vextus przewróciła oczyma.

- Nie fatygowałbyś się z ujawnianiem i robieniem rozróby, gdyby nie był to ktoś kogo znasz i komu chcesz pomagać. Daruj więc sobie sarkazm. Pójdę z Antonem a ty zajmij się dziewczyną.

- A ty, moja droga, nie mów mi co mam robić. Też zamierzałem porozmawiać z tymi gośćmi. A ona to tylko chwilowa – zawahał się - niedogodność.

Wróżka przystanęła splatając dłonie na piersiach i unosząc dość sugestywnie brew. Nic jednak nie powiedziała.

Tarn położył Shani na ziemi i nie znając się zbytnio na metodach resuscytacji, potrząsnął nią kilkakrotnie, mając nadzieję, że odzyska przytomność.

- Shani! Obudź się, do cholery!

Był zły, bo prawdopodobnie przez nią uciekli ich niedoszli informatorzy. Nie znosił kiedy coś szło nie po jego myśli.

- Jaki drażliwy – Vextus prychnęła kładać dłoń na biodrze. Praktycznie rzecz biorąc to przede wszystkim jej powinno zależeć na powodzeniu misji, w końcu teurg był tylko zatrudnionym przez nią współpracownikiem. Ale jego zapał i zaangażowanie wyraźnie wykraczały poza normę i kobieta zaczynała nabierać niejakich podejrzeń.

Chyba że po prostu był perfekcjonistą. Chyba.

Zmarszczyła brwi.

Shani ocknęła się w końcu, ale leciała przez dłonie. Brudna, z odsłoniętymi piersiami, w podartej szacie, poplamionej zaschniętą i świeżą krwią, zarówno na twarzy jak i na ustach, z pozlepianymi, tłustymi włosami, dziewczyna wyglądała nędznie i kompletnie bezbronnie. Otworzyła oczy i wyciągnęła dłoń do twarzy Tarna. Dotknęła policzka teurga drżąc. Uśmiechnęła się, ale wciąż była jakby nie do końca w tym świecie.

Można powiedzieć, że Tarn nieco się speszył, kiedy zaczęła mu okazywać podobne czułości. Właściwie to gapił się na nią pytająco, nie wiedząc, jak należy reagować w podobnych sytuacjach.

- Zrobiłam coś strasznie złego - wyszeptała z tym swoim niewinnym uśmiechem, kompletnie nie pasującym do sytuacji i znowu straciła przytomność.

- O losie... - nepari mruknęła pod nosem. W Lesie Niepamięci zjedli by ją żywcem. - Daleko właściwie do tych twoich koleżków? - spojrzała na Antona.

Shani otworzyła nieznacznie usta, wciąż pozbawiona świadomości, a po jej policzku pociekła pojedyncza łza.

Anton patrzył na nią z powątpiewaniem. Był prostym mężczyzną z prostą kanciastą twarzą i takimi samymi procesami myślowymi.

- Do tamtych dwóch to trza do innej dzielnicy pójść - wyjaśnił i zbliżył się z niezadowoloną miną do Tarna i Shani. - Ja ją poniosę, krzepę jeszcze mam żeby takie truchło przerzucić przez ramię - podrapał się po głowie. - Co to za jedna w ogóle, warto było całą karczmę w taki burdel wpuszczać dla jednej panienki?

- Tak mi się wydaje - odparł Tarn. Cóż... Duma dumą, ale koniec końców praktykował na teurga, nie tragarza. Pomoc w niesieniu dziewczyny przyjął. Anton wziął ją na ręce i poszedł przodem.

Teurg i wróżka ruszyli za nim.

- Och, ci ludzie w Syrenie byli niczym nieoswojone zwierzęta - Vextus zaśmiała się cicho, spoglądając na Antona. - Czekali na pierwszy zapach krwi, Tarn jedynie nieco jej upuścił żeby mogli ją zwęszyć i rzucić się na siebie - wciągnęła powoli powietrze. - Taak, nie on, to pewnie ktoś inny... Szkoda tylko, że w tak ważnej chwili.

- Nazywa się Shani – wyjaśnił teurg. - Wysoko urodzona. Ale nie pochodzi z Molocha. Nie wiem, gdzie obecnie się zatrzymuje. To stanowi pewien problem.

Nepari zmarszczyła nosek

- Zawsze możemy wystawić ją w gablocie. Jak wysoko urodzona, to pewnie właściciele się znajdą - wzruszyła ramionami, zrównała się z Antonem ściągając kurteczkę i nakryła nią piersi dziewczyny. - Skoro już ją taszczymy ze sobą, to niech przynajmniej nie dostanie zapalenia płuc.

- Wolałbym osobiście zwrócić ją "właścicielom" – ton teurga był ni to poważny, ni to sarkastyczny. Vextus najwyraźniej sarkazmu nawet nie podejrzewała. Jakby dla niej naturalnym było, że to niewinne zwierzątko ma właścicieli.

- Dobrze przynajmniej, że wiemy, gdzie tamtych można znaleźć, no i... Co z naszym azashee?

- Zant to duży chłopiec – Vextus uśmiechnęła się lekko. - Jestem pewna, że nie musimy się o niego martwić.

Kiedy odwróciła głowę, uśmiech nieco przybladł.

Zant poszedł tylko na przeszpiegi, przecież nigdy nie zawodził na misjach...

Zdusiła w sobie odruch aby wrócić i zacząć go szukać. Pożaru, który mogła rozniecić jego krew niby nie widziała. Tylko, że kamień i żelazo nie płonęły, a on mógł spaść w Otchłań.

Tarn wzruszył ramionami.

- Pewnie masz rację. Nie sprawiał wrażenia łatwego do zabicia. Może postanowił śledzić jednego z gości, który wydał mu się podejrzany?

- Na pewno. My też nie traćmy czasu. Inaczej będzie marudził, że tylko on tu pracuje.

- Racja.

Skąd ona się tu wzięła? Teurg przyglądał się nieprzytomnej dziewczynie. Cóż, pewnie się dowiem, kiedy wreszcie dojdzie do siebie.

Zapadło długie milczenie.

Na kamiennych mostach, tarasach i platformach Numru było teraz niewielu ludzi, jedynie gargulce wystające ze ścian wydawały się im przyglądać, śledzić każdy nawet najmniejszy ruch. Pod mostami przewijały się nieskończone serpentyny rur kanalizacyjnych; nad nimi lekko drgały przewody linowej kolejki.

Vextus patrzyła ponuro na Antona, czując dziwne napięcie. Niepokój rósł z każdym przebytym metrem. Mimo, że opanowała się i nie odwracała co chwila szukając w ciemnościach Zanta, jej wewnętrzny paranoik szeptał o pułapce. Informatorzy nie pojawili się na miejscu spotkania, Anton prowadził ich do jakiejś obcej dzielnicy, a Zanta nie było.

Kobieta odruchowo pogładziła kaburę pistoletu.

- Myślisz, że chce nas oszukać? - Tarn zapytał szeptem, instynktownie wyczuwając niepokój nepari. - Że specjalnie zostaliśmy rozdzieleni z Zantem, a teraz idziemy prosto w pułapkę?

Spojrzała na niego zaskoczona. Przez chwilę rozważała czy teurg nie czyta jej w myślach. Potem utkwiła wzrok w platformie pod nogami.

- Nie wiem – wyszeptała - ale przywykłam do gierek, do oszustw, do matactw. Do tego... Jak weszliśmy do Upitej Syreny, też nie prowadził nas prosto w dane miejsce. A fakt, że zrobiliśmy rozróbę, mógł mu ułatwić sprawę. Do tego cała nasza misja jest podejrzana. A jeżeli nawet nie maczał w tym palców? Zant nie wraca - zamyśliła się by po chwili wyszczerzyć się w demonicznym uśmiechu. - Albo mam paranoję. Widzisz, przywykłam do niego do tego stopnia, że kiedy znika, zaczynam robić się nerwowa.

- Lepiej mieć paranoję, niż okazać nieroztropność - skwitował szeptem Tarn, a potem głośniej zmienił temat na zupełnie inny i bardziej neutralny.

- Tak w ogóle to skąd ją wytrzasnąłeś? - nepari spojrzała na nieprzytomną dziewczynę. - To twoja przyjaciółka?

Na twarzy teurga pojawił się grymas zbliżony do uśmiechu.

- Można to tak ująć. Ale nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła.

Wszystko ginęło w złudnych światłocieniach, mrokach i półmrokach, a chwilami atmosfera stawała się niemal oniryczna i nierealna, jedynie co jakiś czas ten czy inny pomost oświetlała samotna latarnia; gdzieś w oddali słychać było stłumiony płacz dziecka, skądś indziej dochodziło wycie wiatru.

Vextus skinęła głową. Szła trochę wolniej, ostrożnie rozglądając się wokoło. Czasami miała wrażenie, że układ Miasta zmienia się, wędruje, za każdym razem jest inny. Nieprzyjemne złudzenie.

- Daleko jeszcze?

- Jasne, że daleko - oznajmił Anton - To Moloch, tu wszędzie jest daleko, ale po drodze trafimy na wasz kram i proponuje zostawić tam dziewkę, bo ani to bezpiecznie z nią szlajać się po nocy - zaciął się na chwilę - No, po prostu niebezpiecznie, a jak na Straż trafimy to w ogóle głupio się będzie tłumaczyć, przecież ta panna jest prawie naga, wyjdzie na to. że to ja ją napadłem, albo co. A potem w kolejkę trzeba wsiąść, nie ma to tamto, pani tu musi od niedawna mieszkać, za dużo Miasta nie poznała.

Zostawić w jej kramie. Obcą dziewczynę. Między okultystycznymi przedmiotami, niekiedy wartymi więcej niż jej własne suknie? Vextus, aż się zapowietrzyła na ten pomysł. Spojrzała z gniewem na Tarna, a potem na dziewczynę, ale koniec końców tylko westchnęła.

- Racja, to jedyne rozsądne wyjście.

Bezdomna (1)

Miała wszystko o czym mogła zamarzyć. Za murami pałacu znajdował się świat, gdzie panowało szaleństwo i śmierć, za murami pałacu ludzie umierali w bólu i tracili wszelką nadzieję. Ziemia była przeklęta a z mroków i cieni wypełzały rzeczy, o których strach było mówić na głos.

Ale ona miała wszystko. Żyła w bajce. Otoczona bogactwem, a nawet czymś co można by nazwać miłością. Była nieświadoma koszmaru, który panował w zewnętrznym świecie. Ale nawet gdyby zrozumiała swoją ignorancję, nic by to nie zmieniło.

Była samolubna, egoistyczna i pusta.

Ale taką ją wychowano.

Żyła w bajce. Ale wszystkie bajki dobiegają końca.

Rozdział 4: Rozmowy w Domu Tajemnic

19 saial, 1200 roku po Upadku

12 dni do końca stulecia

Ranek

Numr był dzielnicą zbudowaną z twardego kamienia, jedną ze starszych w Molochu. Tu właśnie znajdował się Dom Tajemnic.

Setki wygiętych mostów spinających ze sobą wysokie jak wieże budynki, pośród których wyrastały kolejne budowle, kolejne organy nigdy nie zasypiającego organizmu miasta.

W kramiku Vextus nie było dziś dużego ruchu, świeciło ciepłe, żółte światło amberycznej żarówki, leniwie tańczyły cienie, sunąc swoimi czarnymi mackami po ścianach.

Hipnotyczne ruchy, niemal jak ze snu.

Vextus uśmiechnęła się do wychodzącego klienta, który zakupił jakiś mało użyteczny medalion, ponoć mający go chronić. Ponoć. Kobieta oparła się o kontuar pozwalając by w końcu uśmiech na jej twarzy powoli się rozmył.

Owce. Tak, małe baranki którymi żywiły się wielkie złe wilki. W Molochu najważniejszym było pozostać wilkiem, nie dać się pożreć.

- Skończyłeś z zapleczem? - spytała nagle odwracając się w kierunku zasłoniętego paciorkami przejścia. Dawno nie robiła inwentaryzacji, więc Tarn miał nieco roboty.

- W zasadzie daleko mi do końca - odezwał się głos z sąsiedniego pokoju, a zaraz po nim pojawił się jego właściciel. Tarn miał na sobie czarne spodnie i koszulę w kolorze lnu. W ręku trzymał notes i wieczne pióro.

- Musiałaś odkładać to latami - zażartował.

Od rana był tym zwykłym Tarnem, miłym i uprzejmym mężczyzną nazywających wszystkich "przyjaciółmi". Od rana założył maskę.

- Konkretnie trzy miesiące. Widzisz, zwykle wszystko schodzi na bieżąco, nie licząc tamtych przedmiotów.

Obserwowała go.

- Dałeś wczoraj nam mały popis - stwierdziła nagle, jakby od niechcenia wertując stare papierzyska.

- Popis? - zapytał niby lekko zdziwiony. Odebrał to raczej jako pochlebstwo.

Położył notes z listą rzeczy z zaplecza na kontuarze, tak aby Vextus mogła zobaczyć, co jest w nim napisane.

Nepari zmarszczyła brwi przeglądając listę. Jej słowa rzeczywiście były zamierzone jako komplement, chociaż pokrętny i niebezpieczny.

- Tak, popis - wymruczała spoglądając na niego dziwnie. - Nawet dość niepokojący. Niewielu teurgów brudzi sobie rączki... Ach, mamy jeszcze te amulety? Bądź tak miły i połóż je na wystawie. Może się ktoś wreszcie skusi - podniosła głowę i lekko się do niego uśmiechnęła. - Skąd wiedziałeś, że jestem nepari?

On też się uśmiechnął, lecz tym razem nie był to jeden z jego "przyjemnych uśmieszków", przybrał raczej tajemniczą minę, w której odbijało się poczucie wyższości.

- Od razu widać, że nie jesteś terranką. Twoja skóra - mówiąc to dotknął jej policzka zewnętrzną stroną dłoni. Spojrzał jej w oczy - jest blada jak księżyc. Cała jesteś taka zwiewna i ulotna. Jak śmierć - zabrał dłoń. - To fascynujące, bo łączysz w sobie dwa tak przeciwstawne a jednocześnie tak bardzo dopełniające się żywioły: życie i śmierć. Jesteś niezaprzeczalnie żywa, ale na twojej skórze brak rumieńców życia. Żyjesz i czujesz, a jednocześnie udajesz martwą i pustą. Tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy tu zawitałem. Udawałaś manekin siedzący za ladą. Piękna, misternie wykonana lalka. Och, wybacz ten potok słów. Nepari od dawna mnie interesowały. Czy to prawda, że potraficie pustoszyć ludzi? Odzierać ich z tego, co mają wewnątrz i zostawiać ich pustych...? Jak lalki właśnie - znów się uśmiechnął, choć teraz nieco mrocznie i jadowicie.

Słowa Tarna poruszały czułe strony w duszy wróżki. Struny utkane z delikatnych nici egoizmu i pragnienia wyjątkowości. Przechyliła nieznacznie głowę kiedy jej dotykał.

Zimna... jego dłoń była tak strasznie zimna...

- Umiesz uwodzić mową. To takie... cudownie złudne - zaśmiała się, choć jej śmiech pozbawiony był wesołości. - Gra świateł i luster. Tak ciekawski i tak mało mówiący o sobie. Odpowiedź za odpowiedź. Godzisz się na taki układ?

Zastanowił się chwilę.

- Dobrze, niech będzie. To chyba uczciwa wymiana. I godna waluta.

Mówił powoli i ostrożnie. Jakby same słowa mogły zaatakować.

Kobieta pochyliła się w jego kierunku, na jej twarzy wciąż gościł delikatny uśmiech. Ze słowami było tak różnie. Niby tak mało warte, a jednak stawały się groźne.

Nepari ostrożnie położyła dłoń na piersi mężczyzny.

- Tak. Umiemy wydzierać z nich to co daje im życie, to co ukrywają w powłoce mięsa, krwi i kości. A tu w Molochu tak łatwo jest to czynić. Te smutne istoty wręcz garną się do moich dłoni.

Kiedy położyła dłoń na jego torsie, zapragnął wstrzymać oddech... tylko, że wtedy zdał sobie sprawę, że w ogóle zapomniał oddychać (tak to już było kiedy do życia nie potrzebowało się tlenu). Zamiast tego głośno zaczerpnął i wypuścił powietrze. Efekt nie był najlepszy. Coś jak pierwsza kropla deszczu po suszy: nie napełni rzeki, ale przypomni o tym, że od dawna brakowało wody.

Vextus nie potrafiła ukryć nuty okrucieństwa i dumy. Patrz, patrz i podziwiaj...

Cofnęła dłoń.

-Nie jesteś zwykłym teurgiem. Nie musisz odpowiadać na pytanie, kim naprawdę jesteś. Ale powiedz: co chcesz zyskać pracując u mnie?

- Pieniądze, to oczywiste. Ostatnio nie cierpiałem na ich nadmiar. Oprócz tego doświadczenie, informacje, kontakty; to wszystko profity płynące z pracy tutaj. Ale przede wszystkim – tu zrobił efektowną pauzę - przede wszystkim, mam nadzieję znaleźć mojego dawnego mistrza.

Nepari przechyliła zaciekawiona głowę.

- Mistrza?

- Tak - potwierdził. - Jest teurgiem, podobno wrócił do Miasta, istnieje więc szansa, że kiedyś tu zajrzy. A nawet gdyby nie, ludzie, których spotkam podczas naszych wypadów, albo po prostu klienci, ktoś z nich mógłby wiedzieć, co się z nim teraz dzieje.

Tarn nie mówił tych słów z troską i tęsknotą, bardziej z wyrachowaniem i ponurą determinacją.

Kiwnęła głową. Możliwości mnożyły się w myślach kobiety; ton głosu Tarna, jego zachowanie, determinacja jaką przejawiał...

Na razie jednak zostawiła tą sprawę w spokoju.

- Pozostaje mi zapytać, jak wrażenia po pierwszych dniach pracy?

- Och, wrażeń było pełno. Zwłaszcza podczas wyprawy do Blizny – zastanowił się przez moment - Trup, którego znaleźliśmy prawdopodobnie miał coś wspólnego z Aszerami. Może po prostu miał za przyjaciela któregoś z nich? Tak czy owak nie będzie łatwo się do nich dostać.

- Opowiedz mi - Vextus przysiadła na brzegu lady, wodząc spojrzeniem za teurgiem - kim są Aszerowie, czemu nie wolno o nich mówić? Ani o ich bogini?

Nepari żyła w Molochu od stosunkowo niedawna. Wciąż jeszcze wiele pozostawało dla niej niewiadomą.

- Aszerowie są rozsiani po całym świecie. W zamierzchłych czasach stracili swoją ojczyznę przez najazdy mordregów. Mówi się o nich wiele złego, są mniejszością i gdziekolwiek się nie pojawią, służą za kozły ofiarne. Czarna magia, uroki, trucie niemowląt, zarazy... wszystko zrzuca się na nich. Nasz umarlak niestety nie mógł do nich należeć, bo mają ciemną karnację i czarne włosy. Wyznają Aszerę, ośmiooką wilczycę, przedstawioną na medalionie. Jak wiesz (wiedziała), w Molochu to jeszcze jeden powód do potępienia. Miasto toleruje tylko jednego boga. Siebie.

Terranin westchnął.

- W rzeczywistości zapewne Aszerowie nie są tacy źli, jak się o nich mówi, ale osobiście nigdy żadnego nie spotkałem. Otacza ich tajemnica. W sumie chciałem kiedyś do nich dotrzeć i dowiedzieć się czegoś więcej z pierwszej ręki.

- Być może tym razem będziesz miał szansę - mruknęła wpatrując się w sklepową wystawę. Aszerowie, mordregowie... Między tym tajemnicza księga. I bajeczna zapłata za wykonanie zadania. Och wiedziała, że był haczyk. zawsze był.

- Zaczyna robić się zabawnie – uśmiechnęła się drapieżnie.


* * *


19 saial, 1200 roku po Upadku

Popołudnie

Zant siedział na fotelu za ladą, z nogami bezczelnie o tą ladę opartymi, kapelusz przysłaniał mu oczy; niby odpoczywał, ale Vextus dobrze wiedziała, że był czujny.

Bo zawsze był.

W dłoni trzymał jakby od niechcenia kryształowy kieliszek z koszmarnie drogim winem importowanym z jakiegoś południowego polis; oczywiście sam nie wydał na nie nawet zyrkona, ot, zaplątało mu się w dłonie przy jakiejś małej robótce, o której mruknął ze dwa słowa i uciął temat.

Czarna wróżka razem z Tarnem sprawdzali kilka nowych talizmanów, które trafiły do kramiku, ale wyglądało na to, że wszystkie są niewiele więcej warte niż para dziurawych kaloszy.

- Skąd jesteś Tarn? - azashee przerwał ciszę, upił łyczek zdobycznego wina i łypnął okiem na teurga spod kapelusza. Ot tak, wszystko z nonszalancką obojętnością.

Tarn podniósł oczy na Zanta. Dokładnie tak, najpierw oczy, potem wyprostował głowę, a potem całe ciało się rozluźniło, trochę jak balonik, z którego wypuszczono powietrze.

"Zupełnie jakby,” ponieważ wcześniej nie oddychał.

Vextus podniosła oczy znad pudełka z amuletami. W sumie mogła je wystawić na wystawę jako standardowe "przynoszące szczęście". Jednak z drugiej strony, prawie brzydziła się takim naginaniem prawdy. Były warte mniej niż metal z którego je wykonano. Porzuciła jednak oglądanie towaru, z lekkim zdziwieniem spoglądając na Zanta.

Shee był ostatnią osobą, która zadawała podobne pytania z niewinnych pobudek.

Terranin uśmiechnął się i odpowiedział na pytanie nieco zakłopotanym, acz przyjaźnie brzmiącym głosem:

- Nie pamiętam - odparł - Naprawdę, chciałbym to wiedzieć... Pierwsze wyraźne wspomnienia, jakie posiadam, mówią mi, że jako chłopiec błąkałem się po niższych rejonach Molocha. Możliwe więc, że pochodzę stąd.

- Interesujące - powiedział z leciutką ironią Zant. - Jesteś prawdziwym dzieckiem Szalonego Miasta, zamiast wspomnień matczynego łona, wilgotne ulice miasta - azashee uniósł rondo kapelusza odsłaniając nieco kpiący grymas przyklejony do gęby, a potem podniósł kieliszek w górę - Za wszystkie sierotki Molocha, oby każda z nich miała tyle szczęścia co pan, panie Rorden - i sam wypił swój toast.

- Szczęścia - prychnął sam do siebie Tarn, a potem zapytał głośnej:

- A ty, skąd jesteś, Zant?

Vextus rozmasowała skronie. Po wdychaniu eternum zwykle miała nieprzyjemne uczucie, jakby jej żołądek stawał się z pięć razy cięższy. Efekty uboczne niezbyt przypadły jej do gustu, tym bardziej, że nie lubiła tracić nad sobą kontroli. Cóż, czego się nie robi dla teurgii. Astralne energie wymagały by dostosować do nich zarówno umysł jak i ciało.

- Ja jestem bękartem pustyni - oznajmił shee, z takim samym brakiem szacunku mówiąc o swoim pochodzeniu jak mówił o dzieciństwie Tarna. - Wypluły mnie pustkowia tego przeklętego świata, powitały wnętrzności i krew - rzucił pogardliwie i niejasno, a potem dokończył wino jednym haustem.

- Rozumiem - mruknął Tarn i wrócił do oglądania medalionów.

- Co cię tak wzięło Zant? - Vextus uśmiechnęła się odrzucając kolejny bezwartościowy amulet do pudełka. Jeszcze gorszy niż poprzednie.

- Mało kiedy przejawia takie zainteresowanie innymi – mruknęła do teurga - widać spodobałeś się mu.

Podeszła do azashee spoglądając na kieliszek wina. W sumie chciała się głównie podrażnić, zarówno z Tarnem jak i z Zantem. Dziwnie jej to poprawiało humor.

Uśmiech zamarł na jej twarzy, nepari z lekkim niepokojem zmarszczyła brwi. Od ostatniego razu gdy pochłonęła duszę nie minęło wcale tak wiele czasu, a jednak już zaczynała odczuwać różnicę.

W każdej minucie dusze czarnych wróżek obumierały. A bez zdrowej duszy nie dało się w pełni odczuwać emocji.

Zabawne, zanim opuściła Niroth, to w jakim stanie były jej uczucia, nie było dla niej wcale takie ważne...

- Wolne żarty, Vex - prychnął Zant, odstawił kieliszek i wyprostował się nieco na fotelu - Wiesz przecież, że tylko ty mi się podobasz - mrugnął do niej i założył nogę na nogę, a potem dodał mrużąc nieco oczy i przyjmując ociupinkę groźniejszy ton:

- Powinniśmy się po prostu nieco poznać. Tak na wszelki wypadek, żeby nie było potem niespodzianek; tak już mam, że jakoś nie przepadam za niespodziankami.

- Nigdy się przed nimi nie zdołasz zabezpieczyć, przyjacielu - wtrącił Tarn, szczęśliwy, że może zmienić tor rozmowy z "podobania się" na coś bardzie neutralnego. - Bo na tym właśnie polegają niespodzianki. Nigdy nie wiesz, kiedy na jakąś trafisz.

Vextus na bezczelnego wykorzystała fakt, że Zant odłożył na bok kieliszek i usiadła na jego kolanach.

- Właśnie - rzuciła z lekkim, acz nieco złośliwym uśmiechem i ponownie spojrzała na Tarna. - Rano wspominałeś o swoim mistrzu. Może powiesz coś więcej? Widzisz, my w tym kramiku, mieliśmy przyjemność z wieloma dziwnymi osobistościami. A nóż jednak coś wiemy?

Azashee jedną dłonią chwycił kobietę w talii, a drugą zaczął bawić się jej włosami, nie stracił jednak zainteresowania Tarnem i jego historią, łypał co jakiś czas na teurga, zwłaszcza, że kwestia jego tajemniczego mistrza również go nurtowała, na przykład możliwość, że ów mistrz i jego uczeń nie rozstali się w zbyt przyjaznych okolicznościach i rządny zemsty nauczyciel odwiedzi ich skromny przybytek w celu wywołania małego burdelu i ogólnej rozróby.

Tarn posłał im spojrzenie spode łba i zgrzytnął zębami. Prawie zabolało. Przeniósł wzrok na amulety.

Od razu lepiej.

Zaczął opowiadać, niby to zimnym tonem, ale im dłużej mówił, tym więcej niepokojących ogni pojawiało się w jego głosie.

- Nazywa się Ryngir Haldrig. Jest jednym z najpotężniejszych teurgów, jakich miałem okazję spotkać. Jest koło pięćdziesiątki, teraz włosy ma pewnie szpakowate. Chudy, pociągła twarz. Nieco ekscentryczny.

Tarn zrobił pauzę, niby dla zaczerpnięcia tchu, a w rzeczywistości by zebrać myśli.

- To on mnie przygarnął, kiedy błąkałem się po ulicach - powiedział nagle, mocniejszym, a jednocześnie mroczniejszym głosem. - Można powiedzieć, że zlitował się nade mną. Czy może nad sobą - prychnął. - Uczynił mnie tym, kim jestem teraz. I za to pozostanę mu wdzięczny do końca swoich dni.

Zant milczał, słuchając z uwagą wszystkiego co mówił Tarn, bo wszystko mogło mięć kiedyś znaczenie, zwłaszcza kiedy padały słowa "jeden z najpotężniejszych teurgów." Najpotężniejsi teurgowie mieli tę niemiłą właściwość, że kiedy zaczynały się z nimi kłopoty to zaczynały się na serio, lała się krew i rozrywała rzeczywistość, a przynajmniej padały trupy, a Zant nie lubił kiedy ktoś robił tego rodzaju rzeczy za niego.

Vextus zabębniła palcami o kolano. Terranin nie brzmiał jakby rzeczywiście był wdzięczny swojemu opiekunowi. Odetchnęła, przymknęła oczy i lekko odchyliła głowę w tył.

-Wdzięczność – powiedziała w zamyśleniu - Zaiste, największą ceną jest zawsze wdzięczność - pochyliła się, zaciskając dłonie na kolanach. -Tarn... Kim ty właściwie jesteś?

Azashee zaczął sunąć dłonią po jej szyi. Dotyk shee był niepokojąco ciepły, jakby szalejące płomienie znajdowały się zaledwie o kilka kroków obok, kilka kroków, które mogły kosztować bolesne oparzenie. Czuła jego siłę i jakąś nieobliczalność, żywioł, który wzniecała za każdym razem gdy pozwalała sobie na zbliżenie takie jak to, teraz, na jego kolanach.

Drgnęła ledwo zauważalnie pod wpływem jego dotyku, a po chwili jej oblicze przeciął drapieżny uśmiech. Spojrzała na Tarna, lekko przechylając głowę. Zaiste, grała i dawała to do zrozumienia. Lecz to nie Tarn był ofiarą jej gierek, nie z nim pogrywała. Było w tym coś z dziecinnego przekomarzania się, z najbardziej idiotycznego i najbardziej nie fair zachowania na jakie stać jest młodą kobietę, zbyt pewną władzy nad mężczyzną.

- Kim jestem? - powtórzył pytanie teurg. - Co masz na myśli, Vextus?

Spojrzał na nią, na nich, a w jego oczach błysnął gniew. Zacisnął dłonie w pięści. Zmarszczył brwi. Grali. Bawili się ze sobą. Na jego oczach. Jego kosztem. Całe to przedstawienie było dla niego. I dla ich własnej uciechy.

Dłoń Zanta zatrzymała się, a on sam napiął się instynktownie w odpowiedzi na gniew, który zapłonął w teurgu, lampka ostrzegawcza zapaliła się w głowie azashee, a płomienie płynące wraz z jego krwią zaczęły szeptać cichutko mroczne słówka, jedno za drugim.

Ale Zant zachował spokój, zrobił się po prosu nieco bardziej... czujny.

- Niekiedy zatrzymujesz się w bezruchu - podjęła nepari - zupełnie jakby ktoś zapomniał cię nakręcić, niekiedy nie zamykasz oczu nawet przez długie minuty. Właściwie to bardzo często wydaje mi się, że nie oddychasz. Kiedy pochylam się nad tobą, słyszę świst powietrza jedynie gdy chłoniesz zapach mych perfum. Nie zachowujesz się jak zwykły teurg, bawisz się krwią niczym zaprawiony rzeźnik. Dziwisz się, że mnie ciekawisz? Że zadałam w końcu to pytanie?

- Można powiedzieć, że jestem trochę podobny do ciebie, Vextus - odparł. - Pusty jak ta kukła. Czy lalka, jeśli wolisz.

Wziął w ręce skrzynkę z amuletami i wyszedł z nią na zaplecze.

Nepari zamrugała nieco zdziwiona, oglądając się na Zanta. Właściwie nie była do końca pewna czy Tarn ją obraził, czy sprawił komplement.

Azashee bezceremonialnie ściągnął z siebie kobietę, właściwie postawił obok jak wspomnianą lalkę i wstał, błyskając ostrymi siekaczami w krzywym uśmiechu.

- Chyba się zakochał, Vex, i to nie we mnie - skomentował złośliwie, poprawiając rewolwer przy pasie. - Uważaj, to może być bardziej niebezpieczne od jego teurgii.

Przechyliła głowę lekko w bok i w tej chwili naprawdę niepokojąco przypominała lalkę.

- Niebezpieczne – podchwyciła zamyślonym tonem. - Jednak jakby co, obronisz mnie. Jak zawsze.

W jej głosie było coś niepokojącego, jakby niezachwiana pewność w odgórnie ustalone prawa fizyki. Przez chwilę milczała przyglądając się Zantowi w ciszy.

- Chciałabym żebyś znowu się rozejrzał - przymknęła oczy. - Jeżeli zauważyłbyś "dobrą duszę" daj znać.

- Jesteś zachłanna, wróżko - stwierdził i chwycił jej podbródek delikatnym, ale jednocześnie stanowczym ruchem; spojrzał w jej oczy spojrzeniem, w którym znów zapłonął ogień, a ona znów w pełni mogła poczuć żywioł, który szalał tuż pod powierzchnią jego skóry.

Twarz Zanta przekreślił zaledwie lekki uśmiech, niebezpieczny, drapieżny, taki jaki wykrzywiał jego przystojną gębę gdy rozpoczynał się śmiertelny taniec, gdy w ruch szły ostrza i rewolwery, a w powietrzu czuć było krew.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy drzwi Domu Tajemnic rozwarły się z typowym dla siebie upiornym skrzypieniem, a do środka wpadł spocony mężczyzna w kurtce ze wzmocnionej gadziej skóry. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat i widać było, że nie spędził tego czasu na pomaganiu sierotkom.

- Panie Zant - zaczął z progu, kawa na ławę. Zależało mu na tym by azashee był zadowolony. - Załatwiłem. Załatwiłem spotkanie z człowiekiem, który pomagał temu pańskiemu denatowi!

Tarn wrócił do głównego pokoju, ale jakoś tak flegmatycznie i nie spiesząc się zbytnio. Nadstawił uszu.

W każdym innym wypadku Vextus nie byłaby zadowolona z takiego obrotu spraw. W szczególności, że ich gość wpadł do sklepu robiąc przy tym sporo niepotrzebnego hałasu. Wycofała się trochę do tyłu i oparła o kontuar. Poczuła przyjemne uczucie podniecenia, które towarzyszyło polowaniu na zwierzynę.

- Czyli wracamy do gry?

- Zobaczymy - mruknął Zant, również niezadowolony z zachowania swojego podwładnego.

Zwrócił się do niego zimno:

- Anton, pamiętasz co ci mówiłem, na temat subtelności wymaganej w naszym fachu?

- No, mniej więcej - zaczął niepewnie tamten, nieco zbity z tropu.

Zant westchnął tylko.

- Nieważne, później o tym porozmawiamy, a teraz zamknij drzwi i mów co z tym człowiekiem, którego nam znalazłeś.

Zafrasowany mężczyzna zamknął za sobą i zaczął meldować z przejęciem:

- Ja i Narudin wpadliśmy na jego koleżków, znaczy się koleżków tego przyjaciela pańskiego denata - Narudin ich nieco zbajerował, puścił im śpiewkę i rzucił nieco groszem i tamci sypnęli, że ich kumpel pomagał temu blondaskowi znaleźć jakąś książkę okul - zająknął się - okultyczną, blondas pochodził z zewnątrz, z jakiejś dziury na zachodzie i bardzo mu się do tej książki spieszyło, był z nim też jakiś starzec ponoć, ale się potem zmył, nie wiadomo gdzie, jak, dlaczego - mężczyzna odetchnął, złapał tchu. - W każdym razie taką z nimi umowę zrobiliśmy, że oni przyjdą z tym swoim kolegą do Upitej Syreny dzisiaj wieczorem, no, i że jak się jeszcze sypnie odpowiednio zyrkonami to ten koleżka wszystko na temat blondasa wyśpiewa.

Mężczyzna skończył i zamilkł. Ledwo łapał oddech, z oczekiwaniem wpatrując się w Zanta, Vextus i Tarna.

Nie wiedział, które z tej trójki budziło w nim większy niepokój.

- Czy posypią się zyrkony to już zależy tylko od tego co powie nam ten... koleżka - Zant znacząco popatrzył na podwładnego. - Ale tak czy inaczej, dobrze się spisałeś, Anton - przyznał w końcu łaskawie.

- Zaiste - Vextus splotła ręce na piersiach, zwracając się do shee. - Ale na wszelki wypadek zamontuj swojemu koledze tłumik...

Zant odchrząknął tylko i poszedł resztę formalności załatwić z Antonem na zapleczu.

Nepari odgarnęła włosy z czoła i spojrzała na Tarna z delikatnym uśmiechem.

- Co się stało? Sądziłam że się ucieszysz. Czy to o co pytałam było, aż tak nieprzyjemne? - przechyliła głowę. - Czyżbym jednak poruszyła zbyt... intymny temat?

Teurg spojrzał na nią pusto. Zdążył się już opanować, wiadomość o postępach w śledztwie przekierowała jego myśli na inny tor. Co go napadło, żeby zachowywać się tak impulsywnie? To do niego niepodobne. Okazywanie emocji w tak ostentacyjny sposób, zwłaszcza tych, których do końca samemu się nie rozumie, mogło okazać się zgubne.

- Sprawa z moim mistrzem jest zagmatwana - odparł obojętnie. - Haldrig sam jest paradoksem, i sama mowa o nim paradoksy wywołuje. Zawsze miał do tego talent. Do nielogiczności.

- Rozumiem. Nie trudno zauważyć, że budzi w tobie wiele sprzecznych emocji... To, aż piękne - zaśmiała się, ale po chwili spoważniała. - Masz jednak rację. Jestem pusta. Tylko nie wiem czy masz pojęcie czym tak naprawdę jest pustka. Mimo tego co pokazujesz na zewnątrz, wydajesz się mieć wiele, bardzo sprzecznych i czasami tak lodowatych uczuć... Tak zimnych, że aż parzą.

Wyszczerzyła ząbki. Czy nadal z nim pogrywała? A może właśnie w ten dziwny sposób chciała powiedzieć mu nieco prawdy o sobie? Odsłonić się? Budowanie więzi było czasem tak skomplikowane.

- Czasami lód i pustka są do siebie bardzo podobne - mówił, zbliżając się do niej. - Ale masz rację, Vextus. Aż piekli się we mnie od sprzeczności. Podobnie jak w tobie, moja droga. Żywi i martwi zarazem. Różnimy się od innych, chociaż każde z nas na swój własny pokrętny sposób. Ja osobiście bardzo lubię znajdować podobieństwa w różnicach i łączyć sprzeczności - uśmiechnął się, choć był to uśmiech niezwykle niepokojący. Chwycił mocno rękę nepari i brutalnie przyciągnął do siebie. A potem złożył na zewnętrznej stronie jej dłoni niezwykle zimny pocałunek.

Popatrzył głęboko w oczy Vextus, tak głęboko jakby mógł dostrzec i to, co kryje się za nimi.

- Jeśli mamy gdzieś iść wieczorem, muszę się przygotować - oznajmił puszczając ją.

Zadrżała, kiedy poczuła jego wargi na swojej skórze. Pocałunek nie był przyjemny, ale nie musiał być. Nepari ze zdziwieniem przyglądała się mężczyźnie. Kiedy odchodził uczyniła ruch jakby chciała go zatrzymać, jakby chciała coś powiedzieć. Powstrzymała się jednak, zaciskając dłonie na przedramionach i delikatnie przechylając głowę w bok.

Uśmiechnęła się dziwnie.

Widać nie tylko ona lubiła gierki.

Uczucia które budziły w jej porcelanowym ciele czyniły ją niemal prawdziwą.

Wojowniczka (1)

Nienawidziła go. Nienawidziła go tak mocno, że czasem zdawało się jej, że płonie. Wściekły gorąc rozpalał ją od środka, ale ona... Ona była bezsilna. I dlatego ogień spalał ją, a nie obiekt jej nienawiści.

Nie wiedziała czemu jej to robił. Czemu skazywał na nieustające cierpienie, czemu uczynił z niej swojego psa, swojego prywatnego potwora na łańcuchu. Bo była potworem, nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

To tak bardzo bolało...

Kiedy bił, kiedy rozrywał jej ciało trzaśnięciami skórzanego pasa, kiedy uderzał pięściami, twardymi jak kamień.

Kiedy głodził ją tak mocno, że śmierć była tuż tuż, a potem kazał jeść ciała jej wrogów.

Ale nigdy jej nie tknął. Nie w ten sposób.

Był jej ojcem.

Rozdział 3: Blizna

18 saial, 1200 roku po Upadku

Jakiś czas później

Blizna nie była po prostu dzielnicą, to było miejsce gdzie spływało wszystko co w Molochu najgorsze, to był rynsztok absolutny, ostateczna ruina gdzie draństwo, smród i ubóstwo znalazły swoje największe królestwo.

Nie dało się stoczyć się bardziej niż tutaj.

Dlatego właśnie było to tak wspaniałe miejsce by się ukryć.

Wspaniałe, ale i cholernie niebezpieczne.

Blizna przecinała Szalone Miasto długą szramą; w roku 767 doszło tu do rozerwania rzeczywistości na niespotykaną wcześniej skalę; kiedy katastrofa zebrała swoje żniwo, pozostały jedynie ruiny.

Teraz, większość budynków stanowiła zaledwie szkielety okryte blachą.

Blizna była kończyną miasta, która umierała, ale nigdy nie mogła tak naprawdę umrzeć.

Nie było tu kamiennych mostów tak jak w wielu innych fragmentach Szalonego Miasta, jedynie zdradliwe kładki z pordzewiałego żelaza; śmierć czekała na każdym kroku, czy to w postaci noża wbitego w plecy (a kosę można było dostać za samo oddychanie) czy ze strony czającego się tu plugastwa, potworów wszelkiej maści, dla których Blizna była jak bufet.

Było tu ciemno jak nigdzie indziej w Molochu, sieć amberyczna znajdowała się w opłakanym stanie; do większości domów amber w ogóle nie dochodził i świecono lampami naftowymi albo rozpalano ogniska.

Było też pełno smogu i dymów z tysiąca warsztatów, które pracowały w okalających Bliznę dzielnicach, Elifas i Magnaterze. Czasem ciężko było oddychać jeżeli człowiek był nieprzyzwyczajony do takich warunków. Ale szczerze mówiąc, jeżeli ktoś żył w Molochu to szybko przyzwyczajał się do wszystkiego co najgorsze.

- To tam - oznajmił Zant kucając przy wyrwie w blaszanej ścianie; był stąd widok na ruderę, w której schronienie znalazł ich cel. Właściwie to widać było tyle co kot napłakał.

Vextus, Tarn i Zant przyczaili się w opuszczonym mieszkaniu, z którego w ciemnościach można było dojrzeć blachę budynku naprzeciwko i jakieś nikłe, naftowe światełka.

No i od cholery kładek, z których połowa prowadziła nie tyle na drugą stronę, co ku bolesnej śmierci poprzez długi upadek w dół.

A takiego upadku nie dało się pomylić z lataniem.

W mieszkanku, które służyło im za punkt obserwacyjny cuchnęło zgnilizną i moczem, było brudno jak na wysypisku i zresztą, ogólnie rzecz biorąc, tak tu właśnie wyglądało.

Vextus stała z boku wyrwy, obserwując budynek. Cały jej ubiór wyglądał tak, jakby kobieta chciała odizolować się od tego miejsca, by nie musieć dotykać ani ocierać się choćby fragmentem skóry o cokolwiek w tej obrzydliwej dziurze.

Znoszone spodnie i kurtka świadczyły, że mimo wszystko nie była to jej pierwsza taka wyprawa.

Nepari odgarnęła włosy z czoła. Mimo podtrzymującej je opaski, kilka kosmyków z uporem maniaka opadało na jej czoło, najwyraźniej irytując kobietę, która ciągle jeszcze walczyła z pragnieniem zasłonięcia nosa chusteczką. Mimo upływu lat, smród był jedyną rzeczą do której ani myślała przywykać. Nawet jeżeli mieszkała w Molochu, nawet jeżeli odwiedzała takie miejsca.

Przymknęła oczy.

- Nie wygląda na to by miał gości. Myślę, że nie ma co dłużej zwlekać. Im szybciej weźmiemy to po co tu przyszliśmy tym lepiej.

- Tak. Weźmy się za niego jak najszybciej - zgodził się Tarn.

Dłoń odruchowo zaciskał na marionetkarskim krzyżaku, nazywanym wahadłem. Wahadło było zarówno narzędziem pracy jak i symbolem.

- Pójdę pierwszy - oznajmił Zant i mrugnął okiem do Vextus.

Bezszelestnie wysunął się z pomieszczenia przez szczelinę w blasze i opuścił się na okalającą budynek żelazną platformę pół metra niżej.

Łatwo było ukrywać się we wszechobecnych ciemnościach i gęstym smogu, Blizna była słodkim miejscem dla istot ciemności, dla wszystkiego co żyło z czajenia się w mroku.

Tarn bez słowa ruszył za nim, ale zachował dystans. Nie był mistrzem skradania się, dlatego wolał trzymać się z tyłu.

Nepari szukała cienia, do którego mogłaby się przenieść. Podobnie jak Tarn nie zbyt mocno czuła się w podchodach. Odpowiedni skrawek ciemności ujrzała w wejściu (w tym wypadku w prostokątnej przerwie między jedną blachą a drugą) do zrujnowanego mieszkania powyżej tego, do którego skradał się Zant.

Zapaliła małą latarkę, omiotła nią rumowisko w centrum pokoju i wywołała w ten sposób potrzebny do teleportacji cień-wejście, a potem zanurzyła się w nim tak jak zanurzyłaby się w wannie pełnej wody. Niemal natychmiast pojawiła się po drugiej stronie.

Paliła się tu smutno wyglądająca naftowa lampa, postawiona na ziemi obok przegniłego posłania jakiegoś na wpół przytomnego biedaka ze skórą pokutą strzykawkami, którymi próbował zaaplikować sobie nieco złudnego szczęścia. Mężczyzna, który bardziej przypominał żywe zwłoki niż prawdziwego człowieka wyszeptał tylko kilka bezsensownych słów na widok Vextus, ale nie miał siły żeby zrobić cokolwiek więcej.

Poziom niżej, Zant (w długim płaszczu ze skóry zerta, z kapeluszem skrywającym twarz w cieniu) przysunął się bezszelestnie do blachy stanowiącej ścianę budynku, przylgnął do niej i ostrożnie zajrzał do środka mieszkania (tutaj akurat zachował się jeszcze fragment kamiennej konstrukcji razem ze smutno wyglądającą żelazną framugą bez drzwi).

Minęło kilka sekund, podczas których atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można było ją kroić nożem (a może to po prostu powietrze w Bliźnie?) kiedy azashee zaklął, paskudnie swoją drogą, i już nie bawiąc się w podchody wpadł do środka zapalając latarkę.

Ciche przekleństwo Zanta było jak sygnał do rozpoczęcia akcji. Tarn ruszył za shee natychmiast; tak samo Vextus, która zeskoczyła z mieszkania powyżej i do mieszkania poniżej wpadła za mężczyznami.

Zant omiótł pomieszczenie latarką.

Będące zaledwie jednym pokojem mieszkanie było obrazem nędzy. Ściany będące po części dawną kamienną konstrukcja, a po części blachami, którymi nieporadnie łatano ruinę, rdza, smród, zarówno zgnilizny jak i czyichś odchodów, prawdopodobnie dziedzictwo wielu lat użytkowania tego miejsca bez większej, a właściwie żadnej dbałości o higienę. Jakiś żelazny stół poplamiony resztkami zaschniętego jedzenia, gdzieś w rogu popiskiwał wyleniały szczur.

I było jeszcze ciało.

Świeżo poderżnięte gardło, kałuża krwi rozpływająca się szkarłatną aureolą wokół głowy około dwudziestoletniego terranina o długich blond włosach, błękitnych oczach i przystojnej twarzyczce. Nie pasował do tego miejsca, właściwie dopiero to, że był trupem kwalifikowało go jako mieszkańca Blizny.

Bo trupów tu nie brakowało.

Nawet ubranie, chociaż wyglądało na odpowiednio nędzne, brudne i poszarpane zdawało się być jak kostium, przynajmniej takie wrażenie sprawiało jeżeli popatrzeć na nie nieco bystrzejszym okiem.

Ale przede wszystkim nie pasowały te jego oczy, i grymas zastygły w śmierci. To było dziwnie naiwne zaskoczenie, że to koniec, że nie ma nic więcej, że nie spełnią się wielkie marzenia i wyśnione miłości.

Ludzie w Otchłani nie mieli złudzeń, nie marzyli, nie było w nich nawet cna niewinności, a śmierć nie przychodziła jako zaskoczenie.

Śmierć była ulgą.

Zabójca nie zadowolił się wcale poderżnięciem gardła, zerwał z czaszki młodzieńca część skalpu, zrobił to w pośpiechu, spartaczył nieco robotę i zostawił chłopakowi sporo z jego blond czupryny, ale nadal, biała kość czaszki świeciła pośród krwi i pociętej skóry.

Vextus zaklęła cicho. Najwyraźniej spóźnili się. Rozejrzała się z latarką w ręku.

Być może zabójca, ciągle tu był…

Zant zajął się oknami, patrzył i nasłuchiwał mając nadzieję, że usłyszy jeszcze tupot butów uciekającego zabójcy… Cokolwiek.

Bo mieszkanie okazało się puste.

Niczego nie zobaczył.

- Piekło, zaraza, psia jego mać - rzucił pod nosem, z grymasem nie tyle gniewu co irytacji, nienawidził kiedy uciekła mu zwierzyna. - Sukinsyn dawno zdążył się zmyć.

Nepari zmarszczyła brwi, powoli obchodząc ciało. W końcu przykucnęła rozglądając się wokoło. Szukała śladów, właściwie szukała wszystkiego co mogło pozostać po zabójcy. Kiedy skalpował głowę, kiedy podrzynał mu gardło. To była Blizna, raczej niewielu zabójców przejmowało się śladami.

- Rozejrzyjcie się po tym miejscu. Może chodziło jedynie o życie tego blondaska. Może zostały tu jego rzeczy.

- Cholera - mruknął Tarn chodząc dookoła. Istotnie, spóźnili się. Nie udało im się.

Popełnił błąd.

Teurg bardzo nie lubił, kiedy coś szło nie po jego myśli. Czuł, jak zalewa go fala irytacji.

Cholera.

Rozglądał się w poszukiwaniu śladów walki, drogi ucieczki… Ba, samej księgi nawet! Chociaż to ostatnie zdawało się być niemożliwe.

W pomieszczeniu panowała jakaś dziwna atmosfera, nieprzyjazna aura, jakby śmierć znajdowała się wśród nich nie tylko w postaci martwego mężczyzny, jakby między nimi wciąż czaiło się jakieś nienazwane zło, jakaś nieprzyjazna obecność.

Vextus zwróciła uwagę na coś jeszcze, niemal niezauważalne poruszenia cieni, jakby wciąż rozchwianych po wybuchu teurgicznej mocy.

I tak… Jak się nad tym zastanowić, pośród zapachu krwi czuć było charakterystyczny metaliczny zapaszek, to zauważył również Tarn.

Ślady krwi można było znaleźć w całym pomieszczeniu i na ciele blondyna widać było trzy mniejsze cięcia, które nie były śmiertelne.

Po mieszkaniu porozrzucanych było kilka wydartych i pokrwawionych kartek.

Pod stołem leżał jakiś tobołek.

W kurczowo zaciśniętej dłoni trup trzymał żelazny medalion z zerwanym łańcuszkiem, a w kałuży krwi wokół jego głowy, nepari znalazła trzy długie, ciemne włosy. Schowała je i dopiero po chwili zajęła się próbą wyjęcia z dłoni medalionu. Wszystko po kolei.

- Tarn? Czujesz? - spytała dla pewności.

- Pokaż to - powiedział, nie, właściwie rozkazał, nie pozwalając jej schować medalionu. - I tak, czuję to. Śmierdzi teurgią.

Przytrzymała dłoń na medalionie, ostrzegawczo mrużąc brwi. Nie podobał jej się ton teurga i dała to dość wyraźnie odczuć. Nie było jednak czasu na przekomarzanki.

Przyjrzała się medalionowi. Był wykonany z żelaza i przedstawiał głowę ośmiookiego wilka z rozwartą paszczą o jednoznacznie ostrych kłach.

Wilki były obecnie żywe jedynie w legendach, dawnych opowieściach i baśniach; niektórzy twierdzili, że podróżując daleko na wschód poprzez pustkowia można było natknąć się na ich duchy, ale trudno było stwierdzić ile prawdy tkwiło w tym podobnych opowieściach.

- To symbol Aszerów - stwierdził sucho Tarn. W jego głosie pobrzmiewała ledwie słyszalna irytacja.

- Aszerów? - zawahała się spoglądając na znalezisko. Po chwili jednak pokręciła głową.- Zajmiemy się tym później.

Widać było, że chce jak najszybciej opuścić to miejsce. Z lekkim niepokojem sprawdziła licznik Van Horna. Całe szczęście, chociaż poziom natężenia taumicznego sporo przekraczał normę, nie groziło im ewentualne rozerwanie rzeczywistości.

Pracowała metodycznie, dziwnie spokojnie. Dyskomfortem dla nepari było miejsce, a nie sytuacja w jakiej się znaleźli.

Przyjrzała się jednej z porozrzucanych po ziemi kartek. Od razu zwróciła uwagę, że miała do czynienia z bardzo starym papierem a nie z pergaminem, który po Upadku stał się właściwie jedynym materiałem, z którego tworzono książki.

Wyrwaną stronę zapisano Starą Mową, pismem często wykorzystywanym w dawnych teurgicznych księgach. Z tego co wywnioskowała po pobieżnym zapoznaniu się z treścią, miała do czynienia ze wstępem do grimuaru traktującego jednoznacznie na temat zakazanych okultystycznych mocy. Świadczyły o tym odwołania do szeregu złych duchów oraz istot zamieszkujących wypaczone fragmenty rzeczywistości.

Skrzywiła się.

- No pięknie, pozbierajmy lepiej te kartki…

- Co na nich jest? - zapytał teurg, ale zamiast Vextus, odpowiedział mu Zant. Shee odchrząknął i przysunął się do nich, trzymając jedną z wyrwanych stronic, niemal całą zanurzoną w czerwonym, widać było nawet zakrwawione ślady palców.

- De Obscurum. Arcana Silentis - przeczytał tytuł, uniósł jedną brew i uśmiechnął się krzywo. - Wygląda na to, że trafiliśmy w samo sedno.

- Jasna cholera - zirytował się Tarn. - Cała księga jest w rozsypce?

- Wygląda raczej na to, że szarpali się o tą książeczkę i jeden z nich, chłoptaś albo zabójca, wyrwał kilka stron - stwierdził ze sceptyczną miną Zant. - Niewiele nam przyjdzie z kilku kartek, ale przynajmniej wiadomo, że nie idziemy w ślepy zaułek.

Tarn bąknął coś o braku poszanowania dla wielkich dzieł teurgicznych i oddalił się przeszukać tobołek.

Vextus syknęła. Była wściekła.

- Po prostu cudownie. To niestety obniży jej wartość, a co ważniejsze wiemy już, że się spóźniliśmy - spojrzała z irytacją na medalion. - Trzeba jak najszybciej znaleźć naszą zgubę.

Zant oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na piersi, wcześniej cały czas krążył po mieszkaniu i na zewnątrz, węsząc ewentualnego zagrożenia z tej czy innej strony.

Żadnego nie wykrył.

- Aszerowie to dobry trop - powiedział bez entuzjazmu. - Zresztą to ma sens, ponoć ukrywają się gdzieś w Bliźnie, co prawda za zadawanie się z takimi jak oni grozi kulka - tu w jego oczach pojawiły się drapieżne ogniki, zresztą dosłownie się pojawiły - ale nigdy nie miałem nic przeciwko odrobinie ryzyka.

Tarn ze złością położył tobołek na metalowym stole.

- Nic ciekawego tu nie ma - oznajmił sucho.

Teurg znalazł tam trochę sucharów, kompas i przede wszystkim okultystyczne komponenty. Trochę kryształków, białą wstęgę, kadzidła i tym podobne. Artykuły potrzebne do korzystania ze Źródeł Mocy.

Oprócz tego w środku znajdował się stłuczony licznik Van Horna oraz służąca do odczytywania faz astralnych, kostka Rachmanowej.

Tarn był teraz zimny i wyrachowany. Jego przyjacielskość i jowialność zniknęły. Chyba poślizgnęły się i spadły z kładki.

- Co do Aszerów… Mam gdzieś, co dostaje się za zadawanie z nimi. Jeśli to poszlaka, warto z niej skorzystać.

- Proszę proszę. Komuś obluzowała się maska - Vextus zaśmiała się wstając od trupa (przy okazji wytarła rękawiczki o jego ubranie). - To lubię.

Tarn tylko się skrzywił i nic nie powiedział. Niepowodzenie wyraźnie się na nim odbiło. Może nieco zbyt wyraźnie.

Nepari zmarszczyła delikatnie brewki. Ciężko było stwierdzić co chodzi jej po głowie.

- Skonstruuję odpowiedni rytuał. Znajdziemy tego Aszara w ten czy inny sposób - spojrzała na Zanta uśmiechając się szeroko. - Nie lubię jak zabiera się mi coś sprzed nosa.

- Nie da się zaprzeczyć - azashee posłał jej znaczące spojrzenie; zawsze czuł jakieś miłe ciepło w swojej potępionej duszy gdy Vex pokazywała pazurki, lubił jej bezwzględność w dążeniu do celu i obserwował jej działania z nieskrywaną przyjemnością. To jak radziła sobie w nowym świecie, w nowym otoczeniu i to jak zawsze musiała dopiąć swego.

- Róbmy co mamy robić - ponaglił ich teurg.

- Na razie powinniśmy się ulotnić – stwierdził Zant. - Jeszcze trochę i zaczniemy zwracać uwagę, a to ostatnie czego byśmy teraz chcieli.

Nepari skinęła głową. Widząc niewyraźną minę Tarna uśmiechnęła się jedynie i nieco się do niego zbliżyła.

- Jesteś wśród drapieżników. Naprawdę sądziłeś, że długo dasz radę udawać owieczkę? - wyszczerzyła delikatnie ząbki. Nie ufała mu. Ani odrobinkę.

- Jaki rytuał chcesz odprawić? - zapytał chłodno, wręcz ostentacyjnie ignorując jej wzmiankę o owieczce.

Uśmiechnęła się.

- Lokalizujący. A nóż, nasz cel się nie zabezpieczył?

- W porządku.

Jakaś myśl przyszła Tarnowi do głowy. Ukucnął przy trupie ze sztyletem w dłoni.

- Ja zajmę się nim - oświadczył.

A potem, jak gdyby nigdy nic, zaczął odcinać umarlakowi łeb.

Nie wyglądało na to, żeby taka czynność jak pozbawianie kogoś głowy robiła na nim większe wrażenie. W zasadzie minę miał tak obojętną, jakby obierał kartofle.

Vextus spojrzała zdziwiona na mężczyznę, nieco cofając się kiedy zakrzepła jucha bryznęła na śmierdzącą podłogę. Nawet jeżeli była zdziwiona, nie zamierzała mu przeszkadzać. Może miał dla głowy jakieś zastosowanie? Był teurgiem, a dziwniejsi się trafiali.

- Ostrzegam, że jeżeli masz zamiar wejść z tym do mojej pracowni, wcześniej zawiń to w szmaty żebyś niczego nie pobrudził - wydęła nieco wargi cofając się do Zanta. Jeżeli komuś ufała w tym pokręconym świecie, to był właśnie on, osoba, której absolutnie nie powinno się ufać.

Osoba, której rasa słynęła ze swojej nieobliczalności i skłonności do zdrady.

Zabawna ironia.

- Nie przejmuj się, pójdę z nim do swojego mieszkania - wyjaśnił teurg siłując się z kręgiem szyjnym. Nie chciał się przeciąć, mężczyzna musiał wstać i pomóc sobie nogą. Po kilku próbach udało się. Bardzo nieprzyjemny dźwięk towarzyszył łamaniu kości. Tarn uklęknął ponownie i z dużą precyzją zajął się odcinaniem ostatnich mięśni i płatów skóry. Całe dłonie miał czerwone od krwi. Wydawało się, że zupełnie mu to nie przeszkadza. Jakby nie znał obrzydzenia, albo jakby takie rzeczy były dla niego czymś zupełnie normalnym.

- Ciekawie zabawia się ten twój nowy nabytek - azashee mruknął do Vex nie spuszczając oczu z Tarna. Kiedy znowu bryznęła krew, pociągnął nosem jak drapieżnik podczas polowania. Patrzył na to wszystko zimno, ale pokaz obudził w nim podejrzenia, nie spodziewał się aż takich wyczynów ze strony teurga. Z jednej strony bezwzględność Tarna obudziła w nim nieco uznania, ale z drugiej strony… Najczęściej było tak, że jeżeli ktoś budził w Zancie uznanie, to był on zagrożeniem.

A zagrożenia należało eliminować.

Wyjątkiem była Vex, ale z nią jego zwyczajowe reguły nigdy nie działały tak jak powinny.

- Obawiam się, że nie jest “mój”. I zaczyna mi to przeszkadzać, Zant… Co o nim sądzisz? - spytała ciszej.

Mimo przyklejonego uśmiechu do twarzy, czuć było napięcie. Nie odsłania się wszystkich kart, nie pokazuje się od razu całego oblicza. A to oznaczało, że ich “nabytek” zapewne jeszcze ich czymś zaskoczy.

- Za cholerę mu nie ufam - mruknął azashee - od jego słodkiego uśmieszku bolą mnie zęby - zgrzytnął nimi; jego oczy cały czas wlepione były w mężczyznę i nie odbijało się w nich nic dobrego - Jeśli spróbuje jakiegoś numeru przeciwko nam, zarżnę jak psa - syknął bez cienia ironii, z pozbawionym emocji okrucieństwem. A potem uśmiechnął się milutko do Tarna, kiedy ten obejrzał się na nich.

Terranin właśnie skończył z blondaskiem. Otarł pot z czoła (brudząc je w ten sposób krwią) i schował głowę do znalezionego pod stołem tobołka.

- To prawdopodobnie i tak były jego rzeczy… - mruknął do siebie, a potem odwrócił się do swoich towarzyszy.

- No dobrze, ruszajmy - powiedział. Tym razem jego słowa brzmiały optymistycznie i pogodnie, co wyraźnie kontrastowało z obecnym wyglądem terranina. - Nasz młody przyjaciel był teurgiem - wyjaśnił, nie zauważając, czy może celowo nie zwracając uwagi na cichą wymianę zdań między Vextus a Zantem. - W tym zawiniątku miał licznik Van Horna i kostkę Rachmanowej. Poza tym - mężczyzna wyrzucił ze środka zeschły prowiant. Był teraz trochę zakrwawiony - nic ciekawego.

- Jeżeli zamierzasz zmusić głowę do mówienia, liczę, że jednak coś nam wyjaśnisz.

Przymknęła oczy.

Nieszczere uśmiechy zahaczające o szczękościsk.

Tarn wyglądał jak psychopata na przepustce z azylu dla obłąkanych. Tylko, że chyba nikt w tej grupie nie wyglądał na godnego zaufania.

- W rzeczy samej - odparł teurg. Zwyczajnym tonem. Nie wydawał się już zdenerwowany. Zupełnie jakby odcinanie głowy poprawiło mu humor. - Zamierzam porozmawiać z naszym martwym przyjacielem. O wszystkim opowiem wam za trzy dni, kiedy rytuał dobiegnie końca. A teraz zmywajmy się stąd.

Ciemność.

Nagle latarki Zanta i Vextus zamrugały, a wszędzie wokół wydało się jakby resztki światła w tym zatęchłym, brudnym i upadłym miejscu przygasły.

Gdzieś w oddali usłyszeli ciche śmiechy. Cichutkie dziwne niepokojące prawie ludzkie śmiechy i w tym “prawie” tkwiła groza.

Zagrały piszczałki wypuszczając muzykę tak nieludzko melodyjną, że aż obrzydliwą, dźwięk był jak żywa, obślizgła istota, która wpychała się w uszy jak wąż pokryty lepkim śluzem.

A potem doszedł ich dźwięk grzechotek, małych dziecięcych ząbków uderzających jedne o drugie.

Nadchodził Karnawał.

- Piekło, zaraza - syknął Zant i nawet nie chwytał za rewolwer, wiedział, że to bezcelowe - spieprzajmy i to biegiem!

Vextus nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Były rzeczy na tej przeklętej ziemi, o wiele straszniejsze niż najstraszniejszy koszmar.

Puściła się biegiem za Zantem.

Tarn zrobił to samo. Trzymał przy tym kurczowo zawiniątko. Jak ulubioną zabawkę.

Nie odda im tej głowy, o nie!

I siebie też im nie odda, jeśli już o tym mowa.

Nawet kiedy zostawili miejsce zbrodni daleko za sobą, wciąż słyszeli piszczałki i grzechotki, jakby dźwięk ożył i uwił sobie gniazdo w ich umysłach, jakby jakąś cząstką swojego niezrozumiałego, szalonego istnienia Karnawał był tuż przy nich, na wyciągnięcie dłoni.

Minęło sporo czasu zanim muzyka ucichła w ich uszach.

Zant nigdy nie okazywał strachu, nie dlatego, że się nie bał, bo tylko głupcy się nie bali, ale zawsze miał nad swoim strachem władzę, zawsze potrafił utrzymać go na smyczy, chwycić w garść i przydusić tak jak przyduszał wrogów, którzy trafili w jego ręce.

Ale na dźwięk grzechotek Karnawału przez chwilę stracił kontrolę, tylko przez chwilę, ale jednak.

I nic dziwnego. Karnawał wymykał się nawet żelaznym regułom i niewyobrażalnym mocom Molocha. Co prawda nie był tak naprawdę zainteresowany żywymi. Zabierał jedynie ciała umarłych, i to tylko niektóre, ale jeżeli ktoś stanął mu na drodze, nie wychodził z tego cało.

Nigdy.

Tarn nie wstydził się okazywać strachu, jeśli sytuacja była odpowiednio przerażająca. A teraz była, jak znalazł.

Vextus odważyła się zerknąć za siebie dopiero gdy się zatrzymali. Odruchowo zacisnęła dłoń na pasie Zanta, zamierając na kilka chwil.

Nasłuchując.

Przełknęła ślinę i dopiero wtedy odważyła się rozluźnić chwyt.

Spojrzała na swoich towarzyszy. Na chwilę zmarszczyła brwi najwyraźniej nad czymś się zastanawiając, a potem wymamrotała Zantowi do ucha:

- Znajdź opiekunkę dla naszego teurga. Niech go obserwuje, przynajmniej do kiedy nie skończy z głową.

W odpowiedzi Zant rzucił jej tylko porozumiewawcze spojrzenie. Zgadzał się w tej kwestii całkowicie i Vextus wiedziała, że może na niego liczyć.

Strach powoli opuszczał nepari. Pozostał jedynie szept w uszach i potrzeba wykonania zadania.

Tarn zerkał na Vextus i Zanta obojętnym wzrokiem.

Tak nieco zbyt obojętnym.