18 saial, 1200 roku po Upadku
Na zewnątrz,
w poprzecinanym tysiącem mostów kamiennym labiryncie bez dna, było
zimno i dął nieprzyjemny wicher odbierający ciepło tym, którzy
musieli błądzić ciemnymi zaułkami Molocha. Ale wewnątrz, w Domu
Tajemnic panowało ciepło, grzał amberyczny piecyk, a obok
wylegiwał się czarny kocur o dziwnych czerwonych oczach. Był to
rzadki widok, niewiele ssaków przetrwało Upadek, a wśród nich
koty były najbardziej tajemnicze i niesamowite, jakby wyjęte ze
snu, nie do końca realne i nie całkiem z tego świata.
Do Domu
Tajemnic wsunęła się postać w zmiętym kapeluszu, z paskudną
blizną na policzku.
Zant.
Ognisty shee
twierdził, że blizna była pamiątką po dawnej miłości. I
rzeczywiście wydawało się, że miał do niej sentyment, ale jeżeli
rzeczywiście ufundowała mu ją ukochana, musiała być mutantem o
szponach spasionego zerta.
Ale Zant mówił
różne rzeczy. Nie kłamał tylko jeśli chodziło o interesy i to
tylko te, które prowadził z Vextus. Był sukinsynem, bez dwóch
zdań, ale w tej kwestii można było mu ufać.
Widać i do
Vextus miał sentyment.
Odwiesił
długi płaszcz na wieszak i poprawił wzmocnioną kamizelkę ze
skóry krokodana; droga sprawa, ale shee i tak najprawdopodobniej
ściągnął ją z jakiegoś martwego cwaniaka, który pocwaniaczył
o jeden raz za dużo.
- Mamy trop -
oznajmił jak gdyby nigdy nic, sadowiąc się na brzegu kontuaru. Od
dwóch dni nie dawał znaku życia, ale w jego wypadku nie było to
nic dziwnego, pojawiał się i znikał kiedy chciał.
Przez chwilę
jego oczy zapłonęły koroną płomieni.
Zant był
azashee, w jego żyłach płynął żywy ogień, krew azarów,
demonicznych istot, których dom stanowiły płomienie. Ognista krew
dawała potęgę, ale była też brzemieniem, jej nieustający szept
obnażał zakazane pragnienia i wiecznie popychał ku ich realizacji.
Tylko, że azashee byli ostatnimi ludźmi w Shadrel, którym mogłoby
to przeszkadzać. Słynęli z okrucieństwa i niepohamowania, nie
znali honoru i nie mieli zasad, mówiono, że przypominali płomień
szalejący na pustyni, płomień, który pochłaniał wszystko co
stanęło mu na drodze.
Zant podobał
się kobietom, nie wszystkim, bo te, które pragnęły jedynie
bezpiecznie przeżyć swoje życie omijały go z daleka. Ale
niegrzecznym dziewczynkom, które lubiły igrać z ogniem (dosłownie
w jego wypadku) podobał się bardzo.
Twarz miał
smukłą jak u wszystkich shee, ale można było z niej wyczytać
jakąś nieokreśloną twardość, determinację, którą ktoś mniej
życzliwy nazwałby bezwzględnością lub nawet okrucieństwem. To
była twarz człowieka, który widział wiele i jeszcze więcej
uczynił.
Ale miał też
nieco uroku, tajemnicy, która otacza każdy zakazany owoc, zwłaszcza
gdy uśmiechał się krzywym uśmieszkiem, lub gdy w jego oczach
rozpalał się ogień.
Zant, jak
większość azashee, miał czarne jak smoła włosy (wiązał je w
kuc) i jak większość azashee mógł pochwalić się szczupłą,
atletyczną budową oraz charakterystycznymi, lekko szpiczastymi
uszami.
Wymięty
kapelusz, z którym nigdy się nie rozstawał, przyozdabiało krucze
pióro.
Zanim Vextus
zdążyła skomentować nagłe przybycie współpracownika, z
pomieszczenia obok wyłonił się Tarn. Zant uśmiechnął się
krzywo na widok trupio bladego mężczyzny i uchylił kapelusza.
- Nie
ostrzegałaś, że będziesz miała towarzystwo, Vex.
Nepari, która
siedziała za kontuarem użerając się z papierkową robotą,
niespiesznie uniosła spojrzenie, najpierw obrzucając nim Zanta a
potem Tarna.
- To nasz nowy
pracownik - uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając papiery. -
Mam nadzieję, że szybko się u nas... zaaklimatyzuje.
Tarn wyjął
ręce z kieszeni i uśmiechnął się od ucha do ucha. Wyszło mu to
trochę nienaturalnie. Kto wie, może celowo?
Podszedł do
azashee i podał mu dłoń.
- Tarn Rorden
- powiedział nad wyraz uradowanym głosem.
Azashee
przytrzymał dłoń Tarna o kilka sekund zbyt długo. Jego dotyk
nienaturalnie ciepły i w kimś o słabszych nerwach mógłby wywołać
nawet pewien niepokój, ale ostatnia rzecz ostatnia rzecz o jaką
można było oskarżyć Tarna to słabe nerwy..
Zant badał
go, ale i ostrzegał, niezbyt nachalnie, tak akurat, wystarczająco.
Jego tęczówki znów zaświeciły ogniem.
- Zant -
przedstawił się krótko. - Po prostu Zant. Musiałeś zrobić spore
wrażenie, jeżeli Vex zdecydowała się przygarnąć cię do swojej
kolekcji, ale ona zawsze lubiła niebezpiecznie zabawki.
Uraczył
mężczyznę kolejnym krzywym uśmieszkiem, ale jasnym było, że ma
do nieznajomego niechętny szacunek, widział, że Tarn nie jest
zwyczajnym człowiekiem i że za jego rozradowanym uśmiechem
prawdopodobnie kryją się paskudne tajemnice.
- Miło mi -
powiedział Tarn, patrząc długo i obojętnie w płonące źrenice
shee.
O ile shee
płonął ogniem, Tarn kontrował go lodem.
Nepari
obserwowała obu mężczyzn lekko przymrużonymi oczami. Byli
intrygujący, każdy, posiadał wachlarz nieocenionych zalet. Tarn
mówił, że nie lubił być traktowany przedmiotowo, jednak co
zrobić, kiedy ktoś traktuje świat jak wielki dom lalek i nawet
samą siebie postrzega tak samo?
Pragmatycznie.
W kategoriach przydatności.
Vextus leniwie
oparła się o kontuar.
- Tarn pomoże
nam w obecnym zleceniu - poinformowała zdawkowo.
- Jakie
zlecenie nas czeka?
- Jeszcze mu
nie powiedziałaś?
Vextus
uśmiechnęła się nieco drapieżnie.
Zabawne.
Zebrała się tu trójka graczy, tancerzy, którzy tańczyli własne
liber tango. Vextus z gracją ominęła kontuar stając tak by dobrze
widzieć obu rozmówców. Cóż miała powiedzieć? Że była ciekawa
ich reakcji na siebie nawzajem? Była ciekawa czy Zant dostrzeże coś
więcej niż ona? Zareaguje inaczej? A może bardziej chodziło o
reakcję Tarna?
- Miałam
nadzieję, że w ramach zacieśniania więzi grupowych wprowadzisz
naszego przyjaciela w obecną sprawę. Do tego od razu powiesz co
znalazłeś - westchnęła przymykając oczy. - Uczynisz mi tą
przyjemność?
- Dla ciebie
wszystko, Vex - oznajmił Zant, tylko po części z ironią.
Powstrzymał
się od komentarza na temat grupowych więzi i tego, że czasem
potrafią człowieka udusić.
- Otóż jakiś
tydzień temu dostaliśmy zlecenie od nietypowego pracodawcy - zaczął
- Sama jego obecność w Molochu budzi podejrzenia i niewygodne
pytania, ale nasz tajemniczy nieznajomy raczył zaoferować na tyle
pokaźną sumę zyrkonów, że warto było o tym wszystkim zapomnieć
- Zant cały czas z uwagą przypatrywał się Tarnowi, słowa cedził
powoli, nigdzie mu się nie spieszyło, zresztą zawsze sprawiał
takie wrażenie. - Nasz cel to teurgiczna księga, De Obscurum, na
tyle rzadka, że ani Vex ani ja o niej nie słyszeliśmy. Ale musi
istnieć i zawierać niczego sobie wiedzę, inaczej nasz dobroczyńca
nie byłby tak hojny.
Nepari oparła
się biodrem o kontuar, poprawiając od niechcenia mankiety. Ona
również przyglądała się Tarnowi, choć z nieco mniejszą
intensywnością. Była prawie pewna, że mężczyzna bez problemu
przystąpi z nimi do zlecenia, nawet jeśli będzie wymagało braku
skrupułów i moralności. Myśl ta była tyleż radosna dla jej
serca, co i niepokojąca. Wolała by pierwsze zlecenie, które
przypadnie Tarnowi było mniej intratne. By najpierw go sprawdzić.
Inna sprawa,
że zlecenie było na tyle trudne, że zaczynała wątpić w
powodzenie. Wprawiało ją to w prawdziwą irytację, co zresztą w
ostatnich dniach Zant odczuł na własnej skórze. Dopiero dziś
wydawała się bardziej spokojna.
- De Obscurum
- powtórzył nazwę Tarn. - O Ciemności. Oczywiście, tytuł można
też tłumaczyć “O Tym, co Ukryte” lub “O Tym, co
Niewyjaśnione”. Wszak w ciemności gnieździ się wiele
niewyjaśnionych tajemnic.
Spojrzał na
swoich współpracowników.
- Nie, nie
wiem, o czym jest ta książka - zaśmiał się. Brzmiało to
szczerze. - Ale znam się na teurgii i znam kilka miejsc, gdzie można
by tej wiedzy szukać.
- Nie wątpię
- zgrzytnął zębami Zant, któremu nie w smak była skłonność do
popisywania się ze strony Tarna oraz to, że prawdopodobnie
rzeczywiście miał się czym popisywać. To czyniło go
niebezpiecznym - Na razie jednak pójdziemy za śladem, na który
wpadłem wczoraj. Okazuje się, że ostatniego wieczora z miasta
próbował wydostać się pewien terranin; oczywiście próbował
opuścić Moloch unikając wzroku liktorów, znaczy się nielegalnie.
Nie udało mu się bo był na to zbyt biedny, ale z tego co wypaplali
świadkowie niedoszłej transakcji, miał mieć ze sobą dobra
okultystycznej natury, szczególnie pewien tobołek, który cholernie
mocno przypominał księgę, ponoć tulił się do tego fanta jak do
matczynego cyca i wyglądał na takiego co gotów był swojego skarbu
bronić życiem - shee przewrócił oczami. - Jak dla mnie warto
sprawdzić czy to czasem nie było nasze De Obscurum.
- Był zbyt
biedny by uciec, a jednak miał tak interesujące… rzeczy? - Vextus
uniosła delikatnie brew. - Czyżby były dla niego tak ważne, że
nie chciał się z nimi rozstać? - nieprzyjemny uśmiech nepari na
chwilę uczynił jej twarz bardziej “żywą”. Odrobina
okrucieństwa odbiła się w jej głosie. Zupełnie jak mruczenie
kota, który dostrzegł ofiarę. Smukła dłoń ostrożnie przysunęła
się do kota drzemiącego przy piecyku. Kobieta przejechała
paznokciami za jego uchem. - Interesujące… Rozumiem, że
zarekwirowano jego rzeczy?
- Nie - Zant
pokręcił głową - terranin posiadał nieco teurgicznej mocy, kiedy
chłopcy próbowali się do niego dobrać, załatwił dwóch z nich
tak, że ponoć będą się jeszcze przez tydzień kurować. Więc
koniec końców go puścili. Ponoć ta jego moc była jakaś dziwna,
nietypowa, cuchnęło od niej złym losem, ale w tej kwestii nic
więcej nie wiem - azashee wzruszył ramionami. - Pewnie zwykły
zabobon. Grunt, że znam miejsce pobytu tego człowieka: ukrył się
w Bliźnie, na niższych poziomach.
- Teurgii
nigdy nie wolno lekceważyć, przyjacielu - powiedział może tylko
ciut zbyt przyjacielsko Tarn. - Czy jesteś pewien co do tego tropu?
Jaką możemy mieć pewność, że terranin ma akurat naszą księgę?
- Tak jak
mówiłem, nie mamy pewności, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
Vextus
skrzywiła się na samo wspomnienie o dzielnicy nędzy. W całym
zachowaniu nepari była to chyba jej najprawdziwsza reakcja. A sama
myśl,że zapewne będzie musiała tam iść…
Zmusiła się
by zachować profesjonalny wyraz twarzy, ale chyba nikt nawet nie
przypuszczał ile ją to kosztowało.
-
Rzeczywiście… nie zaszkodzi - uśmiechnęła się delikatnie do
Tarna, muskając palcami jego koszulę (kiedy go wymijała).
Mężczyzna uchwycił jej spojrzenie.
- Dziś więc
zamkniemy wcześniej - Vextus przeniosła wzrok na Zanta. - Chyba, że
masz już jakiś plan?
- Tylko
informacje, moja droga - rozłożył ręce i uśmiechnął się niby
przepraszająco.
Również się
uśmiechnęła. Rzadko kiedy za coś dziękowała, jednak było
widać, że jest zadowolona. Nawet jeżeli był to fałszywy trop,
mężczyzna miał coś ciekawego przy sobie.
I ona chciała
to zobaczyć!
- Mieszkałem
tam kiedyś, kiedy jeszcze praktykowałem - oświadczył teurg. - Co
prawda, najniższe poziomy starałem się omijać z daleka, ale, jak
sami może wiecie, różnie to bywa jak jest się młodym – Tarn
rozmarzył się przez krótką chwilę.
- Jesteś
nielicencjonowanym teurgiem? Tylko tacy praktykowaliby w Bliźnie -
Zant popatrzył na Tarna podejrzliwie. - Jeżeli tak, to mam
nadzieję, że masz porządnie podrobione papiery.
Tarn zaśmiał
się, jakby powiedział coś głupiego.
- No tak,
rzeczywiście. O to się nie musicie martwić. Nikt jeszcze nie
narzekał.
- Oby –
mruknął Zant postanawiając, że osobiście sprawdzi tą kwestię.
- W życiu trzeba łamać prawo, ale należy robić to dobrze.
- Oczywiście.
Vextus uniosła
rozbawiona brwi.
- Co do naszej
wycieczki na dół, zrobiłeś rozeznanie czego możemy się
spodziewać?
- Ogólnych
nieprzyjemności związanych z odwiedzaniem Blizny, no i tych
dziwnych mocy, którymi dysponuje terranin. Oprócz tego nic, biedak
za bardzo bał się o swój skarb, żeby wynająć jakąś ochronę i
naiwnie liczył, że ustronność miejsca, w którym uwił sobie
gniazdko, go ochroni - Zant przesunął dłonią po kaburze rewolweru
i wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. - A tak to powinniśmy
się pospieszyć, mam dziwne przeczucie, że nie jesteśmy jedynymi,
którzy zainteresowali się naszym nieporadnym przyjacielem.
- Dajcie mi
dwie minuty - Vextus westchnęła wchodząc na piętro. Nie
zamierzała poruszać się po Bliźnie w koronkowej sukni. -
Właściwie… Ruszajcie. Odnajdę was jak zamknę sklep.
- Lepiej
poczekajmy. Nie powinnaś chodzić sama po Bliźnie - wyrwało się
Tarnowi.
Zatrzymała
się w półkroku spoglądając zaskoczona na mężczyznę.
- To słodkie,
że się o mnie martwisz. Jednak niepotrzebnie. Tak przynajmniej nie
będziemy ryzykować, że ktoś nas uprzedzi.
- No tak, w
końcu jesteś nepari - wykrzywił usta w uśmiechu i podrapał się
po karku. - Z pewnością masz czym się bronić.
Gra czy
aktorstwo? A może prawda?
Kobieta
zatrzymała się na kilka sekund a potem ruszyła na górę. Uczucie
niepokoju zmieszało się z rozbawieniem.
Ich mały
współpracownik pogrywał sobie z nimi.
- Lepiej już
ruszajcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz