19 saial,
1200 roku po Upadku
12 dni do końca stulecia
Ranek
Numr był
dzielnicą zbudowaną z twardego kamienia, jedną ze starszych w
Molochu. Tu właśnie znajdował się Dom Tajemnic.
Setki
wygiętych mostów spinających ze sobą wysokie jak wieże budynki,
pośród których wyrastały kolejne budowle, kolejne organy nigdy
nie zasypiającego organizmu miasta.
W kramiku
Vextus nie było dziś dużego ruchu, świeciło ciepłe, żółte
światło amberycznej żarówki, leniwie tańczyły cienie, sunąc
swoimi czarnymi mackami po ścianach.
Hipnotyczne
ruchy, niemal jak ze snu.
Vextus
uśmiechnęła się do wychodzącego klienta, który zakupił jakiś
mało użyteczny medalion, ponoć mający go chronić. Ponoć.
Kobieta oparła się o kontuar pozwalając by w końcu uśmiech na
jej twarzy powoli się rozmył.
Owce. Tak,
małe baranki którymi żywiły się wielkie złe wilki. W Molochu
najważniejszym było pozostać wilkiem, nie dać się pożreć.
- Skończyłeś
z zapleczem? - spytała nagle odwracając się w kierunku
zasłoniętego paciorkami przejścia. Dawno nie robiła
inwentaryzacji, więc Tarn miał nieco roboty.
- W zasadzie
daleko mi do końca - odezwał się głos z sąsiedniego pokoju, a
zaraz po nim pojawił się jego właściciel. Tarn miał na sobie
czarne spodnie i koszulę w kolorze lnu. W ręku trzymał notes i
wieczne pióro.
- Musiałaś
odkładać to latami - zażartował.
Od rana był
tym zwykłym Tarnem, miłym i uprzejmym mężczyzną nazywających
wszystkich "przyjaciółmi". Od rana założył maskę.
- Konkretnie
trzy miesiące. Widzisz, zwykle wszystko schodzi na bieżąco, nie
licząc tamtych przedmiotów.
Obserwowała
go.
- Dałeś
wczoraj nam mały popis - stwierdziła nagle, jakby od niechcenia
wertując stare papierzyska.
- Popis? -
zapytał niby lekko zdziwiony. Odebrał to raczej jako pochlebstwo.
Położył
notes z listą rzeczy z zaplecza na kontuarze, tak aby Vextus mogła
zobaczyć, co jest w nim napisane.
Nepari
zmarszczyła brwi przeglądając listę. Jej słowa rzeczywiście
były zamierzone jako komplement, chociaż pokrętny i niebezpieczny.
- Tak, popis -
wymruczała spoglądając na niego dziwnie. - Nawet dość
niepokojący. Niewielu teurgów brudzi sobie rączki... Ach, mamy
jeszcze te amulety? Bądź tak miły i połóż je na wystawie. Może
się ktoś wreszcie skusi - podniosła głowę i lekko się do niego
uśmiechnęła. - Skąd wiedziałeś, że jestem nepari?
On też się
uśmiechnął, lecz tym razem nie był to jeden z jego "przyjemnych
uśmieszków", przybrał raczej tajemniczą minę, w której
odbijało się poczucie wyższości.
- Od razu
widać, że nie jesteś terranką. Twoja skóra - mówiąc to dotknął
jej policzka zewnętrzną stroną dłoni. Spojrzał jej w oczy - jest
blada jak księżyc. Cała jesteś taka zwiewna i ulotna. Jak śmierć
- zabrał dłoń. - To fascynujące, bo łączysz w sobie dwa tak
przeciwstawne a jednocześnie tak bardzo dopełniające się żywioły:
życie i śmierć. Jesteś niezaprzeczalnie żywa, ale na twojej
skórze brak rumieńców życia. Żyjesz i czujesz, a jednocześnie
udajesz martwą i pustą. Tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy tu
zawitałem. Udawałaś manekin siedzący za ladą. Piękna, misternie
wykonana lalka. Och, wybacz ten potok słów. Nepari od dawna mnie
interesowały. Czy to prawda, że potraficie pustoszyć ludzi?
Odzierać ich z tego, co mają wewnątrz i zostawiać ich pustych...?
Jak lalki właśnie - znów się uśmiechnął, choć teraz nieco
mrocznie i jadowicie.
Słowa Tarna
poruszały czułe strony w duszy wróżki. Struny utkane z
delikatnych nici egoizmu i pragnienia wyjątkowości. Przechyliła
nieznacznie głowę kiedy jej dotykał.
Zimna... jego
dłoń była tak strasznie zimna...
- Umiesz
uwodzić mową. To takie... cudownie złudne - zaśmiała się, choć
jej śmiech pozbawiony był wesołości. - Gra świateł i luster.
Tak ciekawski i tak mało mówiący o sobie. Odpowiedź za odpowiedź.
Godzisz się na taki układ?
Zastanowił
się chwilę.
- Dobrze,
niech będzie. To chyba uczciwa wymiana. I godna waluta.
Mówił powoli
i ostrożnie. Jakby same słowa mogły zaatakować.
Kobieta
pochyliła się w jego kierunku, na jej twarzy wciąż gościł
delikatny uśmiech. Ze słowami było tak różnie. Niby tak mało
warte, a jednak stawały się groźne.
Nepari
ostrożnie położyła dłoń na piersi mężczyzny.
- Tak. Umiemy
wydzierać z nich to co daje im życie, to co ukrywają w powłoce
mięsa, krwi i kości. A tu w Molochu tak łatwo jest to czynić. Te
smutne istoty wręcz garną się do moich dłoni.
Kiedy położyła
dłoń na jego torsie, zapragnął wstrzymać oddech... tylko, że
wtedy zdał sobie sprawę, że w ogóle zapomniał oddychać (tak to
już było kiedy do życia nie potrzebowało się tlenu). Zamiast
tego głośno zaczerpnął i wypuścił powietrze. Efekt nie był
najlepszy. Coś jak pierwsza kropla deszczu po suszy: nie napełni
rzeki, ale przypomni o tym, że od dawna brakowało wody.
Vextus nie
potrafiła ukryć nuty okrucieństwa i dumy. Patrz, patrz i
podziwiaj...
Cofnęła
dłoń.
-Nie jesteś
zwykłym teurgiem. Nie musisz odpowiadać na pytanie, kim naprawdę
jesteś. Ale powiedz: co chcesz zyskać pracując u mnie?
- Pieniądze,
to oczywiste. Ostatnio nie cierpiałem na ich nadmiar. Oprócz tego
doświadczenie, informacje, kontakty; to wszystko profity płynące z
pracy tutaj. Ale przede wszystkim – tu zrobił efektowną pauzę -
przede wszystkim, mam nadzieję znaleźć mojego dawnego mistrza.
Nepari
przechyliła zaciekawiona głowę.
- Mistrza?
- Tak -
potwierdził. - Jest teurgiem, podobno wrócił do Miasta, istnieje
więc szansa, że kiedyś tu zajrzy. A nawet gdyby nie, ludzie,
których spotkam podczas naszych wypadów, albo po prostu klienci,
ktoś z nich mógłby wiedzieć, co się z nim teraz dzieje.
Tarn nie mówił
tych słów z troską i tęsknotą, bardziej z wyrachowaniem i ponurą
determinacją.
Kiwnęła
głową. Możliwości mnożyły się w myślach kobiety; ton głosu
Tarna, jego zachowanie, determinacja jaką przejawiał...
Na razie
jednak zostawiła tą sprawę w spokoju.
- Pozostaje mi
zapytać, jak wrażenia po pierwszych dniach pracy?
- Och, wrażeń
było pełno. Zwłaszcza podczas wyprawy do Blizny – zastanowił
się przez moment - Trup, którego znaleźliśmy prawdopodobnie miał
coś wspólnego z Aszerami. Może po prostu miał za przyjaciela
któregoś z nich? Tak czy owak nie będzie łatwo się do nich
dostać.
- Opowiedz mi
- Vextus przysiadła na brzegu lady, wodząc spojrzeniem za teurgiem
- kim są Aszerowie, czemu nie wolno o nich mówić? Ani o ich
bogini?
Nepari żyła
w Molochu od stosunkowo niedawna. Wciąż jeszcze wiele pozostawało
dla niej niewiadomą.
- Aszerowie są
rozsiani po całym świecie. W zamierzchłych czasach stracili swoją
ojczyznę przez najazdy mordregów. Mówi się o nich wiele złego,
są mniejszością i gdziekolwiek się nie pojawią, służą za
kozły ofiarne. Czarna magia, uroki, trucie niemowląt, zarazy...
wszystko zrzuca się na nich. Nasz umarlak niestety nie mógł do
nich należeć, bo mają ciemną karnację i czarne włosy. Wyznają
Aszerę, ośmiooką wilczycę, przedstawioną na medalionie. Jak
wiesz (wiedziała), w Molochu to jeszcze jeden powód do potępienia.
Miasto toleruje tylko jednego boga. Siebie.
Terranin
westchnął.
- W
rzeczywistości zapewne Aszerowie nie są tacy źli, jak się o nich
mówi, ale osobiście nigdy żadnego nie spotkałem. Otacza ich
tajemnica. W sumie chciałem kiedyś do nich dotrzeć i dowiedzieć
się czegoś więcej z pierwszej ręki.
- Być może
tym razem będziesz miał szansę - mruknęła wpatrując się w
sklepową wystawę. Aszerowie, mordregowie... Między tym tajemnicza
księga. I bajeczna zapłata za wykonanie zadania. Och wiedziała, że
był haczyk. zawsze był.
- Zaczyna
robić się zabawnie – uśmiechnęła się drapieżnie.
* * *
19 saial,
1200 roku po Upadku
Popołudnie
Zant siedział
na fotelu za ladą, z nogami bezczelnie o tą ladę opartymi,
kapelusz przysłaniał mu oczy; niby odpoczywał, ale Vextus dobrze
wiedziała, że był czujny.
Bo zawsze był.
W dłoni
trzymał jakby od niechcenia kryształowy kieliszek z koszmarnie
drogim winem importowanym z jakiegoś południowego polis; oczywiście
sam nie wydał na nie nawet zyrkona, ot, zaplątało mu się w dłonie
przy jakiejś małej robótce, o której mruknął ze dwa słowa i
uciął temat.
Czarna wróżka
razem z Tarnem sprawdzali kilka nowych talizmanów, które trafiły
do kramiku, ale wyglądało na to, że wszystkie są niewiele więcej
warte niż para dziurawych kaloszy.
- Skąd jesteś
Tarn? - azashee przerwał ciszę, upił łyczek zdobycznego wina i
łypnął okiem na teurga spod kapelusza. Ot tak, wszystko z
nonszalancką obojętnością.
Tarn podniósł
oczy na Zanta. Dokładnie tak, najpierw oczy, potem wyprostował
głowę, a potem całe ciało się rozluźniło, trochę jak balonik,
z którego wypuszczono powietrze.
"Zupełnie
jakby,” ponieważ wcześniej nie oddychał.
Vextus
podniosła oczy znad pudełka z amuletami. W sumie mogła je wystawić
na wystawę jako standardowe "przynoszące szczęście".
Jednak z drugiej strony, prawie brzydziła się takim naginaniem
prawdy. Były warte mniej niż metal z którego je wykonano.
Porzuciła jednak oglądanie towaru, z lekkim zdziwieniem spoglądając
na Zanta.
Shee był
ostatnią osobą, która zadawała podobne pytania z niewinnych
pobudek.
Terranin
uśmiechnął się i odpowiedział na pytanie nieco zakłopotanym,
acz przyjaźnie brzmiącym głosem:
- Nie pamiętam
- odparł - Naprawdę, chciałbym to wiedzieć... Pierwsze wyraźne
wspomnienia, jakie posiadam, mówią mi, że jako chłopiec błąkałem
się po niższych rejonach Molocha. Możliwe więc, że pochodzę
stąd.
- Interesujące
- powiedział z leciutką ironią Zant. - Jesteś prawdziwym
dzieckiem Szalonego Miasta, zamiast wspomnień matczynego łona,
wilgotne ulice miasta - azashee uniósł rondo kapelusza odsłaniając
nieco kpiący grymas przyklejony do gęby, a potem podniósł
kieliszek w górę - Za wszystkie sierotki Molocha, oby każda z nich
miała tyle szczęścia co pan, panie Rorden - i sam wypił swój
toast.
- Szczęścia
- prychnął sam do siebie Tarn, a potem zapytał głośnej:
- A ty, skąd
jesteś, Zant?
Vextus
rozmasowała skronie. Po wdychaniu eternum zwykle miała nieprzyjemne
uczucie, jakby jej żołądek stawał się z pięć razy cięższy.
Efekty uboczne niezbyt przypadły jej do gustu, tym bardziej, że nie
lubiła tracić nad sobą kontroli. Cóż, czego się nie robi dla
teurgii. Astralne energie wymagały by dostosować do nich zarówno
umysł jak i ciało.
- Ja jestem
bękartem pustyni - oznajmił shee, z takim samym brakiem szacunku
mówiąc o swoim pochodzeniu jak mówił o dzieciństwie Tarna. -
Wypluły mnie pustkowia tego przeklętego świata, powitały
wnętrzności i krew - rzucił pogardliwie i niejasno, a potem
dokończył wino jednym haustem.
- Rozumiem -
mruknął Tarn i wrócił do oglądania medalionów.
- Co cię tak
wzięło Zant? - Vextus uśmiechnęła się odrzucając kolejny
bezwartościowy amulet do pudełka. Jeszcze gorszy niż poprzednie.
- Mało kiedy
przejawia takie zainteresowanie innymi – mruknęła do teurga -
widać spodobałeś się mu.
Podeszła do
azashee spoglądając na kieliszek wina. W sumie chciała się
głównie podrażnić, zarówno z Tarnem jak i z Zantem. Dziwnie jej
to poprawiało humor.
Uśmiech
zamarł na jej twarzy, nepari z lekkim niepokojem zmarszczyła brwi.
Od ostatniego razu gdy pochłonęła duszę nie minęło wcale tak
wiele czasu, a jednak już zaczynała odczuwać różnicę.
W każdej
minucie dusze czarnych wróżek obumierały. A bez zdrowej duszy nie
dało się w pełni odczuwać emocji.
Zabawne, zanim
opuściła Niroth, to w jakim stanie były jej uczucia, nie było dla
niej wcale takie ważne...
- Wolne żarty,
Vex - prychnął Zant, odstawił kieliszek i wyprostował się nieco
na fotelu - Wiesz przecież, że tylko ty mi się podobasz - mrugnął
do niej i założył nogę na nogę, a potem dodał mrużąc nieco
oczy i przyjmując ociupinkę groźniejszy ton:
- Powinniśmy
się po prostu nieco poznać. Tak na wszelki wypadek, żeby nie było
potem niespodzianek; tak już mam, że jakoś nie przepadam za
niespodziankami.
- Nigdy się
przed nimi nie zdołasz zabezpieczyć, przyjacielu - wtrącił Tarn,
szczęśliwy, że może zmienić tor rozmowy z "podobania się"
na coś bardzie neutralnego. - Bo na tym właśnie polegają
niespodzianki. Nigdy nie wiesz, kiedy na jakąś trafisz.
Vextus na
bezczelnego wykorzystała fakt, że Zant odłożył na bok kieliszek
i usiadła na jego kolanach.
- Właśnie -
rzuciła z lekkim, acz nieco złośliwym uśmiechem i ponownie
spojrzała na Tarna. - Rano wspominałeś o swoim mistrzu. Może
powiesz coś więcej? Widzisz, my w tym kramiku, mieliśmy
przyjemność z wieloma dziwnymi osobistościami. A nóż jednak coś
wiemy?
Azashee jedną
dłonią chwycił kobietę w talii, a drugą zaczął bawić się jej
włosami, nie stracił jednak zainteresowania Tarnem i jego historią,
łypał co jakiś czas na teurga, zwłaszcza, że kwestia jego
tajemniczego mistrza również go nurtowała, na przykład możliwość,
że ów mistrz i jego uczeń nie rozstali się w zbyt przyjaznych
okolicznościach i rządny zemsty nauczyciel odwiedzi ich skromny
przybytek w celu wywołania małego burdelu i ogólnej rozróby.
Tarn posłał
im spojrzenie spode łba i zgrzytnął zębami. Prawie zabolało.
Przeniósł wzrok na amulety.
Od razu
lepiej.
Zaczął
opowiadać, niby to zimnym tonem, ale im dłużej mówił, tym więcej
niepokojących ogni pojawiało się w jego głosie.
- Nazywa się
Ryngir Haldrig. Jest jednym z najpotężniejszych teurgów, jakich
miałem okazję spotkać. Jest koło pięćdziesiątki, teraz włosy
ma pewnie szpakowate. Chudy, pociągła twarz. Nieco ekscentryczny.
Tarn zrobił
pauzę, niby dla zaczerpnięcia tchu, a w rzeczywistości by zebrać
myśli.
- To on mnie
przygarnął, kiedy błąkałem się po ulicach - powiedział nagle,
mocniejszym, a jednocześnie mroczniejszym głosem. - Można
powiedzieć, że zlitował się nade mną. Czy może nad sobą -
prychnął. - Uczynił mnie tym, kim jestem teraz. I za to pozostanę
mu wdzięczny do końca swoich dni.
Zant milczał,
słuchając z uwagą wszystkiego co mówił Tarn, bo wszystko mogło
mięć kiedyś znaczenie, zwłaszcza kiedy padały słowa "jeden
z najpotężniejszych teurgów." Najpotężniejsi teurgowie
mieli tę niemiłą właściwość, że kiedy zaczynały się z nimi
kłopoty to zaczynały się na serio, lała się krew i rozrywała
rzeczywistość, a przynajmniej padały trupy, a Zant nie lubił
kiedy ktoś robił tego rodzaju rzeczy za niego.
Vextus
zabębniła palcami o kolano. Terranin nie brzmiał jakby
rzeczywiście był wdzięczny swojemu opiekunowi. Odetchnęła,
przymknęła oczy i lekko odchyliła głowę w tył.
-Wdzięczność
– powiedziała w zamyśleniu - Zaiste, największą ceną jest
zawsze wdzięczność - pochyliła się, zaciskając dłonie na
kolanach. -Tarn... Kim ty właściwie jesteś?
Azashee zaczął
sunąć dłonią po jej szyi. Dotyk shee był niepokojąco ciepły,
jakby szalejące płomienie znajdowały się zaledwie o kilka kroków
obok, kilka kroków, które mogły kosztować bolesne oparzenie.
Czuła jego siłę i jakąś nieobliczalność, żywioł, który
wzniecała za każdym razem gdy pozwalała sobie na zbliżenie takie
jak to, teraz, na jego kolanach.
Drgnęła
ledwo zauważalnie pod wpływem jego dotyku, a po chwili jej oblicze
przeciął drapieżny uśmiech. Spojrzała na Tarna, lekko
przechylając głowę. Zaiste, grała i dawała to do zrozumienia.
Lecz to nie Tarn był ofiarą jej gierek, nie z nim pogrywała. Było
w tym coś z dziecinnego przekomarzania się, z najbardziej
idiotycznego i najbardziej nie fair zachowania na jakie stać jest
młodą kobietę, zbyt pewną władzy nad mężczyzną.
- Kim jestem?
- powtórzył pytanie teurg. - Co masz na myśli, Vextus?
Spojrzał na
nią, na nich, a w jego oczach błysnął gniew. Zacisnął dłonie w
pięści. Zmarszczył brwi. Grali. Bawili się ze sobą. Na jego
oczach. Jego kosztem. Całe to przedstawienie było dla niego. I dla
ich własnej uciechy.
Dłoń Zanta
zatrzymała się, a on sam napiął się instynktownie w odpowiedzi
na gniew, który zapłonął w teurgu, lampka ostrzegawcza zapaliła
się w głowie azashee, a płomienie płynące wraz z jego krwią
zaczęły szeptać cichutko mroczne słówka, jedno za drugim.
Ale Zant
zachował spokój, zrobił się po prosu nieco bardziej... czujny.
- Niekiedy
zatrzymujesz się w bezruchu - podjęła nepari - zupełnie jakby
ktoś zapomniał cię nakręcić, niekiedy nie zamykasz oczu nawet
przez długie minuty. Właściwie to bardzo często wydaje mi się,
że nie oddychasz. Kiedy pochylam się nad tobą, słyszę świst
powietrza jedynie gdy chłoniesz zapach mych perfum. Nie zachowujesz
się jak zwykły teurg, bawisz się krwią niczym zaprawiony rzeźnik.
Dziwisz się, że mnie ciekawisz? Że zadałam w końcu to pytanie?
- Można
powiedzieć, że jestem trochę podobny do ciebie, Vextus - odparł.
- Pusty jak ta kukła. Czy lalka, jeśli wolisz.
Wziął w ręce
skrzynkę z amuletami i wyszedł z nią na zaplecze.
Nepari
zamrugała nieco zdziwiona, oglądając się na Zanta. Właściwie
nie była do końca pewna czy Tarn ją obraził, czy sprawił
komplement.
Azashee
bezceremonialnie ściągnął z siebie kobietę, właściwie postawił
obok jak wspomnianą lalkę i wstał, błyskając ostrymi siekaczami
w krzywym uśmiechu.
- Chyba się
zakochał, Vex, i to nie we mnie - skomentował złośliwie,
poprawiając rewolwer przy pasie. - Uważaj, to może być bardziej
niebezpieczne od jego teurgii.
Przechyliła
głowę lekko w bok i w tej chwili naprawdę niepokojąco
przypominała lalkę.
-
Niebezpieczne – podchwyciła zamyślonym tonem. - Jednak jakby co,
obronisz mnie. Jak zawsze.
W jej głosie
było coś niepokojącego, jakby niezachwiana pewność w odgórnie
ustalone prawa fizyki. Przez chwilę milczała przyglądając się
Zantowi w ciszy.
- Chciałabym
żebyś znowu się rozejrzał - przymknęła oczy. - Jeżeli
zauważyłbyś "dobrą duszę" daj znać.
- Jesteś
zachłanna, wróżko - stwierdził i chwycił jej podbródek
delikatnym, ale jednocześnie stanowczym ruchem; spojrzał w jej oczy
spojrzeniem, w którym znów zapłonął ogień, a ona znów w pełni
mogła poczuć żywioł, który szalał tuż pod powierzchnią jego
skóry.
Twarz Zanta
przekreślił zaledwie lekki uśmiech, niebezpieczny, drapieżny,
taki jaki wykrzywiał jego przystojną gębę gdy rozpoczynał się
śmiertelny taniec, gdy w ruch szły ostrza i rewolwery, a w
powietrzu czuć było krew.
Chciał coś
jeszcze powiedzieć, ale wtedy drzwi Domu Tajemnic rozwarły się z
typowym dla siebie upiornym skrzypieniem, a do środka wpadł spocony
mężczyzna w kurtce ze wzmocnionej gadziej skóry. Wyglądał na
jakieś trzydzieści kilka lat i widać było, że nie spędził tego
czasu na pomaganiu sierotkom.
- Panie Zant -
zaczął z progu, kawa na ławę. Zależało mu na tym by azashee był
zadowolony. - Załatwiłem. Załatwiłem spotkanie z człowiekiem,
który pomagał temu pańskiemu denatowi!
Tarn wrócił
do głównego pokoju, ale jakoś tak flegmatycznie i nie spiesząc
się zbytnio. Nadstawił uszu.
W każdym
innym wypadku Vextus nie byłaby zadowolona z takiego obrotu spraw. W
szczególności, że ich gość wpadł do sklepu robiąc przy tym
sporo niepotrzebnego hałasu. Wycofała się trochę do tyłu i
oparła o kontuar. Poczuła przyjemne uczucie podniecenia, które
towarzyszyło polowaniu na zwierzynę.
- Czyli
wracamy do gry?
- Zobaczymy -
mruknął Zant, również niezadowolony z zachowania swojego
podwładnego.
Zwrócił się
do niego zimno:
- Anton,
pamiętasz co ci mówiłem, na temat subtelności wymaganej w naszym
fachu?
- No, mniej
więcej - zaczął niepewnie tamten, nieco zbity z tropu.
Zant westchnął
tylko.
- Nieważne,
później o tym porozmawiamy, a teraz zamknij drzwi i mów co z tym
człowiekiem, którego nam znalazłeś.
Zafrasowany
mężczyzna zamknął za sobą i zaczął meldować z przejęciem:
- Ja i Narudin
wpadliśmy na jego koleżków, znaczy się koleżków tego
przyjaciela pańskiego denata - Narudin ich nieco zbajerował, puścił
im śpiewkę i rzucił nieco groszem i tamci sypnęli, że ich kumpel
pomagał temu blondaskowi znaleźć jakąś książkę okul -
zająknął się - okultyczną, blondas pochodził z zewnątrz, z
jakiejś dziury na zachodzie i bardzo mu się do tej książki
spieszyło, był z nim też jakiś starzec ponoć, ale się potem
zmył, nie wiadomo gdzie, jak, dlaczego - mężczyzna odetchnął,
złapał tchu. - W każdym razie taką z nimi umowę zrobiliśmy, że
oni przyjdą z tym swoim kolegą do Upitej Syreny dzisiaj wieczorem,
no, i że jak się jeszcze sypnie odpowiednio zyrkonami to ten
koleżka wszystko na temat blondasa wyśpiewa.
Mężczyzna
skończył i zamilkł. Ledwo łapał oddech, z oczekiwaniem wpatrując
się w Zanta, Vextus i Tarna.
Nie wiedział,
które z tej trójki budziło w nim większy niepokój.
- Czy posypią
się zyrkony to już zależy tylko od tego co powie nam ten...
koleżka - Zant znacząco popatrzył na podwładnego. - Ale tak czy
inaczej, dobrze się spisałeś, Anton - przyznał w końcu łaskawie.
- Zaiste -
Vextus splotła ręce na piersiach, zwracając się do shee. - Ale na
wszelki wypadek zamontuj swojemu koledze tłumik...
Zant
odchrząknął tylko i poszedł resztę formalności załatwić z
Antonem na zapleczu.
Nepari
odgarnęła włosy z czoła i spojrzała na Tarna z delikatnym
uśmiechem.
- Co się
stało? Sądziłam że się ucieszysz. Czy to o co pytałam było, aż
tak nieprzyjemne? - przechyliła głowę. - Czyżbym jednak poruszyła
zbyt... intymny temat?
Teurg spojrzał
na nią pusto. Zdążył się już opanować, wiadomość o postępach
w śledztwie przekierowała jego myśli na inny tor. Co go napadło,
żeby zachowywać się tak impulsywnie? To do niego niepodobne.
Okazywanie emocji w tak ostentacyjny sposób, zwłaszcza tych,
których do końca samemu się nie rozumie, mogło okazać się
zgubne.
- Sprawa z
moim mistrzem jest zagmatwana - odparł obojętnie. - Haldrig sam
jest paradoksem, i sama mowa o nim paradoksy wywołuje. Zawsze miał
do tego talent. Do nielogiczności.
- Rozumiem.
Nie trudno zauważyć, że budzi w tobie wiele sprzecznych emocji...
To, aż piękne - zaśmiała się, ale po chwili spoważniała. -
Masz jednak rację. Jestem pusta. Tylko nie wiem czy masz pojęcie
czym tak naprawdę jest pustka. Mimo tego co pokazujesz na zewnątrz,
wydajesz się mieć wiele, bardzo sprzecznych i czasami tak
lodowatych uczuć... Tak zimnych, że aż parzą.
Wyszczerzyła
ząbki. Czy nadal z nim pogrywała? A może właśnie w ten dziwny
sposób chciała powiedzieć mu nieco prawdy o sobie? Odsłonić się?
Budowanie więzi było czasem tak skomplikowane.
- Czasami lód
i pustka są do siebie bardzo podobne - mówił, zbliżając się do
niej. - Ale masz rację, Vextus. Aż piekli się we mnie od
sprzeczności. Podobnie jak w tobie, moja droga. Żywi i martwi
zarazem. Różnimy się od innych, chociaż każde z nas na swój
własny pokrętny sposób. Ja osobiście bardzo lubię znajdować
podobieństwa w różnicach i łączyć sprzeczności - uśmiechnął
się, choć był to uśmiech niezwykle niepokojący. Chwycił mocno
rękę nepari i brutalnie przyciągnął do siebie. A potem złożył
na zewnętrznej stronie jej dłoni niezwykle zimny pocałunek.
Popatrzył
głęboko w oczy Vextus, tak głęboko jakby mógł dostrzec i to, co
kryje się za nimi.
- Jeśli mamy
gdzieś iść wieczorem, muszę się przygotować - oznajmił
puszczając ją.
Zadrżała,
kiedy poczuła jego wargi na swojej skórze. Pocałunek nie był
przyjemny, ale nie musiał być. Nepari ze zdziwieniem przyglądała
się mężczyźnie. Kiedy odchodził uczyniła ruch jakby chciała go
zatrzymać, jakby chciała coś powiedzieć. Powstrzymała się
jednak, zaciskając dłonie na przedramionach i delikatnie
przechylając głowę w bok.
Uśmiechnęła
się dziwnie.
Widać nie
tylko ona lubiła gierki.
Uczucia które
budziły w jej porcelanowym ciele czyniły ją niemal prawdziwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz