sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 2: Narada w Domu Tajemnic

18 saial, 1200 roku po Upadku

Na zewnątrz, w poprzecinanym tysiącem mostów kamiennym labiryncie bez dna, było zimno i dął nieprzyjemny wicher odbierający ciepło tym, którzy musieli błądzić ciemnymi zaułkami Molocha. Ale wewnątrz, w Domu Tajemnic panowało ciepło, grzał amberyczny piecyk, a obok wylegiwał się czarny kocur o dziwnych czerwonych oczach. Był to rzadki widok, niewiele ssaków przetrwało Upadek, a wśród nich koty były najbardziej tajemnicze i niesamowite, jakby wyjęte ze snu, nie do końca realne i nie całkiem z tego świata.

Do Domu Tajemnic wsunęła się postać w zmiętym kapeluszu, z paskudną blizną na policzku.

Zant.

Ognisty shee twierdził, że blizna była pamiątką po dawnej miłości. I rzeczywiście wydawało się, że miał do niej sentyment, ale jeżeli rzeczywiście ufundowała mu ją ukochana, musiała być mutantem o szponach spasionego zerta.

Ale Zant mówił różne rzeczy. Nie kłamał tylko jeśli chodziło o interesy i to tylko te, które prowadził z Vextus. Był sukinsynem, bez dwóch zdań, ale w tej kwestii można było mu ufać.

Widać i do Vextus miał sentyment.

Odwiesił długi płaszcz na wieszak i poprawił wzmocnioną kamizelkę ze skóry krokodana; droga sprawa, ale shee i tak najprawdopodobniej ściągnął ją z jakiegoś martwego cwaniaka, który pocwaniaczył o jeden raz za dużo.

- Mamy trop - oznajmił jak gdyby nigdy nic, sadowiąc się na brzegu kontuaru. Od dwóch dni nie dawał znaku życia, ale w jego wypadku nie było to nic dziwnego, pojawiał się i znikał kiedy chciał.

Przez chwilę jego oczy zapłonęły koroną płomieni.

Zant był azashee, w jego żyłach płynął żywy ogień, krew azarów, demonicznych istot, których dom stanowiły płomienie. Ognista krew dawała potęgę, ale była też brzemieniem, jej nieustający szept obnażał zakazane pragnienia i wiecznie popychał ku ich realizacji. Tylko, że azashee byli ostatnimi ludźmi w Shadrel, którym mogłoby to przeszkadzać. Słynęli z okrucieństwa i niepohamowania, nie znali honoru i nie mieli zasad, mówiono, że przypominali płomień szalejący na pustyni, płomień, który pochłaniał wszystko co stanęło mu na drodze.

Zant podobał się kobietom, nie wszystkim, bo te, które pragnęły jedynie bezpiecznie przeżyć swoje życie omijały go z daleka. Ale niegrzecznym dziewczynkom, które lubiły igrać z ogniem (dosłownie w jego wypadku) podobał się bardzo.

Twarz miał smukłą jak u wszystkich shee, ale można było z niej wyczytać jakąś nieokreśloną twardość, determinację, którą ktoś mniej życzliwy nazwałby bezwzględnością lub nawet okrucieństwem. To była twarz człowieka, który widział wiele i jeszcze więcej uczynił.

Ale miał też nieco uroku, tajemnicy, która otacza każdy zakazany owoc, zwłaszcza gdy uśmiechał się krzywym uśmieszkiem, lub gdy w jego oczach rozpalał się ogień.

Zant, jak większość azashee, miał czarne jak smoła włosy (wiązał je w kuc) i jak większość azashee mógł pochwalić się szczupłą, atletyczną budową oraz charakterystycznymi, lekko szpiczastymi uszami.

Wymięty kapelusz, z którym nigdy się nie rozstawał, przyozdabiało krucze pióro.

Zanim Vextus zdążyła skomentować nagłe przybycie współpracownika, z pomieszczenia obok wyłonił się Tarn. Zant uśmiechnął się krzywo na widok trupio bladego mężczyzny i uchylił kapelusza.

- Nie ostrzegałaś, że będziesz miała towarzystwo, Vex.

Nepari, która siedziała za kontuarem użerając się z papierkową robotą, niespiesznie uniosła spojrzenie, najpierw obrzucając nim Zanta a potem Tarna.

- To nasz nowy pracownik - uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając papiery. - Mam nadzieję, że szybko się u nas... zaaklimatyzuje.

Tarn wyjął ręce z kieszeni i uśmiechnął się od ucha do ucha. Wyszło mu to trochę nienaturalnie. Kto wie, może celowo?

Podszedł do azashee i podał mu dłoń.

- Tarn Rorden - powiedział nad wyraz uradowanym głosem.

Azashee przytrzymał dłoń Tarna o kilka sekund zbyt długo. Jego dotyk nienaturalnie ciepły i w kimś o słabszych nerwach mógłby wywołać nawet pewien niepokój, ale ostatnia rzecz ostatnia rzecz o jaką można było oskarżyć Tarna to słabe nerwy..

Zant badał go, ale i ostrzegał, niezbyt nachalnie, tak akurat, wystarczająco. Jego tęczówki znów zaświeciły ogniem.

- Zant - przedstawił się krótko. - Po prostu Zant. Musiałeś zrobić spore wrażenie, jeżeli Vex zdecydowała się przygarnąć cię do swojej kolekcji, ale ona zawsze lubiła niebezpiecznie zabawki.

Uraczył mężczyznę kolejnym krzywym uśmieszkiem, ale jasnym było, że ma do nieznajomego niechętny szacunek, widział, że Tarn nie jest zwyczajnym człowiekiem i że za jego rozradowanym uśmiechem prawdopodobnie kryją się paskudne tajemnice.

- Miło mi - powiedział Tarn, patrząc długo i obojętnie w płonące źrenice shee.

O ile shee płonął ogniem, Tarn kontrował go lodem.

Nepari obserwowała obu mężczyzn lekko przymrużonymi oczami. Byli intrygujący, każdy, posiadał wachlarz nieocenionych zalet. Tarn mówił, że nie lubił być traktowany przedmiotowo, jednak co zrobić, kiedy ktoś traktuje świat jak wielki dom lalek i nawet samą siebie postrzega tak samo?

Pragmatycznie. W kategoriach przydatności.

Vextus leniwie oparła się o kontuar.

- Tarn pomoże nam w obecnym zleceniu - poinformowała zdawkowo.

- Jakie zlecenie nas czeka?

- Jeszcze mu nie powiedziałaś?

Vextus uśmiechnęła się nieco drapieżnie.

Zabawne. Zebrała się tu trójka graczy, tancerzy, którzy tańczyli własne liber tango. Vextus z gracją ominęła kontuar stając tak by dobrze widzieć obu rozmówców. Cóż miała powiedzieć? Że była ciekawa ich reakcji na siebie nawzajem? Była ciekawa czy Zant dostrzeże coś więcej niż ona? Zareaguje inaczej? A może bardziej chodziło o reakcję Tarna?

- Miałam nadzieję, że w ramach zacieśniania więzi grupowych wprowadzisz naszego przyjaciela w obecną sprawę. Do tego od razu powiesz co znalazłeś - westchnęła przymykając oczy. - Uczynisz mi tą przyjemność?

- Dla ciebie wszystko, Vex - oznajmił Zant, tylko po części z ironią.

Powstrzymał się od komentarza na temat grupowych więzi i tego, że czasem potrafią człowieka udusić.

- Otóż jakiś tydzień temu dostaliśmy zlecenie od nietypowego pracodawcy - zaczął - Sama jego obecność w Molochu budzi podejrzenia i niewygodne pytania, ale nasz tajemniczy nieznajomy raczył zaoferować na tyle pokaźną sumę zyrkonów, że warto było o tym wszystkim zapomnieć - Zant cały czas z uwagą przypatrywał się Tarnowi, słowa cedził powoli, nigdzie mu się nie spieszyło, zresztą zawsze sprawiał takie wrażenie. - Nasz cel to teurgiczna księga, De Obscurum, na tyle rzadka, że ani Vex ani ja o niej nie słyszeliśmy. Ale musi istnieć i zawierać niczego sobie wiedzę, inaczej nasz dobroczyńca nie byłby tak hojny.

Nepari oparła się biodrem o kontuar, poprawiając od niechcenia mankiety. Ona również przyglądała się Tarnowi, choć z nieco mniejszą intensywnością. Była prawie pewna, że mężczyzna bez problemu przystąpi z nimi do zlecenia, nawet jeśli będzie wymagało braku skrupułów i moralności. Myśl ta była tyleż radosna dla jej serca, co i niepokojąca. Wolała by pierwsze zlecenie, które przypadnie Tarnowi było mniej intratne. By najpierw go sprawdzić.

Inna sprawa, że zlecenie było na tyle trudne, że zaczynała wątpić w powodzenie. Wprawiało ją to w prawdziwą irytację, co zresztą w ostatnich dniach Zant odczuł na własnej skórze. Dopiero dziś wydawała się bardziej spokojna.

- De Obscurum - powtórzył nazwę Tarn. - O Ciemności. Oczywiście, tytuł można też tłumaczyć “O Tym, co Ukryte” lub “O Tym, co Niewyjaśnione”. Wszak w ciemności gnieździ się wiele niewyjaśnionych tajemnic.

Spojrzał na swoich współpracowników.

- Nie, nie wiem, o czym jest ta książka - zaśmiał się. Brzmiało to szczerze. - Ale znam się na teurgii i znam kilka miejsc, gdzie można by tej wiedzy szukać.

- Nie wątpię - zgrzytnął zębami Zant, któremu nie w smak była skłonność do popisywania się ze strony Tarna oraz to, że prawdopodobnie rzeczywiście miał się czym popisywać. To czyniło go niebezpiecznym - Na razie jednak pójdziemy za śladem, na który wpadłem wczoraj. Okazuje się, że ostatniego wieczora z miasta próbował wydostać się pewien terranin; oczywiście próbował opuścić Moloch unikając wzroku liktorów, znaczy się nielegalnie. Nie udało mu się bo był na to zbyt biedny, ale z tego co wypaplali świadkowie niedoszłej transakcji, miał mieć ze sobą dobra okultystycznej natury, szczególnie pewien tobołek, który cholernie mocno przypominał księgę, ponoć tulił się do tego fanta jak do matczynego cyca i wyglądał na takiego co gotów był swojego skarbu bronić życiem - shee przewrócił oczami. - Jak dla mnie warto sprawdzić czy to czasem nie było nasze De Obscurum.

- Był zbyt biedny by uciec, a jednak miał tak interesujące… rzeczy? - Vextus uniosła delikatnie brew. - Czyżby były dla niego tak ważne, że nie chciał się z nimi rozstać? - nieprzyjemny uśmiech nepari na chwilę uczynił jej twarz bardziej “żywą”. Odrobina okrucieństwa odbiła się w jej głosie. Zupełnie jak mruczenie kota, który dostrzegł ofiarę. Smukła dłoń ostrożnie przysunęła się do kota drzemiącego przy piecyku. Kobieta przejechała paznokciami za jego uchem. - Interesujące… Rozumiem, że zarekwirowano jego rzeczy?

- Nie - Zant pokręcił głową - terranin posiadał nieco teurgicznej mocy, kiedy chłopcy próbowali się do niego dobrać, załatwił dwóch z nich tak, że ponoć będą się jeszcze przez tydzień kurować. Więc koniec końców go puścili. Ponoć ta jego moc była jakaś dziwna, nietypowa, cuchnęło od niej złym losem, ale w tej kwestii nic więcej nie wiem - azashee wzruszył ramionami. - Pewnie zwykły zabobon. Grunt, że znam miejsce pobytu tego człowieka: ukrył się w Bliźnie, na niższych poziomach.

- Teurgii nigdy nie wolno lekceważyć, przyjacielu - powiedział może tylko ciut zbyt przyjacielsko Tarn. - Czy jesteś pewien co do tego tropu? Jaką możemy mieć pewność, że terranin ma akurat naszą księgę?

- Tak jak mówiłem, nie mamy pewności, ale nie zaszkodzi sprawdzić.

Vextus skrzywiła się na samo wspomnienie o dzielnicy nędzy. W całym zachowaniu nepari była to chyba jej najprawdziwsza reakcja. A sama myśl,że zapewne będzie musiała tam iść…

Zmusiła się by zachować profesjonalny wyraz twarzy, ale chyba nikt nawet nie przypuszczał ile ją to kosztowało.

- Rzeczywiście… nie zaszkodzi - uśmiechnęła się delikatnie do Tarna, muskając palcami jego koszulę (kiedy go wymijała). Mężczyzna uchwycił jej spojrzenie.

- Dziś więc zamkniemy wcześniej - Vextus przeniosła wzrok na Zanta. - Chyba, że masz już jakiś plan?

- Tylko informacje, moja droga - rozłożył ręce i uśmiechnął się niby przepraszająco.

Również się uśmiechnęła. Rzadko kiedy za coś dziękowała, jednak było widać, że jest zadowolona. Nawet jeżeli był to fałszywy trop, mężczyzna miał coś ciekawego przy sobie.

I ona chciała to zobaczyć!

- Mieszkałem tam kiedyś, kiedy jeszcze praktykowałem - oświadczył teurg. - Co prawda, najniższe poziomy starałem się omijać z daleka, ale, jak sami może wiecie, różnie to bywa jak jest się młodym – Tarn rozmarzył się przez krótką chwilę.

- Jesteś nielicencjonowanym teurgiem? Tylko tacy praktykowaliby w Bliźnie - Zant popatrzył na Tarna podejrzliwie. - Jeżeli tak, to mam nadzieję, że masz porządnie podrobione papiery.

Tarn zaśmiał się, jakby powiedział coś głupiego.

- No tak, rzeczywiście. O to się nie musicie martwić. Nikt jeszcze nie narzekał.

- Oby – mruknął Zant postanawiając, że osobiście sprawdzi tą kwestię. - W życiu trzeba łamać prawo, ale należy robić to dobrze.

- Oczywiście.

Vextus uniosła rozbawiona brwi.

- Co do naszej wycieczki na dół, zrobiłeś rozeznanie czego możemy się spodziewać?

- Ogólnych nieprzyjemności związanych z odwiedzaniem Blizny, no i tych dziwnych mocy, którymi dysponuje terranin. Oprócz tego nic, biedak za bardzo bał się o swój skarb, żeby wynająć jakąś ochronę i naiwnie liczył, że ustronność miejsca, w którym uwił sobie gniazdko, go ochroni - Zant przesunął dłonią po kaburze rewolweru i wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. - A tak to powinniśmy się pospieszyć, mam dziwne przeczucie, że nie jesteśmy jedynymi, którzy zainteresowali się naszym nieporadnym przyjacielem.

- Dajcie mi dwie minuty - Vextus westchnęła wchodząc na piętro. Nie zamierzała poruszać się po Bliźnie w koronkowej sukni. - Właściwie… Ruszajcie. Odnajdę was jak zamknę sklep.

- Lepiej poczekajmy. Nie powinnaś chodzić sama po Bliźnie - wyrwało się Tarnowi.

Zatrzymała się w półkroku spoglądając zaskoczona na mężczyznę.

- To słodkie, że się o mnie martwisz. Jednak niepotrzebnie. Tak przynajmniej nie będziemy ryzykować, że ktoś nas uprzedzi.

- No tak, w końcu jesteś nepari - wykrzywił usta w uśmiechu i podrapał się po karku. - Z pewnością masz czym się bronić.

Gra czy aktorstwo? A może prawda?

Kobieta zatrzymała się na kilka sekund a potem ruszyła na górę. Uczucie niepokoju zmieszało się z rozbawieniem.

Ich mały współpracownik pogrywał sobie z nimi.

- Lepiej już ruszajcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz