sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 4: Rozmowy w Domu Tajemnic

19 saial, 1200 roku po Upadku

12 dni do końca stulecia

Ranek

Numr był dzielnicą zbudowaną z twardego kamienia, jedną ze starszych w Molochu. Tu właśnie znajdował się Dom Tajemnic.

Setki wygiętych mostów spinających ze sobą wysokie jak wieże budynki, pośród których wyrastały kolejne budowle, kolejne organy nigdy nie zasypiającego organizmu miasta.

W kramiku Vextus nie było dziś dużego ruchu, świeciło ciepłe, żółte światło amberycznej żarówki, leniwie tańczyły cienie, sunąc swoimi czarnymi mackami po ścianach.

Hipnotyczne ruchy, niemal jak ze snu.

Vextus uśmiechnęła się do wychodzącego klienta, który zakupił jakiś mało użyteczny medalion, ponoć mający go chronić. Ponoć. Kobieta oparła się o kontuar pozwalając by w końcu uśmiech na jej twarzy powoli się rozmył.

Owce. Tak, małe baranki którymi żywiły się wielkie złe wilki. W Molochu najważniejszym było pozostać wilkiem, nie dać się pożreć.

- Skończyłeś z zapleczem? - spytała nagle odwracając się w kierunku zasłoniętego paciorkami przejścia. Dawno nie robiła inwentaryzacji, więc Tarn miał nieco roboty.

- W zasadzie daleko mi do końca - odezwał się głos z sąsiedniego pokoju, a zaraz po nim pojawił się jego właściciel. Tarn miał na sobie czarne spodnie i koszulę w kolorze lnu. W ręku trzymał notes i wieczne pióro.

- Musiałaś odkładać to latami - zażartował.

Od rana był tym zwykłym Tarnem, miłym i uprzejmym mężczyzną nazywających wszystkich "przyjaciółmi". Od rana założył maskę.

- Konkretnie trzy miesiące. Widzisz, zwykle wszystko schodzi na bieżąco, nie licząc tamtych przedmiotów.

Obserwowała go.

- Dałeś wczoraj nam mały popis - stwierdziła nagle, jakby od niechcenia wertując stare papierzyska.

- Popis? - zapytał niby lekko zdziwiony. Odebrał to raczej jako pochlebstwo.

Położył notes z listą rzeczy z zaplecza na kontuarze, tak aby Vextus mogła zobaczyć, co jest w nim napisane.

Nepari zmarszczyła brwi przeglądając listę. Jej słowa rzeczywiście były zamierzone jako komplement, chociaż pokrętny i niebezpieczny.

- Tak, popis - wymruczała spoglądając na niego dziwnie. - Nawet dość niepokojący. Niewielu teurgów brudzi sobie rączki... Ach, mamy jeszcze te amulety? Bądź tak miły i połóż je na wystawie. Może się ktoś wreszcie skusi - podniosła głowę i lekko się do niego uśmiechnęła. - Skąd wiedziałeś, że jestem nepari?

On też się uśmiechnął, lecz tym razem nie był to jeden z jego "przyjemnych uśmieszków", przybrał raczej tajemniczą minę, w której odbijało się poczucie wyższości.

- Od razu widać, że nie jesteś terranką. Twoja skóra - mówiąc to dotknął jej policzka zewnętrzną stroną dłoni. Spojrzał jej w oczy - jest blada jak księżyc. Cała jesteś taka zwiewna i ulotna. Jak śmierć - zabrał dłoń. - To fascynujące, bo łączysz w sobie dwa tak przeciwstawne a jednocześnie tak bardzo dopełniające się żywioły: życie i śmierć. Jesteś niezaprzeczalnie żywa, ale na twojej skórze brak rumieńców życia. Żyjesz i czujesz, a jednocześnie udajesz martwą i pustą. Tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy tu zawitałem. Udawałaś manekin siedzący za ladą. Piękna, misternie wykonana lalka. Och, wybacz ten potok słów. Nepari od dawna mnie interesowały. Czy to prawda, że potraficie pustoszyć ludzi? Odzierać ich z tego, co mają wewnątrz i zostawiać ich pustych...? Jak lalki właśnie - znów się uśmiechnął, choć teraz nieco mrocznie i jadowicie.

Słowa Tarna poruszały czułe strony w duszy wróżki. Struny utkane z delikatnych nici egoizmu i pragnienia wyjątkowości. Przechyliła nieznacznie głowę kiedy jej dotykał.

Zimna... jego dłoń była tak strasznie zimna...

- Umiesz uwodzić mową. To takie... cudownie złudne - zaśmiała się, choć jej śmiech pozbawiony był wesołości. - Gra świateł i luster. Tak ciekawski i tak mało mówiący o sobie. Odpowiedź za odpowiedź. Godzisz się na taki układ?

Zastanowił się chwilę.

- Dobrze, niech będzie. To chyba uczciwa wymiana. I godna waluta.

Mówił powoli i ostrożnie. Jakby same słowa mogły zaatakować.

Kobieta pochyliła się w jego kierunku, na jej twarzy wciąż gościł delikatny uśmiech. Ze słowami było tak różnie. Niby tak mało warte, a jednak stawały się groźne.

Nepari ostrożnie położyła dłoń na piersi mężczyzny.

- Tak. Umiemy wydzierać z nich to co daje im życie, to co ukrywają w powłoce mięsa, krwi i kości. A tu w Molochu tak łatwo jest to czynić. Te smutne istoty wręcz garną się do moich dłoni.

Kiedy położyła dłoń na jego torsie, zapragnął wstrzymać oddech... tylko, że wtedy zdał sobie sprawę, że w ogóle zapomniał oddychać (tak to już było kiedy do życia nie potrzebowało się tlenu). Zamiast tego głośno zaczerpnął i wypuścił powietrze. Efekt nie był najlepszy. Coś jak pierwsza kropla deszczu po suszy: nie napełni rzeki, ale przypomni o tym, że od dawna brakowało wody.

Vextus nie potrafiła ukryć nuty okrucieństwa i dumy. Patrz, patrz i podziwiaj...

Cofnęła dłoń.

-Nie jesteś zwykłym teurgiem. Nie musisz odpowiadać na pytanie, kim naprawdę jesteś. Ale powiedz: co chcesz zyskać pracując u mnie?

- Pieniądze, to oczywiste. Ostatnio nie cierpiałem na ich nadmiar. Oprócz tego doświadczenie, informacje, kontakty; to wszystko profity płynące z pracy tutaj. Ale przede wszystkim – tu zrobił efektowną pauzę - przede wszystkim, mam nadzieję znaleźć mojego dawnego mistrza.

Nepari przechyliła zaciekawiona głowę.

- Mistrza?

- Tak - potwierdził. - Jest teurgiem, podobno wrócił do Miasta, istnieje więc szansa, że kiedyś tu zajrzy. A nawet gdyby nie, ludzie, których spotkam podczas naszych wypadów, albo po prostu klienci, ktoś z nich mógłby wiedzieć, co się z nim teraz dzieje.

Tarn nie mówił tych słów z troską i tęsknotą, bardziej z wyrachowaniem i ponurą determinacją.

Kiwnęła głową. Możliwości mnożyły się w myślach kobiety; ton głosu Tarna, jego zachowanie, determinacja jaką przejawiał...

Na razie jednak zostawiła tą sprawę w spokoju.

- Pozostaje mi zapytać, jak wrażenia po pierwszych dniach pracy?

- Och, wrażeń było pełno. Zwłaszcza podczas wyprawy do Blizny – zastanowił się przez moment - Trup, którego znaleźliśmy prawdopodobnie miał coś wspólnego z Aszerami. Może po prostu miał za przyjaciela któregoś z nich? Tak czy owak nie będzie łatwo się do nich dostać.

- Opowiedz mi - Vextus przysiadła na brzegu lady, wodząc spojrzeniem za teurgiem - kim są Aszerowie, czemu nie wolno o nich mówić? Ani o ich bogini?

Nepari żyła w Molochu od stosunkowo niedawna. Wciąż jeszcze wiele pozostawało dla niej niewiadomą.

- Aszerowie są rozsiani po całym świecie. W zamierzchłych czasach stracili swoją ojczyznę przez najazdy mordregów. Mówi się o nich wiele złego, są mniejszością i gdziekolwiek się nie pojawią, służą za kozły ofiarne. Czarna magia, uroki, trucie niemowląt, zarazy... wszystko zrzuca się na nich. Nasz umarlak niestety nie mógł do nich należeć, bo mają ciemną karnację i czarne włosy. Wyznają Aszerę, ośmiooką wilczycę, przedstawioną na medalionie. Jak wiesz (wiedziała), w Molochu to jeszcze jeden powód do potępienia. Miasto toleruje tylko jednego boga. Siebie.

Terranin westchnął.

- W rzeczywistości zapewne Aszerowie nie są tacy źli, jak się o nich mówi, ale osobiście nigdy żadnego nie spotkałem. Otacza ich tajemnica. W sumie chciałem kiedyś do nich dotrzeć i dowiedzieć się czegoś więcej z pierwszej ręki.

- Być może tym razem będziesz miał szansę - mruknęła wpatrując się w sklepową wystawę. Aszerowie, mordregowie... Między tym tajemnicza księga. I bajeczna zapłata za wykonanie zadania. Och wiedziała, że był haczyk. zawsze był.

- Zaczyna robić się zabawnie – uśmiechnęła się drapieżnie.


* * *


19 saial, 1200 roku po Upadku

Popołudnie

Zant siedział na fotelu za ladą, z nogami bezczelnie o tą ladę opartymi, kapelusz przysłaniał mu oczy; niby odpoczywał, ale Vextus dobrze wiedziała, że był czujny.

Bo zawsze był.

W dłoni trzymał jakby od niechcenia kryształowy kieliszek z koszmarnie drogim winem importowanym z jakiegoś południowego polis; oczywiście sam nie wydał na nie nawet zyrkona, ot, zaplątało mu się w dłonie przy jakiejś małej robótce, o której mruknął ze dwa słowa i uciął temat.

Czarna wróżka razem z Tarnem sprawdzali kilka nowych talizmanów, które trafiły do kramiku, ale wyglądało na to, że wszystkie są niewiele więcej warte niż para dziurawych kaloszy.

- Skąd jesteś Tarn? - azashee przerwał ciszę, upił łyczek zdobycznego wina i łypnął okiem na teurga spod kapelusza. Ot tak, wszystko z nonszalancką obojętnością.

Tarn podniósł oczy na Zanta. Dokładnie tak, najpierw oczy, potem wyprostował głowę, a potem całe ciało się rozluźniło, trochę jak balonik, z którego wypuszczono powietrze.

"Zupełnie jakby,” ponieważ wcześniej nie oddychał.

Vextus podniosła oczy znad pudełka z amuletami. W sumie mogła je wystawić na wystawę jako standardowe "przynoszące szczęście". Jednak z drugiej strony, prawie brzydziła się takim naginaniem prawdy. Były warte mniej niż metal z którego je wykonano. Porzuciła jednak oglądanie towaru, z lekkim zdziwieniem spoglądając na Zanta.

Shee był ostatnią osobą, która zadawała podobne pytania z niewinnych pobudek.

Terranin uśmiechnął się i odpowiedział na pytanie nieco zakłopotanym, acz przyjaźnie brzmiącym głosem:

- Nie pamiętam - odparł - Naprawdę, chciałbym to wiedzieć... Pierwsze wyraźne wspomnienia, jakie posiadam, mówią mi, że jako chłopiec błąkałem się po niższych rejonach Molocha. Możliwe więc, że pochodzę stąd.

- Interesujące - powiedział z leciutką ironią Zant. - Jesteś prawdziwym dzieckiem Szalonego Miasta, zamiast wspomnień matczynego łona, wilgotne ulice miasta - azashee uniósł rondo kapelusza odsłaniając nieco kpiący grymas przyklejony do gęby, a potem podniósł kieliszek w górę - Za wszystkie sierotki Molocha, oby każda z nich miała tyle szczęścia co pan, panie Rorden - i sam wypił swój toast.

- Szczęścia - prychnął sam do siebie Tarn, a potem zapytał głośnej:

- A ty, skąd jesteś, Zant?

Vextus rozmasowała skronie. Po wdychaniu eternum zwykle miała nieprzyjemne uczucie, jakby jej żołądek stawał się z pięć razy cięższy. Efekty uboczne niezbyt przypadły jej do gustu, tym bardziej, że nie lubiła tracić nad sobą kontroli. Cóż, czego się nie robi dla teurgii. Astralne energie wymagały by dostosować do nich zarówno umysł jak i ciało.

- Ja jestem bękartem pustyni - oznajmił shee, z takim samym brakiem szacunku mówiąc o swoim pochodzeniu jak mówił o dzieciństwie Tarna. - Wypluły mnie pustkowia tego przeklętego świata, powitały wnętrzności i krew - rzucił pogardliwie i niejasno, a potem dokończył wino jednym haustem.

- Rozumiem - mruknął Tarn i wrócił do oglądania medalionów.

- Co cię tak wzięło Zant? - Vextus uśmiechnęła się odrzucając kolejny bezwartościowy amulet do pudełka. Jeszcze gorszy niż poprzednie.

- Mało kiedy przejawia takie zainteresowanie innymi – mruknęła do teurga - widać spodobałeś się mu.

Podeszła do azashee spoglądając na kieliszek wina. W sumie chciała się głównie podrażnić, zarówno z Tarnem jak i z Zantem. Dziwnie jej to poprawiało humor.

Uśmiech zamarł na jej twarzy, nepari z lekkim niepokojem zmarszczyła brwi. Od ostatniego razu gdy pochłonęła duszę nie minęło wcale tak wiele czasu, a jednak już zaczynała odczuwać różnicę.

W każdej minucie dusze czarnych wróżek obumierały. A bez zdrowej duszy nie dało się w pełni odczuwać emocji.

Zabawne, zanim opuściła Niroth, to w jakim stanie były jej uczucia, nie było dla niej wcale takie ważne...

- Wolne żarty, Vex - prychnął Zant, odstawił kieliszek i wyprostował się nieco na fotelu - Wiesz przecież, że tylko ty mi się podobasz - mrugnął do niej i założył nogę na nogę, a potem dodał mrużąc nieco oczy i przyjmując ociupinkę groźniejszy ton:

- Powinniśmy się po prostu nieco poznać. Tak na wszelki wypadek, żeby nie było potem niespodzianek; tak już mam, że jakoś nie przepadam za niespodziankami.

- Nigdy się przed nimi nie zdołasz zabezpieczyć, przyjacielu - wtrącił Tarn, szczęśliwy, że może zmienić tor rozmowy z "podobania się" na coś bardzie neutralnego. - Bo na tym właśnie polegają niespodzianki. Nigdy nie wiesz, kiedy na jakąś trafisz.

Vextus na bezczelnego wykorzystała fakt, że Zant odłożył na bok kieliszek i usiadła na jego kolanach.

- Właśnie - rzuciła z lekkim, acz nieco złośliwym uśmiechem i ponownie spojrzała na Tarna. - Rano wspominałeś o swoim mistrzu. Może powiesz coś więcej? Widzisz, my w tym kramiku, mieliśmy przyjemność z wieloma dziwnymi osobistościami. A nóż jednak coś wiemy?

Azashee jedną dłonią chwycił kobietę w talii, a drugą zaczął bawić się jej włosami, nie stracił jednak zainteresowania Tarnem i jego historią, łypał co jakiś czas na teurga, zwłaszcza, że kwestia jego tajemniczego mistrza również go nurtowała, na przykład możliwość, że ów mistrz i jego uczeń nie rozstali się w zbyt przyjaznych okolicznościach i rządny zemsty nauczyciel odwiedzi ich skromny przybytek w celu wywołania małego burdelu i ogólnej rozróby.

Tarn posłał im spojrzenie spode łba i zgrzytnął zębami. Prawie zabolało. Przeniósł wzrok na amulety.

Od razu lepiej.

Zaczął opowiadać, niby to zimnym tonem, ale im dłużej mówił, tym więcej niepokojących ogni pojawiało się w jego głosie.

- Nazywa się Ryngir Haldrig. Jest jednym z najpotężniejszych teurgów, jakich miałem okazję spotkać. Jest koło pięćdziesiątki, teraz włosy ma pewnie szpakowate. Chudy, pociągła twarz. Nieco ekscentryczny.

Tarn zrobił pauzę, niby dla zaczerpnięcia tchu, a w rzeczywistości by zebrać myśli.

- To on mnie przygarnął, kiedy błąkałem się po ulicach - powiedział nagle, mocniejszym, a jednocześnie mroczniejszym głosem. - Można powiedzieć, że zlitował się nade mną. Czy może nad sobą - prychnął. - Uczynił mnie tym, kim jestem teraz. I za to pozostanę mu wdzięczny do końca swoich dni.

Zant milczał, słuchając z uwagą wszystkiego co mówił Tarn, bo wszystko mogło mięć kiedyś znaczenie, zwłaszcza kiedy padały słowa "jeden z najpotężniejszych teurgów." Najpotężniejsi teurgowie mieli tę niemiłą właściwość, że kiedy zaczynały się z nimi kłopoty to zaczynały się na serio, lała się krew i rozrywała rzeczywistość, a przynajmniej padały trupy, a Zant nie lubił kiedy ktoś robił tego rodzaju rzeczy za niego.

Vextus zabębniła palcami o kolano. Terranin nie brzmiał jakby rzeczywiście był wdzięczny swojemu opiekunowi. Odetchnęła, przymknęła oczy i lekko odchyliła głowę w tył.

-Wdzięczność – powiedziała w zamyśleniu - Zaiste, największą ceną jest zawsze wdzięczność - pochyliła się, zaciskając dłonie na kolanach. -Tarn... Kim ty właściwie jesteś?

Azashee zaczął sunąć dłonią po jej szyi. Dotyk shee był niepokojąco ciepły, jakby szalejące płomienie znajdowały się zaledwie o kilka kroków obok, kilka kroków, które mogły kosztować bolesne oparzenie. Czuła jego siłę i jakąś nieobliczalność, żywioł, który wzniecała za każdym razem gdy pozwalała sobie na zbliżenie takie jak to, teraz, na jego kolanach.

Drgnęła ledwo zauważalnie pod wpływem jego dotyku, a po chwili jej oblicze przeciął drapieżny uśmiech. Spojrzała na Tarna, lekko przechylając głowę. Zaiste, grała i dawała to do zrozumienia. Lecz to nie Tarn był ofiarą jej gierek, nie z nim pogrywała. Było w tym coś z dziecinnego przekomarzania się, z najbardziej idiotycznego i najbardziej nie fair zachowania na jakie stać jest młodą kobietę, zbyt pewną władzy nad mężczyzną.

- Kim jestem? - powtórzył pytanie teurg. - Co masz na myśli, Vextus?

Spojrzał na nią, na nich, a w jego oczach błysnął gniew. Zacisnął dłonie w pięści. Zmarszczył brwi. Grali. Bawili się ze sobą. Na jego oczach. Jego kosztem. Całe to przedstawienie było dla niego. I dla ich własnej uciechy.

Dłoń Zanta zatrzymała się, a on sam napiął się instynktownie w odpowiedzi na gniew, który zapłonął w teurgu, lampka ostrzegawcza zapaliła się w głowie azashee, a płomienie płynące wraz z jego krwią zaczęły szeptać cichutko mroczne słówka, jedno za drugim.

Ale Zant zachował spokój, zrobił się po prosu nieco bardziej... czujny.

- Niekiedy zatrzymujesz się w bezruchu - podjęła nepari - zupełnie jakby ktoś zapomniał cię nakręcić, niekiedy nie zamykasz oczu nawet przez długie minuty. Właściwie to bardzo często wydaje mi się, że nie oddychasz. Kiedy pochylam się nad tobą, słyszę świst powietrza jedynie gdy chłoniesz zapach mych perfum. Nie zachowujesz się jak zwykły teurg, bawisz się krwią niczym zaprawiony rzeźnik. Dziwisz się, że mnie ciekawisz? Że zadałam w końcu to pytanie?

- Można powiedzieć, że jestem trochę podobny do ciebie, Vextus - odparł. - Pusty jak ta kukła. Czy lalka, jeśli wolisz.

Wziął w ręce skrzynkę z amuletami i wyszedł z nią na zaplecze.

Nepari zamrugała nieco zdziwiona, oglądając się na Zanta. Właściwie nie była do końca pewna czy Tarn ją obraził, czy sprawił komplement.

Azashee bezceremonialnie ściągnął z siebie kobietę, właściwie postawił obok jak wspomnianą lalkę i wstał, błyskając ostrymi siekaczami w krzywym uśmiechu.

- Chyba się zakochał, Vex, i to nie we mnie - skomentował złośliwie, poprawiając rewolwer przy pasie. - Uważaj, to może być bardziej niebezpieczne od jego teurgii.

Przechyliła głowę lekko w bok i w tej chwili naprawdę niepokojąco przypominała lalkę.

- Niebezpieczne – podchwyciła zamyślonym tonem. - Jednak jakby co, obronisz mnie. Jak zawsze.

W jej głosie było coś niepokojącego, jakby niezachwiana pewność w odgórnie ustalone prawa fizyki. Przez chwilę milczała przyglądając się Zantowi w ciszy.

- Chciałabym żebyś znowu się rozejrzał - przymknęła oczy. - Jeżeli zauważyłbyś "dobrą duszę" daj znać.

- Jesteś zachłanna, wróżko - stwierdził i chwycił jej podbródek delikatnym, ale jednocześnie stanowczym ruchem; spojrzał w jej oczy spojrzeniem, w którym znów zapłonął ogień, a ona znów w pełni mogła poczuć żywioł, który szalał tuż pod powierzchnią jego skóry.

Twarz Zanta przekreślił zaledwie lekki uśmiech, niebezpieczny, drapieżny, taki jaki wykrzywiał jego przystojną gębę gdy rozpoczynał się śmiertelny taniec, gdy w ruch szły ostrza i rewolwery, a w powietrzu czuć było krew.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy drzwi Domu Tajemnic rozwarły się z typowym dla siebie upiornym skrzypieniem, a do środka wpadł spocony mężczyzna w kurtce ze wzmocnionej gadziej skóry. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat i widać było, że nie spędził tego czasu na pomaganiu sierotkom.

- Panie Zant - zaczął z progu, kawa na ławę. Zależało mu na tym by azashee był zadowolony. - Załatwiłem. Załatwiłem spotkanie z człowiekiem, który pomagał temu pańskiemu denatowi!

Tarn wrócił do głównego pokoju, ale jakoś tak flegmatycznie i nie spiesząc się zbytnio. Nadstawił uszu.

W każdym innym wypadku Vextus nie byłaby zadowolona z takiego obrotu spraw. W szczególności, że ich gość wpadł do sklepu robiąc przy tym sporo niepotrzebnego hałasu. Wycofała się trochę do tyłu i oparła o kontuar. Poczuła przyjemne uczucie podniecenia, które towarzyszyło polowaniu na zwierzynę.

- Czyli wracamy do gry?

- Zobaczymy - mruknął Zant, również niezadowolony z zachowania swojego podwładnego.

Zwrócił się do niego zimno:

- Anton, pamiętasz co ci mówiłem, na temat subtelności wymaganej w naszym fachu?

- No, mniej więcej - zaczął niepewnie tamten, nieco zbity z tropu.

Zant westchnął tylko.

- Nieważne, później o tym porozmawiamy, a teraz zamknij drzwi i mów co z tym człowiekiem, którego nam znalazłeś.

Zafrasowany mężczyzna zamknął za sobą i zaczął meldować z przejęciem:

- Ja i Narudin wpadliśmy na jego koleżków, znaczy się koleżków tego przyjaciela pańskiego denata - Narudin ich nieco zbajerował, puścił im śpiewkę i rzucił nieco groszem i tamci sypnęli, że ich kumpel pomagał temu blondaskowi znaleźć jakąś książkę okul - zająknął się - okultyczną, blondas pochodził z zewnątrz, z jakiejś dziury na zachodzie i bardzo mu się do tej książki spieszyło, był z nim też jakiś starzec ponoć, ale się potem zmył, nie wiadomo gdzie, jak, dlaczego - mężczyzna odetchnął, złapał tchu. - W każdym razie taką z nimi umowę zrobiliśmy, że oni przyjdą z tym swoim kolegą do Upitej Syreny dzisiaj wieczorem, no, i że jak się jeszcze sypnie odpowiednio zyrkonami to ten koleżka wszystko na temat blondasa wyśpiewa.

Mężczyzna skończył i zamilkł. Ledwo łapał oddech, z oczekiwaniem wpatrując się w Zanta, Vextus i Tarna.

Nie wiedział, które z tej trójki budziło w nim większy niepokój.

- Czy posypią się zyrkony to już zależy tylko od tego co powie nam ten... koleżka - Zant znacząco popatrzył na podwładnego. - Ale tak czy inaczej, dobrze się spisałeś, Anton - przyznał w końcu łaskawie.

- Zaiste - Vextus splotła ręce na piersiach, zwracając się do shee. - Ale na wszelki wypadek zamontuj swojemu koledze tłumik...

Zant odchrząknął tylko i poszedł resztę formalności załatwić z Antonem na zapleczu.

Nepari odgarnęła włosy z czoła i spojrzała na Tarna z delikatnym uśmiechem.

- Co się stało? Sądziłam że się ucieszysz. Czy to o co pytałam było, aż tak nieprzyjemne? - przechyliła głowę. - Czyżbym jednak poruszyła zbyt... intymny temat?

Teurg spojrzał na nią pusto. Zdążył się już opanować, wiadomość o postępach w śledztwie przekierowała jego myśli na inny tor. Co go napadło, żeby zachowywać się tak impulsywnie? To do niego niepodobne. Okazywanie emocji w tak ostentacyjny sposób, zwłaszcza tych, których do końca samemu się nie rozumie, mogło okazać się zgubne.

- Sprawa z moim mistrzem jest zagmatwana - odparł obojętnie. - Haldrig sam jest paradoksem, i sama mowa o nim paradoksy wywołuje. Zawsze miał do tego talent. Do nielogiczności.

- Rozumiem. Nie trudno zauważyć, że budzi w tobie wiele sprzecznych emocji... To, aż piękne - zaśmiała się, ale po chwili spoważniała. - Masz jednak rację. Jestem pusta. Tylko nie wiem czy masz pojęcie czym tak naprawdę jest pustka. Mimo tego co pokazujesz na zewnątrz, wydajesz się mieć wiele, bardzo sprzecznych i czasami tak lodowatych uczuć... Tak zimnych, że aż parzą.

Wyszczerzyła ząbki. Czy nadal z nim pogrywała? A może właśnie w ten dziwny sposób chciała powiedzieć mu nieco prawdy o sobie? Odsłonić się? Budowanie więzi było czasem tak skomplikowane.

- Czasami lód i pustka są do siebie bardzo podobne - mówił, zbliżając się do niej. - Ale masz rację, Vextus. Aż piekli się we mnie od sprzeczności. Podobnie jak w tobie, moja droga. Żywi i martwi zarazem. Różnimy się od innych, chociaż każde z nas na swój własny pokrętny sposób. Ja osobiście bardzo lubię znajdować podobieństwa w różnicach i łączyć sprzeczności - uśmiechnął się, choć był to uśmiech niezwykle niepokojący. Chwycił mocno rękę nepari i brutalnie przyciągnął do siebie. A potem złożył na zewnętrznej stronie jej dłoni niezwykle zimny pocałunek.

Popatrzył głęboko w oczy Vextus, tak głęboko jakby mógł dostrzec i to, co kryje się za nimi.

- Jeśli mamy gdzieś iść wieczorem, muszę się przygotować - oznajmił puszczając ją.

Zadrżała, kiedy poczuła jego wargi na swojej skórze. Pocałunek nie był przyjemny, ale nie musiał być. Nepari ze zdziwieniem przyglądała się mężczyźnie. Kiedy odchodził uczyniła ruch jakby chciała go zatrzymać, jakby chciała coś powiedzieć. Powstrzymała się jednak, zaciskając dłonie na przedramionach i delikatnie przechylając głowę w bok.

Uśmiechnęła się dziwnie.

Widać nie tylko ona lubiła gierki.

Uczucia które budziły w jej porcelanowym ciele czyniły ją niemal prawdziwą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz